2015.02.28-03.01 Zermatt, Szwajcaria (dzień 1)
Pewnego listopadowego, brzydkiego, pochmurnego popołudnia dostałem od mojej żony sms'a, czy nie mamy ochoty polecieć za $400 na narty do Europy. Ja, jako zagorzały narciarz na to pytanie miałem tylko jedną odpowiedź: TAK... SZWAJCARIA...!!!!
Znowu linie lotnicze podjęły za nas decyzje. W sumie dobrą decyzje. Bo za cenę biletu na zachód stanów mamy Europę. AirBerlin dał nam opcje przesiadki w Niemczech i w tej samej cenie możemy uderzyć dalej w Europę.
W Europie jest parę krajów gdzie warto rozważyć jazdę na nartach. Szwajcaria, Francja, Włochy i trochę Austrii. Wybraliśmy Zermatt w Szwajcarii. A dlaczego? A dlatego.....
Dlatego, że Szwajcaria jest pięknym krajem. Ilonka nigdy tam nie była, więc wybór był oczywisty, a Zermatt jest jednym z lepszych resortów w Szwajcarii i na świecie. To może troszkę o Zermatt:
Szwajcaria się połączyła z Włochami, tworząc jeden wielki resort. Zermatt i Cervinia. 360 km ( 200 mil) tras narciarskich, i to tylko po trasach. Jest tam też wiele możliwości jeżdżenia poza trasami, po ich ogromnych polach lodowcowych, co tylko zwiększa nasz plac zabaw. Zermatt ma 54 wyciągi.
Jest to małe, górskie miasteczko, które zamieszkuje tylko 5800 ludzi. Położone jest w głębokiej dolinie na wysokości 1620 metrów pomiędzy potężnymi górami.
Monte Rosa 4634 m (15,203 ft.), jest to najwyższy szczyt w Szwajcarii i słynnym Matterhorn 4478 m (14691 ft.). W miasteczku jest zakaz poruszania się samochodami, trzeba je zostawić na parkingu w Tasch i dalszą podróż kontynuować pociągiem. Albo zrobić to co my robimy, i wziąć pociąg z lotniska w Zurichu prosto do Zermatt. Miejmy nadzieje, że będzie ładna pogoda, bo pociągi w Szwajcarii jadą przez jedne z najbardziej malowniczych terenów na świecie.
Zermatt jako resort narciarski jest na siódmym co do wielkości resortem narciarskim na świecie i nazywa się Matterhorn ski paradise. Oczywiście pierwsze 10 resortów znajduje się w europejskich Alpach. W Zermatt także wyjeżdża się najwyżej wyciągiem w Europejskich Alpach, aż na 3900m (12780 ft) na mały Matterhorn gdzie można jeździć na nartach 365 dni w roku na lodowcach. Stamtąd narciarz ma do wyboru, albo jechać na pizzę do Włoch albo na słynny szwajcarski ser Fondue. Występuje tam też druga co do wielkości różnica wzniesień na świecie i wynosi 2379 metrów (7805 ft.). Pierwsza jest we Francji w Chamonix. Przepiękny zjazd z Aiguille du Midi lodowcu Vallee Blanche. Już to zrobiłem parę lat temu. Dla porównania różnica wzniesień w Zermatt jest dwa razy większa niż w Vail i trzy razy pobija Killington.
Oczywiście są tam też bardzo długie trasy. Najdłuższa ma 25km (15 mil). Ciekawe jak długo nią pojadę i ile będę musiał robić przystanków. Narciarstwo w Europie się troszkę różni od amerykańskiego. Tam jak wyjeżdżasz w góry to już tam zostajesz na cały dzień, nie zjeżdżasz na dół. Po prostu jest za daleko. Dlatego pewnie Zermatt ma ponad 50 barów i restauracji w samych górach. Nie licząc oczywiście barów apres ski na dole przy wyciągach.
Dobra, wystarczy tych danych. Musimy się spakować bo za dwie godziny trzeba jechać na lotnisko.
Pakowanie nawet nam szybko poszło i cali szczęśliwi wyruszyliśmy w podróż. Szczęśliwi bo lecimy na fajne nartki i możemy nawet za darmo nartki ze sobą wziąć. Airberlin za przewóz sprzętu sportowego nie pobiera opłat, musi tylko waga być poniżej 50 lb i ma to być jedyny bagaż jaki nadajesz. Już coraz więcej linii lotniczy pobiera opłaty za przewóz sprzętu. W Listopadzie 2014 lecieliśmy do Polski Lufthansą i chcieliśmy przewieź narty. Oczywiście za taką usługę musielibyśmy zapłacić $150 w każdą stronę, mimo że to był jedyny bagaż jaki nadawałem.
Po drodze na lotnisko odwiedziliśmy znajomych, u których zostawiliśmy samochód i którzy odwieźli nas na lotnisko. Dziękujemy bardzo...!!!
