IDM Travels

View Original

2014.12.26 Grand Canyon, AZ (dzień 1)

O tym, że wybieramy się w kaniony pisaliśmy już niejednokrotnie na naszym blogu. Wreszcie nadszedł ten długo oczekiwany czas. Planowaliśmy i trenowaliśmy na ten wyjazd miesiącami zawalając nie jedną nockę, a weekendy spędzając w górach trenując. Jesteśmy super przygotowani i mamy nadzieję, że po drodze nie będzie żadnych dużych, niespodziewanych przeszkód (z małymi damy sobie rady) i nasz plan zostanie zrealizowany w 110%.

W ciągu najbliższych 13 dni mamy zamiar odwiedzić 6 parków: Grand Canyon, Bryce Canyon, Coyotes Buttes North i South, Arches, Canyonland i Zion. Przejechać parę tysięcy mil samochodem po autostradach i bezdrożach Stanów południowo-zachodnich. Mamy zaplanowane 11 różnego rodzaju hików, od małych paro-milowych spacerków po duże kilkunasto-milowe hiki. Chodzić po wielu kanionach, od szerokich jak Grand Canyon po bardzo wąskie jak Buckskin Gulch czy Antylope, gdzie żeby przejść czasami musisz iść bokiem i ściągać plecak. Te wąskie są ulubione Ilonki. Mamy także zamiar odwiedzić słynne The Wave w Coyote Buttes North gdzie, żeby wejść musisz wygrać loterię, co udało nam się zrobić we wrześniu. Jest to tak unikatowe miejsce, że maksymalnie może tam iść 20 osób dziennie. Szanse na wygranie loterii są bardzo małe, więc możemy się uznać za największych szczęściarzy (ciekawe czy szczęście dopisze nam też w Vegas). Okazja zobaczenia Wave zdarza się bardzo rzadko więc nawet nasi przyjaciele zdecydowali się do nas dołączyć.

Tak więc czas zacząć naszą przygodę, Jest 7:30 rano a my po 4h spania, szybkim śniadanku, spakowaniu się i przygotowaniu sprzętu ruszamy w drogę w kierunku Grand Canyon. Plan na dziś to zejście 3000 ft w dół Kanionu na Platau Point (6.2 mili w każdą stronę), trasą Bright Angel.
Ale jak to się stało, że spaliśmy tylko 4h??? Wczoraj.....pierwszy dzień Bożego Narodzenia, na szczęście planowana śnieżyca która miała być w NY nie doszła do miasta, więc loty odbyły się planowo. Trochę zmęczeni i nie wyspani po Wigilii udaliśmy się na lotnisko LGA. Niestety nie mieliśmy bezpośredniego lotu do Las Vegas, tylko musieliśmy się przesiąść w Dallas w Teksasie (bezpośrednie loty w Święta są dość drogie). Godzinna przesiadka, nic wielkiego, a można zjeść dobrego hamburgera z teksańskich krówek. Pierwszy lot minął dosyć szybko i już po czterech godzinach wylądowaliśmy w Dallas. Mieliśmy siedzenie przy wyjściu awaryjnym, więc było dużo miejsca i można sobie było nogi rozciągnąć. Mieliśmy tylko godzinkę w Dallas, więc nie można było iść do jakieś fajnej hamburgerowni ale znaleźliśmy Fuddruckers, lokalny fast food. Jak na fast food były dobre, chociaż daleko im do In 'n' Out, które jest w Vegas, ale niestety jest zamknięte w Boże Narodzenie. Na lotnisku skontaktowaliśmy się też z naszą drugą grupą wyprawy, która już doleciała do Vegas i właśnie się wybierali jechać do Grand Canyon gdzie w hotelu Holiday Inn Grand Canyon spędziliśmy naszą pierwszą noc.
Z Dallas wystartowaliśmy z pół godzinnym opóźnieniem, bo jakieś głośniki nie działały w samolocie, ale kapitan obiecał, że postara się ten stracony czas jakoś nadrobić w powietrzu. Niestety nie udało mu się to i w Vegas wylądowaliśmy z opóźnieniem 30 minut. Potem przyszedł czas na wypożyczenie samochodu. Cały szkopuł polegał na tym, że musimy mieć samochód z napędem na 4 koła i wysokim zawieszeniem. Niestety, żadna wypożyczalnia i żadna klasa nie gwarantuje samochodu takiego rodzaju. Zaproponowali nam Mazda CX9 (klasa crossover) która co prawda ma napęd na 4 koła ale nie ma podwyższonego zawieszenia i dodatkowych blokad. Nie do końca Darkowi odpowiadała ta opcja. Pan w Adventage był bardzo miły i zaproponował nam Jeep Cherokee...opcja dużo fajniejsza ale wg wypożyczalni jest to klasa niższa niż crossover, Jeep zaliczany jest do klasy SUV to musieliśmy zrobić down-grade. I co ciekawsze...musieliśmy dopłacić prawie $300 do niższej klasy. Tak więc po nieskutecznych próbach negocjacji dopłaciliśmy i wreszcie dostaliśmy kluczyki do Jeepka, który będzie nas woził przez następne dwa tygodnie. Oczywiście moich przygód z kartami kredytowymi był ciąg dalszy i nie obyło się bez rozmowy z bankiem aby pozwolił wypożyczalni samochodów ściągnąć należną sumę. Te komputery i zabezpieczenia, kiedyś nas zgubią. Pomimo, że wcześniej zgłaszaliśmy, że będziemy w Nevadzie, Utah i Arizonie to nadal niektóre transakcje nie chciały przechodzić bo jest okres świąteczny i wzmożona jest ochrona transakcji. No nic, w końcu ruszyliśmy.

