IDM Travels

View Original

2021.08.28 Kenai Fjords National Park, AK (dzień 7)

Gdzie góry, lód i ocean się spotykają.

Takie hasło przewodnie reklamuje park narodowy Kenai Fjords. To właśnie tu, ponad 38 lodowców bierze swój początek z twardych połaci lodowych znajdujących się w sercu tego parku. Kiedyś prawie wszystkie lodowce schodziły do oceanu. Teraz, niestety ze względu na ocieplenie klimatu i szybkie topnienie lodów, coraz więcej lodowców kończy się na lądzie. Nadal jednak parę się uchowało i zwiedzając park Kenai najlepiej zrobić to na dwa sposoby, łódką i na nogach. Dziś padło na łódkę.

Zdecydowaliśmy się na rejs z firmą Kenai Fjords Tours i trasę National Park Tour & Fox Island. Na wyspie lisiej (fox island) mamy mieć kolacje a cały rejs zaplanowany jest na 8.5h.

Zanim jednak wskoczyliśmy na statek to mieliśmy małą przygodę. A właściwie to całe miasto miało. Rano tak wiało, że koło 8 rano straciliśmy prąd. Z początku myśleliśmy, że to tylko nasz pokój, potem, że budynek, potem dowiedzieliśmy się że całe miasto…aż w ostatecznym sprawozdaniu wyszło, że cała dolina. Z plotkami różnie bywa i jak to w życiu, każdy coś od siebie doda. Ale fakt, że całe miasto nie miało prądu został potwierdzony jak poszliśmy po kawę i jakieś muffinki na śniadanie. Ale ludzie są głupi… co jakiś czas pani informowała, że nie ma kawy i że cold brew też się już skończyło, że płacić można tylko gotówką bo terminal na karty też potrzebuje prądu…tak samo jak ekspres. Ludzie jednak nadal uparcie czekali w kolejce tylko po to żeby się spytać czy mogą cappuccino. A jak słyszeli, że nie bo nie ma prądu to się pytali dalej…a może latte. Ehhh…. różnych lokatorów ma Pan Bóg.

Z kawy zrezygnowaliśmy bo musieliśmy, z italian soda zrezygnowaliśmy bo pić tego nie lubimy więc zostały tylko cytrynowo-lawendowe scones (drożdżówki). Pyszne zresztą. A co to jest italian soda (włoska oranżada)? Tak nazywają tu Red Bull wymieszany z jakimś słodkim syropem. Nie dla nas takie wynalazki.

Kawę na szczęście mieli na łódce więc energię do zwiedzania i pstrykania zdjęć mieliśmy. Wiatr, który był sprawcą odcięcia prądu niestety był nadal więc zapowiadał się dość kołyszący rejs.

My jednak wyznając zasadę, że nie ma złej pogody tylko ludzie są źle przygotowani ubraliśmy wszystkie warstwy i odważnie zajęliśmy miejsce na zewnętrznym tarasie.

Miasteczko Seward położone jest nad zatoką zwaną Resurrection (zmartwychwstanie). Pewien żeglarz Aleksander Baranov w czasie dużego sztormu znalazł schronienie w tej zatoce. Kiedy sztorm się uspokoił żeglarz płynął sobie spokojnie przez zatokę a że była to niedziela wielkanocna to zatoka została nazwana Resurrection.

Pomimo wiatru pogoda dopisała i słoneczko mocno świeciło. Płynęliśmy więc podziwiając fiordy Kenai i wypatrując zwierzyny.

Wypatrywanie zwierzyny z bujającego się statku, przy wietrze nie jest łatwe. Większość zwierząt jest pod wodą. I trzeba naprawdę mieć dobrą lornetkę aby w oddali wypatrzeć coś innego niż załamujące sie fale.

Jeśli ma się szczęście, to foki można wypatrzyć na skałach. Foki wychodzą bowiem na ląd bo są tu bezpieczniejsze. Na lądzie nie dołapie je orka czy inny wodny drapieznik. Zwłaszcza w okresie reprodukcji czy jak rodzą się małe foczki to często można spotkać duże ilości fok na skałach. My z początku widzieliśmy pojedyńcze przypadki tu i tam.

Potem jednak kapitan podpłynął pod skały które foki wybrały sobie jako bezpieczne miejsce na powiększanie potomstwa. Niestety nie tylko my wiedzieliśmy o tej skale. Orki wywęszył duże skupisko fok i przypłynęły tu na kolację.

Zwróćcie uwagę na zakrwawioną fokę na skałach

Orki są jedne z bardziej inteligentych ssaków na świecie. Podobnie jak człowiek rodzą się one bez instynktu i wszystkiego muszą się nauczyć. Podobnie jak u ludzi wiedza przekazywana jest z pokolenia na pokolenie i każda “rodzina” ma swoją własną ukrytą wiedzę. Oczywiście jest to wiedza na temat polowań. Każda grupa ma swoje sposoby i tricki jak upolować kolację.

Pierwszy raz w życiu byliśmy świadkami wodnego safari. Orki (trzy dokładnie - dwie samice i jeden samiec) pływały wokół skał, czasem samiec odpływał aby zmylić foki, tylko po to żeby głupiutkie foki wskoczyły do wody i wpadły w paszczę orki.