Na JFK spotkała nas bardzo niemiła niespodzianka. Dowiedzieliśmy się, że my mamy standby bilet i że lot jest pełny i możemy nie lecieć. Co?!? Taka była nasza reakcja. My nie mamy standby biletu tylko normalny bilet. Wiadomo jest on tańszy niż inne bilety bo to jest taryfa ulgowa dla travel agent, ale nadal to nie jest standby.
Oczywiście nie dało się tego wytłumaczyć głupiej babie i zostaliśmy skierowani do jej przełożonej. Ta, jeszcze głupsza i wredniejsza nawet nie chciała czytać naszej rezerwacji tylko powiedziała, że proszę przyjść godzinę przed odlotem i jak będą miejsca wolne to może polecimy. Oczywiście parę razy musiała nam powiedzieć, że lot jest pełny i nie wie co będzie. Nawet jak ja jej mówiłem, że dwa tygodnie temu dzwoniłem do Airberlin potwierdzić naszą rezerwację i dopytać się o szczegóły przewozu nart to wszystko było ok. Mówiła to takim tonem, że aż się zastanawiałem czy ona miała kiedykolwiek jakieś przeszkolenie w obsłudze klienta. Ale co się dziwić, one pracują dla niemieckich linii lotniczych, które słyną z nieuprzejmości. W naszym blogu z Listopada 2014 (Europa, Niemcy) mamy dokładny opis Lufthansy.
Ostatnio dużo latamy, często na zniżkach dla travel agent i nigdy nie było żadnego problemu. Dobrze, że świat się otworzył na wszystkie linie lotnicze i one nie muszą już tylko latać do swojego kraju. Każde linie lotnicze mogą sobie latać po wszystkich lotniskach. Super. Jeszcze rok, może dwa a azjatyckie wielkie ptaki zaleją świat. Już Emiraty latają z JFK do Mediolanu za pół ceny. Nowe samoloty, dużo w środku miejsca, wspaniała obsługa i zadowolona załoga, która z uśmiechem na ustach dziękuje, że jesteś ich klientem. Po prostu azjatycka kultura i uprzejmość.....
O 4:45 ta niemiła osoba nas zawołała i powiedziała, że mamy bilety na samolot do Dusseldorfu i możemy lecieć. Z Dusseldorf do Zurich nie dała nam boardig pass'u bo oczywiście jesteśmy na standby i nie wiadomo czy będą miejsca w samolocie. Tym się już za bardzo nie martwimy bo jak już przeskoczymy dużą kałużę to po Europie zawsze coś lata.
Zostało już pół godziny do odlotu, więc ciężko by było zdążyć jak byśmy musieli czekać w długiej kolejce do przejścia przez bramki. Na szczęście wpuścili nas specjalnym wejściem i już po paru minutach byliśmy po drugiej stronie.
Mieliśmy jeszcze pięć minut do zamknięcia bramki, które wykorzystaliśmy na ważne zakupy w duty free. W Szwajcarii wszystko jest drogie.
Myślałem, że to już jest koniec przygód i siądziemy sobie w samolocie i polecimy.
Śmiechu było co nie miara, jak cały ostatni rząd siedzeń był wyłożony torebkami załogi. Naprawdę? Czyli pasażer nie musi lecieć, ale torebka ma mieć wygodne miejsce żeby się nie pogięła. Ale jesteście śmieszni...!!!
Parę minut później załoga zasłoniła wolne fotele kocami aby Stewardesy mogły się przespać w trakcie 6-scio godzinnego lotu.
W Maju lecimy do Madrytu liniami Iberia Air, ciekawe jakie tam nas spotkają niespodzianki.
Na szczęście cała reszta przebiegła już bez problemów i właśnie jesteśmy w powietrzu jakąś godzinkę i zabieramy się do obiadu. Niestety Airberlin pakuje maksymalną ilość rzędów do swoich samolotów, więc miejsca na nogi jest oczywiście za mało. Jak w rosyjskim Aeroflocie.
Szybki obiad, nawet im się udało coś dobrego ugotować, drink, tabletka do spania i obudziliśmy się Dusseldorfie.
Nie wiem co to był za kapitan na pokładzie, ale pokonał Atlantyk w ciągu 6:09. Wylądowaliśmy prawie godzinę przed czasem. Chyba najszybciej jak do tej pory udało mi się zalecieć do Europy. W sumie dobrze, bo my jeszcze nie mamy miejscówki na samolot do Zurichu, a teraz mamy więcej czasu to załatwić.
Oczywiście nic nie było czynne poza barami, dlatego nasz pierwszy posiłek w Europie to lany Radeberger. Dobrze, że w Europie nie mają chorych przepisów i piwko można się napić o każdej porze dnia i nocy. Ilonka oczywiście dokonała już lokalnych zakupów i kupiła niemiecki Riesling i do niego Schwarzwälder Schinken
Niemcy to jest jednak pijący naród. Na lotnisku są reklamy, że mają bary prawie koło każdej bramki i możesz pić do ostatniego wezwania na pokład. Myśmy jednak tego nie próbowali z oczywistego powodu, nie mieliśmy jeszcze karty pokładowej.