Mama Ilonki chciała zobaczyć Las Vegas więc szybko przejechaliśmy to miasto rozpusty, zrobiliśmy standardowe zdjęcie pod znakiem „Welcome to the fabulous Las Vegas i ruszyliśmy w drogę do Grand Canyon Village. 300 mil pokonaliśmy w 4,5h, które bardzo szybko na granicy Newady i Arizony zmieniły się w 5,5h ponieważ Arizona ma inny czas i jak tylko przekroczyliśmy granicę to 20:50 zmieniła się w 21:50. I takim oto sposobem byliśmy w hotelu o 1:30 rano.
Ponieważ na wakacjach się nie śpi, to po 4h spania jedziemy na Grand Canyon zobaczyć wschód słońca. Udało się i zobaczyliśmy jak promienie słoneczne uderzają w północną krawędź Grand Canyon, która jest o 1000 stóp wyższa niż południowa.

Po standardowych zdjęciach z tarasów widokowych na Południowym Brzegu Kanionu (South Rim) punktualnie o 8 rano wyruszyliśmy trasą Bright Angel w dół tego olbrzyma. W kanionach trzeba pamiętać o jednym:
​GOING DOWN IS OPTIONAL, GOING UP IS MANDATORY
/Zejście na dół jest opcją. Wyjście do góry jest koniecznością/

W dół schodzi się bardzo fajnie. Zygzakowaty szlak prowadzi w dół bez żadnych niespodzianek. Łatwa i przyjemna trasa na której widoki zapierają dech w piersiach. Pierwsze 1000 stóp w pionie było oblodzone i miało małą warstwę śniegu, Później to już się prawie leciało na dół. Tylko widoki spowalniały zejście. Są tak powalające, że co 5 minut robi się przystanek na zrobienie zdjęcia. Przeciętny hiker pokonuje trasę w dół (do Indian Garden) w 2h, nie wliczając przerw na zdjęcia albo na inne rzeczy. Nam to zajęło 2h 20 minut ale za to nasze aparaty wzbogaciły się o kolejne setki zdjęć.

