IDM Travels

View Original

2019.11.02 Great Smoky Mountains National Park, TN (dzień 1)

Na nasze urodziny staramy się gdzieś wyjeżdżać. Nie zawsze musi to być samolotem na drugi koniec świata, ale nawet samochodem parę godzin, żeby uciec z miasta.

W tym roku ciężko mi będzie pobić Ilonkę z jej dwutygodniową Azją, ale ja też wymyśliłem coś co jeszcze nie odwiedziliśmy. Stany mają 61 Parków Narodowych. Odwiedziliśmy już ich trochę. Niestety większość z nich jest na zachodzie i ciężko jest tak sobie „wyskoczyć” na weekend.
Na szczęście na wschód od Missisipi też coś się znajdzie i polecieliśmy do Great Smoky Mountains National Park.

Park ten znajduje się na granicy dwóch stanów, Tennessee i North Carolina. Z lokalnego lotniska Laguardia (LGA) w dwie godziny można tam dolecieć samolotem. LGA to wielki plac budowy. Ze starego, lokalnego lotniska chcą zrobić nowoczesny, międzynarodowy port lotniczy. Miejmy nadzieję, że zrobią to z rozmachem i z głową, i nie będzie to kolejny Newark. Zwłaszcza, że do lotniska mamy 10 minut samochodem i praktycznie w przysłowiowych papućkach można tam się dostać.

Delta dużo tutaj inwestuje, do tego stopnia, że mają na LGA swój własny terminal. Dobrze się składa, bo my też „inwestujemy” w Deltę. Trochę latamy i musieliśmy wybrać linie lotnicze która będzie priorytetowa. Wybór padł na Deltę ze względu na potężną ilość połączeń, dobre umowy z innymi liniami lotniczymi, a także Ilonka latając służbowo też ich używa.

Wszystko zależy od statusu jaki dostajesz. Im więcej latasz tym masz lepszy. My na razie mamy pierwszy, czyli Silver. Wiem, jest to najniższy z czterech możliwych (Silver, Gold, Platinum, Diamond), ale i tak już nam to pozwoliło mieć za darmo upgrade do pierwszej klasy i lecieliśmy w pierwszym rzędzie.

Nawet żeby dostać status Silver musisz w ciągu jednego roku „parę” razy Deltą się przelecieć. Kilkanaście razy na połączeniach krajowych, albo powyżej 5 na międzykontynentalnych lotach, i to wszystko Deltą. Gorzej, status jest tylko na rok, czyli co roku trzeba latać. Jak na razie nam się udało i zobaczymy jak będzie dalej. Dodatkowym plusem jest to, że wszędzie jesteś prioryteryzowany i praktycznie nigdzie nie stoisz w kolejkach. Od momentu jak powiedziałem Ilonce żeby zamówiła Ubera (nie mylić z Uberem pod domem) do piwka przy bramce zajęło nam 28 minut. Uważam to za rewelacyjny wynik.

Na krótkie loty, Delta podstawia niewielkie samolociki, które są za małe żeby były w stanie podjechać pod rękawy. Więc w papućkach, przez lotnisko wsiedliśmy do samolotu.

Lot trwał 2 godziny i około południa wylądowaliśmy w Knoxville. Trochę dziwnie bo ponad tysiąc kilometrów na południe, a temperatura spadła o prawie 10C. Z +9C do +1C. Widać, że sąsiedztwo gór robi swój klimacik.
Wypożyczyliśmy wielkiego pick-upa, jak przystało na Amerykę poza wielkimi miastami i ruszyliśmy przed siebie.

Z tym samochodem to też było ciekawie. Z reguły wypożyczam w Sixt i za wiele mnie się już nie pytają, bo mam u nich złoty status i jestem w systemie. Tutaj nie mieli Sixt więc poszedłem do Enterprise. Zadawali za dużo pytań i wymagali dwa rodzaje dokumentu tożsamości. Po Stanach latam bez paszportu tylko z prawem jazdy, więc nie miałem nic innego. Panienka powiedziała, że zezwolenie na broń wystarczy. Co?! Zapytałem. Ja jestem z NY, a tam nie można mieć broni.
Jeden kraj, a jak różny. Zwłaszcza południe. Na szczęście karta ubezpieczeniowa zadziałała i wyjechaliśmy z parkingu wielkim, amerykańskim samochodem. Ford F150 z przedłużaną kabiną!!!

Na dzisiaj nie mamy wiele panów. Jakieś zakupy w Walmart i standartowe odwiedzenie sklepu sportowego REI po gaz pieprzowy na misie. Ponoć w tym parku jest ich wiele, a my mamy zamiar głęboko się zapuszczać.
Śpimy przy samym wjeździe do parku w miasteczku Gatlinburg, które jest oddalone około dwie godziny samochodem od Knoxville.

Wpierw myślałem, że GPS się zaciął, bo pod koniec nam pokazywał kilkanaście mil do miasteczka i dalej godzinę. Niestety to była prawda, po drodze były potężne korki. Great Smoky Mountains jest najbardziej odwiedzanym parkiem narodowym w Stanach. 30% ludności w tym kraju mieszka w zasięgu jednego dnia samochodem od parku, dlatego pewnie jest tutaj tyle ludzi.

Na szczęście Ilonka jest świetnym pilotem i szybko wyszukała jakieś drogi objazdowe górami. Czasami było ciasno i wąsko, bo ta amerykańska krowa ma 6 metrów długości. Na szczęście cały czas był asfalt i w niecałe pół godziny dojechaliśmy do Gatlinburga.

Po wjechaniu do miasta stanęliśmy (korki) jak wryci. Ilość samochodów i ludzi była przerażająca. Wiele razy byliśmy w miastach przy parkach, ale nigdy jeszcze nie w takim. Przypominało nam to trochę Krupówki w Zakopanem, tylko jeszcze droga była pełna samochodów.

Podjechaliśmy pod hotel, zaparkowaliśmy samochód i poszliśmy się przejść zobaczyć co się tu dzieje.
Miasto wyglądało jak by się zatrzymało w czasie kilkadziesiąt lat temu.

Restauracje, sklepiki które już dawno poupadały w dużych miastach tutaj dalej są. Chodniki pełne ludzi, którzy tak chodzą bez celu tam i z powrotem żeby tylko zabić czas. Czasami jakiś zespół coś tam z Country Music gra na placach i człowiek na chwilę przystanie i posłucha.

Było zimno, koło 0C. Gatlinburg słynie z moonshine (samogon) Ole Smoky, który tutaj jest robiony od wielu lat. Weszliśmy do destylarni w celu skosztowania tego przeźroczystego trunku, ale oczywiście się nie dało. Było tyle ludzi, którzy chcieli się za darmo napić, że nam się nie chciało stać w tych długich kolejkach.

Przeszliśmy się jeszcze trochę miasteczkiem, pozaglądali gdzie się dało i wstąpiliśmy do restauracji na kolacje.

Odwiedziliśmy Chesapeake’s Seafood and raw bar. Dobry wybór. Nowa knajpka z dobrym jedzeniem i dużą ilością whiskey. Ostrygi pod wieloma postaciami i krab były pyszne.

Po kolacji jeszcze zrobiliśmy sobie pół godzinny spacer po miasteczku i wróciliśmy do hotelu. Było zimno na dłuższe spacerowanie, a zresztą jutro musimy wcześnie rano wstać bo wyruszamy na duży hike do parku. Mamy nadzieję, że większość ludzi tu przyjechała do miasta a nie do parku i wszystkich jutro nie spotkamy na szlakach.