45 minut przed wylotem poszliśmy się dowiedzieć co z naszymi miejscówkami na samolot. Tym razem uśmiechnięta pani powiedziała, że w Airberlinie się nie lata na stojąco i już miała dla nas przygotowane karty pokładowe. Przynajmniej tutaj była jakaś normalna obsługa.
Udało się. Lecimy do Zurichu. Za godzinę wylądujemy w pięknej Szwajcarii. Moi rodzice właśnie tekstowali do nas, że też startują z Frankfurtu i wszyscy planowo mamy wylądować w Zurichu w podobnych godzinach.
Wylądowaliśmy. Yupiiii.....!!!!!
Teraz tylko odebrać bagaże i na pociąg do Zermatt, który jedzie 3 godziny z przesiadką w Visp.
Rodzice też wylądowali w tym samym czasie i wszyscy spotkaliśmy się przy odbiorze bagażów.
I tu oczywiście Airberlin dał dupy po raz kolejny. Moje nartki nie doleciały. Poszliśmy do biura rzeczy znalezionych i po 15 minutach powiedziano nam, że nie wiedzą gdzie są nasze bagaże. Prawdopodobnie ta głupia baba przetrzymała nas do końca na JFK i już nie zdążyli załadować nart. Najgorsze jest to, że w pokrowcu na narty miałem wiele ubrań narciarskich. Obiecali nam, że nam dowiozą narty do Zermatt jak tylko je dostaną. Narty się wypożyczy, gorzej z ubraniem. W sumie mam stary kombinezon, więc będzie okazja na jego wymianę. Mam nadzieję, że Airberlin odda za to wszystko pieniądze, chociaż oni są słynni ze skąpstwa więc niestety za bardzo na to bym nie liczył. Ale oczywiście będę próbował walczyć o swoje...!!!
Szwajcaria ma bardzo dobrze rozwiniętą sieć kolejową. Pociąg do Zermatt odjeżdża z samego lotniska i jeździ co godzinę. O 11:40 załadowaliśmy się do jednego z nich i udaliśmy się na podróż w głąb kraju. Nie są to japońskie pociągi i nie lecą 300 na godzinę, ale 150 osiągały. Później, w bardziej górzystej części kraju pociąg zwalniał z wiadomej przyczyny. Im dalej na południe tym większe górki się robiły i śniegu przybywało. Przesiadkę mieliśmy w miejscowości Visp i trwała 6 minut.
Z Visp pociąg o nazwie lodowcowy express ( glacier express) wspinał się ostro pod górę przez 45 aż do samego Zermatt.
Co za powietrze, każdy z nas stwierdził po wyjściu z pociągu. Ale tu jest pięknie, co za głęboka dolina, jakie potężne góry.... no po prostu raj...!!!
Najbardziej nas zdziwili ludzie którzy w ubranych butach narciarskich i nartami w ręku wsiadali to tego pociągu, który za chwilę wracał w dół doliny.
Nasz hotel, Amaryllis znajduje się na wzniesieniu we wschodniej części miasteczka i jest oddalony 800 metrów od dworca. Jak już pisałem w Zermatt nie ma samochodów, więc mają małe, śmieszne meleksy którymi rozwożą ludzików. Dobrze, że nie ma tutaj samochodów, bo by chyba na tych wolnych uliczkach się nie pomieściły.
Po paru minutach dojechaliśmy do hotelu. Prawie do hotelu, bo ostanie 200 metrów (700 ft) jest stromo do góry po schodach i musieliśmy wszystkie nasze bagaże tam wynosić. Ale fajne miejsce. Mamy mieszkanie na ostatnim, 3 piętrze z którego jest cudowny widok na miasteczko i na Matterhorn.
W hotelu byliśmy tylko parę minut i ruszyliśmy na miasteczko w poszukiwaniu nart i kombinezonu narciarskiego. W tym bagażu co mi zgubili, oprócz nart miałem też trochę ubrania.
Zakupy się udały, narty wypożyczyliśmy, spodnie narciarskie kupiliśmy i jesteśmy gotowi na jutro na białe szaleństwo.
Podoba mi się jak to miasteczko żyje wieczorami. Bar na barze, koło baru narty oparte o ściany, a w środku wielu narciarzy w butach narciarskich usiłujących tańczyć. To się nazywa apres ski.
Te imprezy często trwają do późnych godzin nocnych. Jutro pewnie i my tak będziemy się bawić.
W Zermatt prawie nie ma snowboardzistów, widać, że tutaj jest tak jak w Chamonix. Miasteczka w których narciarstwo się rozpoczynało i jest tak głęboko zakorzenione snowboardziści raczej nie mają prawa bytu.
Kupiliśmy trochę wspaniałych szwajcarskich serów i rodzice przywieźli wiele wędzonych wędlin z wędzarni z Brodów (dziękujemy bardzo) i mieliśmy wspaniałą kolacje w naszym mieszkaniu w Zermatt.
Przy kolacji zrobiliśmy wiele planów na jutrzejszy dzień. Miejmy nadzieje, że siła i pogoda dopiszą i będziemy mieć pierwszy, wspaniały dzień w szwajcarskich Alpach...