IDM Travels

View Original

2024.02.12-16 Vail, CO

Czy różnią się dni na nartach jak się jest tydzień w resorcie?

Nie narciarz powie, że raczej nie. Rano wstajesz idziesz na narty, wyjeżdżasz wyciągiem w górę i zjeżdżasz w dół na nartach. I tak cały dzień, cały tydzień. Nudne, nie?

Narciarz powie, że tak, każdy zjazd, każdy dzień jest inny.

Ja powiem, że raczej tak. W malutkim resorcie gdzie jest tylko parę wyciągów i parę tras to pewnie przez tydzień bym się nudził. W resortach z kilkudziesięcioma wyciągami, kilkuset trasami i praktycznie nielimitowaną przestrzenią ciężko się nudzić.

Do tego dochodzą zmiany pogody, różny śnieg i teren, odkrywanie nowych miejsc, ciekawi ludzie na krzesełkach…. jest tego trochę.

Nie będę opisywał każdego dnia, bo to raczej nie ma sensu. Pewnie by brakło miejsca w internecie.

Vail należy do drogich resortów, a nawet do bardzo drogich. Na szczęście nie jest tak źle jak się dobrze wszystko zaplanuje.

Cena biletu na wyciągi na dzień kosztuje prawie $300. Dużo, nie? Bardzo dużo bym powiedział. Na szczęście Vail jest na moim Epic bilecie który kosztuje $800 na cały sezon (pół roku +) i też działa na wiele innych wielkich resortów na 4 kontynentach.

Ceny za noclegi w Vail spokojnie dochodzą do $1,000 za noc. Na szczęście Vail jest duże i można spać dalej od centrum znacznie taniej.

Parkingi też są drogie. Spokojnie z $50 na dzień. Ale po co jechać samochodem na narty jak spod naszego mieszkania co 15 minut jedzie autobus i w 12 minut dowozi cię do centrum. Wszystkie autobusy w Vail są za darmo.

Vail posiada trzy dolne bazy. Lions Head, Vail Village and Golden Peak. Nasz autobus z East Vail przyjeżdża do Vail Village, wiec z reguły tam rozpoczynaliśmy nasz narciarki dzień.

Jak to zwykle w górach pogoda jest nieprzewidywalna, więc trzeba było być przygotowanym na wszystkie możliwości. Mieliśmy ciepłe prawie wiosenne dni, a także wiatry, chmury, śnieżyce…

Śnieg też był różny jak to w wielkich resortach.

Od idealnie ubitych tras, przez muldy, gdzieniegdzie puch, głębszy w lasach, do niestety zbitego śniegu na dole w głównej części resortu.

Tak jak pisałem, Vail jest ogromny, wiec staraliśmy się nie jechać dwa razy tą samą trasą w ciągu jednego dnia. Wiadomo, każdy ma swoje ulubione trasy, więc następnego dnia trzeba było raz nią zjechać. W Back Bowls praktycznie nie ma tras, więc tam nie było tego problemu.

Przerwy na lunch zależały od pogody albo od rejonu w którym się znajdowaliśmy. Była to albo kanapeczka na śniegu, albo grillowana przez nas kiełbaska na jednym ze szczytów, albo bardziej cywilizowana przerwa gdzieś na dole w knajpie z nienarciarską częścią grupy.

W Vail poza paroma na dole dla dzieci wszystkie wyciągi są ekspresowe. Ogólnie to dobrze, nie? Prawie. Nie ma za bardzo kiedy odpoczywać. Na wolnych wyciągach to się siedzi po 10 minut i nogi odpoczywają. Tutaj w ciągu paru minut znowu jesteś na górze i znowu trzeba jechać w dół.

Dlatego, po lunchu to raczej staraliśmy się łatwiejszymi trasami zjeżdżać, żeby na następny dzień coś tej siły zostało.

Vail ma fajne, takie europejskie miasteczko. Dużo sklepów, barów, kafejek, restauracji.

Dlatego grzechem by było tak po nartach wsiąść do autobusu i pojechać do nas na wioskę czyli East Vail.

Après ski czyli piwko po nartach obowiązkowe. Wydawałoby się, że to proste jak jest tutaj tyle barów. Niestety nie takie proste. Ilość ludzi którzy chcą piwka po nartach jest tak duża, że bez rezerwacji jest ciężko. Chyba, że chcesz stać gdzieś w kącie w głośnym i zatłoczonym barze.

Na szczęście Ilonka albo robiła rezerwacje, albo już wcześniej była w barze i trzymała miejsca.

Tym to sposobem można było odpocząć, napić się chłodnego, lokalnego i podzielić się wrażeniami z minionego dnia.

Vail może też się poszczycić wspaniałymi restauracjami. Prawie na każdym rogu jest jakaś fajna knajpeczka.

Niestety rezerwacje do nich są wymagane, najlepiej z paro-tygodniowym wyprzedzeniem. Im lepsza restauracja tym wcześniej trzeba robić rezerwacje. Szefowie kuchni prześcigają się z pomysłami żeby przyciągnąć klientów.

Jedzenie oczywiście jest pyszne i ładnie podane. Z reguły są to lokalne dania z pastwisk czy rzek i jezior. Przoduje jagnięcina, steaki czy rybki z górskich potoków. Serwis na najwyższym poziomie i interesujące menu.

Oczywiście żeby docenić taki poziom restauracji trzeba czasami na kolację zjeść kiełbaskę upieczoną w kominku, czy żeberka odchodzące od kostek. Też pyszne!