Te foki były troszkę głupiutkie. Foka może być na lądzie dniami więc skoro wiedziały, że w okolicy sa orki to czemu wskakiwały do wody a nie przeczekały niebezpieczenstwa. A wiedziały bo krzyczały tak, że nawet na łódce słyszeliśmy. A kawałek mieliśmy od nich bo nasz kapitan za bardzo nie chciał podpływać. Pewnie bał się, że orki mogą zaatakować statek bo takie przypadki też się zdażały. Jak wspominałam orki są dość mądre i bywały przypadki jak zaatakowały statek albo jak stworzyły taką falę, że fala zmiotła foki do wody.

Zdecydowanie było to inne doświadczenie niż safari w Afryce. Tutaj większość akcji działa się pod wodą i tylko po ogonach albo zachowaniu ptaków mogliśmy stwierdzić, że orki jedną fokę upolowały. Podobno jak orka upoluje fokę to trochę się nią bawi i podrzuca. O właśnie wtedy zlatują się ptaki, które żerują na odpadach. Nawet nasz kapitan był podekscytowany bo mówił, że 3 lata pływa a takiego polowania jeszcze nie widział.

Zwierzęta zawsze są fajną atrakcją ale główną destynacją naszego rejsu była zatoka Aialik. W parku narodowym Kenai jest prawie 40 lodowców. Niektóre z nich jak Exit Glacier kończą się na lądzie a inne jak Aialik Glacier dochodzą do wody. To właśnie lodowiec Aialik był naszą główną destynacją. Lata temu oglądałam jakiś program o Alasce i właśnie te wpadające do wody lodowce najbardziej zapadły mi w pamięć. Dlatego łódka na tym wyjeździe była konieczna. Trzeba gonić lodowce póki jeszcze są.

Ale tam wiało. Jak tylko podpłynęliśmy pod lodowiec to zaczęliśmy zapinać wszystkie kurtki pod szyję. Ogólnie dziś był wietrzny dzień ale jak do tego dodało się zimne powietrze od lodowca mieszające się z ciepłym od lądu to było wesoło.

Widok jednak a nie wiatr zapierał dech w piersiach więc spust od aparatu pracował na pełnych obrotach… i znów będzie ponad tysiąc zdjęć do obrobienia z całej Alaski. A pamiętacie jak się miało tylko rolkę na 36 zdjęć. Wtedy to dopiero trzeba było przemyśleć każdy kadr.

Ogólnie na wodzie spędziliśmy jakieś 7.5h. podziwialiśmy widoki, lodowce, i oczywiście zwierzęta. Poza fokami i orkami widzieliśmy też wieloryba…. Niestety wieloryba udało mi się tylko uchwycić jak tryskał wodą bo był dość daleko.

Natomiast były też moje ukochane puffins. Puffins a po polsku maskonur to ptaki występujące na północnych terenach. Maskonur zwyczajny najczęściej spotykany jest w Islandii, na Wyspach Owczych czy wschodnim wybrzeżu Kanady. Jest też maskonur pacyficzny, wystepujacy na morzu spokojnym w okolicach Alaski czy Kamczatki. Jest to ptak wodno-lądowy. Podobno troszkę lepiej pływa niż lata ale w obu przypadkach sobie super radzi. Potrafią one nurkować na 60 m i wytrzymać pod wodą 20-30 sekund. Jednocześnie potrafią latać z prędkością nawet 90km/h.

Żywią się głównie małymi rybkami jak na przykład śledzie. Ich specificznie ukształtowany dziub pozwala im złapać nawet do 10 ryb za jednym razem. Można też powiedzieć, że puffins to taki północny pingwin. Nadal ma on trochę daleko do pingwina ale ze względu na lądowo wodny tryb życia i podobne biało-czarne upierzenie można paru podobieństw się doszukać.

Te kropki to Puffins

Ja osobiście byłam w szoku ile ich tu było. Będąc na Islandii parę lat temu bardzo chciałam je zobaczyć. Wtedy nie miałam szczęścia. Tutaj na wodzie było ich mnóstwo. Szkoda tylko, że nie podpływały bliżej statku. Ogólnie co nas zaskoczyło to dystans jaki kapitan trzymał od zwierząt. Może dlatego, że łódka była większa, choć pewnie bardziej żeby nie drażnić zwierząt. Pewnie wie co robi. W Nowej Zelandii na przykład podpływał bliżej ale też łódka była mniejsza.

Ostatecznie przyszedł czas na kolację. Nasz rejs w ofercie miał obiad na wyspie lisiej (Fox Island). Spodziewaliśmy się lokalnego jedzenia w jakiejś odległej krainie. Niestety troszkę się rozczarowaliśmy. Z portu do restauracji była minuta do przejścia, tam każdy dostał talerz z kurczakiem lub łososiem i siadał w dużej sali, która wyglądała jak jadalnia w szkole. Mieliśmy 1h na wyspie ale po zjedzeniu obiadu jak chcieliśmy się gdzieś przejść to okazało się że nie bardzo jest gdzie. Wyspa Fox słynie co prawda wśród entuzjastów kajaków czy trekkingu ale gdzie się nie ruszyliśmy to tabliczka że teren prywatny. No nic, troszkę rozczarowani przeszliśmy się po plaży i wróciliśmy na statek.

To był dzień pełen wrażeń. Po statku poszliśmy tylko zaopatrzyć się w wodę i do pokoju bo jutro dlugi szlak nas czeka. Jak zwykle z wodą nie było łatwo. Można przepłacać za wodę w małych sklepikach w mieście albo taszczyć ją przez cały Seward (ok. 30 min) w plecaku. Tak to jest jak się nie ma auta. Trzeba ćwiczyć…