Indian Garden jest oazą (małym laskiem) w połowie drogi z South Rim do rzeki Colorado. W Indian Garden jest kemping gdzie troszkę ponad rok temu z siostrą spaliśmy jak robiliśmy Rim to Rim to Rim (R2R2R). R2R albo bardziej zaawansowana wersja R2R2R jest bardzo popularną trasą. Ludzie z całego świata przylatują tu w okresie, gdzie nie jest za gorąco, z reguły od Października do Kwietnia aby przejść cały Grand Kanion w szerz, od Południowego do Północnego Rimu i z powrotem. W Grand Canyon jest bardzo duża ilość szlaków i kempingów co sprawia, że ludzie wybierają coraz częściej hiking jako sposób odkrycia tego ogromnego i przepięknego Kanionu (zwanego przeze mnie „Wielką dziurą w ziemi”).

Po krótkiej przerwie w Indian Garden, herbatce i batoniku Cliff ruszyliśmy na Platau Point. Do Plateau Point z Indian Garden prowadzi trasa 3 mile (RT), a na końcu trasy jest punkt widokowy z którego są powalające widoki na Kanion jak i rzekę Colorado. Dojście do Plateau Point jest najłatwiejszym sposobem na zobaczenie rzeki. Z południowej krawędzi jej nie widać. Z Indian Garden szliśmy tam ok. 45 minut. Pomimo, że wiało tam (jak to bywa na płaskowyżach) udało nam się znaleźć miejsce na lunch. Nie ma to jak Wiejski Pasztet z koperkiem, waza i ciepła herbatka z takim widokiem.

O godzinie 12 nadszedł czas na powrót. Jak już wspominałem w dół schodzi się dużo łatwiej niż wychodzi w górę. Do góry do pokonania zostało 3tys ft.

Na dole w Indian Garden temperatura w południe była 60F (15C), jak zaczynaliśmy spacerek to o 8 rano na górze było 17F (-8C), tak więc z wiosny rozpoczynamy naszą drogę w kierunku zimy.

Na szczęście szlak nie jest w ogóle trudny technicznie więc spokojnie miarowym tempem szliśmy w górę. Sukces wyjścia na dużą wysokość tkwi w trzymaniu jednolitego tempa, które każdy sobie musi znaleźć. Idąc na dół spotykaliśmy po drodze dużo ludzi którzy szli na South Rim, mieli duże plecaki i widać było, że robili Rim2Rim2Rim, albo jakieś podobne duże kilkudniowe hiki. Grand Canyon ma potężna ilość tras, setki mil, które są połączone w jeden wielki system. Posiada także wiele kempingów, jednym słowem....... bajka. Natomiast wychodząc w górę, spotkaliśmy dużo ludzi w jeansach, którzy widać, że wybrali się bez przygotowania. Im wyżej tym ciekawsze elementy były. Widzieliśmy nawet panienkę w płaszczyku....brakowało jej tylko butów na obcasie. Na szczęście ci ludzie szli tylko kawałek, bo pewnie jak by zeszli niżej to by mieli duży problem z wyjściem z kanionu.

Na wysokości 6550 ft spotkaliśmy się po raz pierwszy z drugą częścią naszej wycieczki. Szli kawałek w naszym kierunku. Kiedy myśmy wypacali wszystkie toksyny i męczyliśmy się pokonując kolejne metry wysokości nasi przyjaciele zwiedzali Grand Canyon samochodem. Dla ludzi mniej doświadczonych, albo mniej przygotowanych Grand Canyon oferuje bardzo dużo atrakcji na górze. Można jeździć wiele mil samochodem i oglądać kanion z wielu punktów, iść trasą „Rim Trail” i też podziwiać kanion, albo spędzić czas w miasteczku. Szczególnie polecamy trasę, która poprzez skały pokazuje historię Kanionu.

Udało się, i już po 4,5h godzinach (bardzo dobry czas), całą ekipą (7 osób) grzaliśmy się przy kominku w Bright Angel Lodge jeszcze tylko szybkie zakupy w lokalnym sklepie, kolacja w aucie w punkcie widokowym na Grand Canion i w drogę do Kanab, UT, znów Holiday Inn. Po 3,5h jazdy, paru piwkach z Grzesiami, padliśmy spać. Jutro kolejny ciężki dzień. Czeka na nas Bryce Canyon.
Podsumowanie dnia: długość hiku: 13.5 mili, pokonana wysokość: 3000 ft.