Tak jak pisałem w poprzednich wpisach, dawno nie byłem na tygodniowych nartach w Vail. Wiadomo, jest tyle resortów, że ciężko jest wybrać ten jeden i ciągle do niego jeździć. Ale powiem szczerze, że Vail dla mnie jest w samej czołówce najlepszych resortów w Północnej Ameryce.

Jeśli bym musiał wybrać 3 najlepsze resorty to pewnie Vail, Big Sky i Whistler znalazły by się na mojej liście.

Przez cały tydzień nie mieliśmy jakiś większych opadów śniegu. Wiadomo, coś tam sypało od czasu do czasu, ale nic wielkiego.

5-10cm spadało, ale nie jakieś wielkie opady.

Oczywiście wieczorem, w dzień przed wyjazdem zaczęło sypać.  I to nawet ostro sypać.

Co godzinę sprawdzaliśmy stan dróg do Denver. Cały czas były przejezdne, ale śniegu na nich przybywało. Pługi non stop jeździły i próbowały utrzymywać główną drogę przejezdną. Nawet im się to udawało.

Normalnie mieliśmy wyjechać o 8 rano na lotnisko, ale wiedzieliśmy, że droga będzie ciężka i wyjechaliśmy o 6 rano. Oczywiście śnieg fajnie sobie sypał.

Żeby wydostać się z Vail trzeba autostradą 70 wyjechać na przełęcz Vail, na wysokość 10,662 stóp (3,250m).. Potem zjechać w dół, gdzie znajduje się kolejnych parę resortów. Następnie wyjechać jeszcze wyżej na kolejną przełęcz i potem już cały czas z górki przez 50 mil (80km) aż do Denver.

Jak tylko wjechaliśmy na autostradę to już widzieliśmy, że nie będzie łatwo. Wszystkie ciężarówki miały obowiązkowo zakładać łańcuchy. Bardzo dobrze, bo one są największym zagrożeniem. Zaczną się ślizgać pod górę i zablokują całą drogę.

Śnieg ostro sypał. Było ciemno i pusto. Mieliśmy prawie nowy samochód z napędem na 4 koła. Przejechane niecałe 1000 mil, więc opony jeszcze miały dobry bieżnik i przyczepność.

Pomału do przodu, kilometr po kilometrze posuwaliśmy się w stronę Denver. Gdzieś tak w połowie podjazdu na przełęcz dogoniliśmy pługi.

Pługi jechały wolno! Jakieś 25 mil na godzinę (40 km/h). Może i wolno, ale lepiej wolniej niż wcale.

Dzięki nim droga była dalej przejezdna. Oni mają też system blokowania przed idiotami. Jadą koło siebie i nie ma możliwości ich wyprzedzić. Wiadomo, nikt nie chce jechać przed pługiem w śnieżycy, ale zdarzają się piraci drogowi.  Niektórzy myślą, że jak mają wielkie samochody SUV to już mogą wszystko na drodze. Prawa fizyki ich niestety dotyczą i potem wpadają w poślizg i blokują całą autostradę.

Wyjechaliśmy na przełęcz. Zaczęło się rozwidniać. Niestety na przełęczy jest też zmiana hrabstwa. Wyjechaliśmy z Eagle i wjechaliśmy do Summit. Niestety pługi zawróciły. Inne hrabstwo, inne pieniądze. Coś jak drogi rejonowe w Polsce. Tu są dziury a za chwilę ich nie ma.

Nie czekaliśmy na pługi z hrabstwa Summit tylko pomału ruszyliśmy w dół. Z góry się trudniej zjeżdża niż do góry wyjeżdża. Droga hamowania jest znacznie dłuższa. Najlepiej nie hamować tylko z jednostajną prędkością zjeżdżać.

Spokojnie dojechaliśmy w rejony Silverthorne. Tutaj znajduje się wiele dużych resortów takich jak Breckenridge czy Copper. Zwiększyła się też ilość samochodów na drodze, ale dalej nie było korków. Nawet lepiej, bo droga była czarna mino -5C.

Wyjazd na kolejną przełęcz nie sprawił żadnego problemu. Potem tylko 80km w dół i już byliśmy w Denver. Samochód oddaliśmy i w końcu można było odpocząć.

Byliśmy prawie dwie godziny za wcześnie. Ale lepiej było wyjechać wcześniej niż później stać w potężnych korkach (jak miesiąc temu) i nie zdążyć na samolot.

Na szczęście na lotnisku jest fajny hotel Marriott Westin i podają dobre śniadania. My przecież prawie o głodzie jesteśmy. O 5 rano nikomu nie chciało się jeść.

W Denver na lotnisku jest wielki plac budowy. Cały port lotniczy jest rozbudowywany na maxa. Spodziewają się coraz więcej pasażerów. Nie dziwię się, pięknie jest w Kolorado.

Ogólnie to dobrze, ale okres budowy nie jest ciekawy. Jest wiele utrudnień i opóźnień. Mają zakończyć wszystko do końca 2025. Pożyjemy zobaczymy. Życzę in powodzenia!

Wiedząc o tym wyszliśmy wcześniej z hotelu i odstali swoje w kolejkach do odprawy. Wszystko przebiegło sprawnie (jak na wielką budowę) i już godzinę później siedzieliśmy w samolocie do Nowego Yorku.

Tym razem lot był bezproblemowy i 3h póżniej przywitał nas lekko zaśnieżony NYC.

Niestety będę miał przerwę od fajnych nartek aż do kwietnia. Takie życie. Ale jak wszystko się uda to może w lato nadrobię zaległości narciarskie.

✈️🌴🌵🌁❄️⛷🍷