IDM Travels

View Original

2015.05.30 Finger Lakes, NY (dzień 1)

Finger Lakes jest to rejon w zachodnio-centralnej części stanu Nowego Jorku. Swoją nazwę wziął od układu jedynastu jezior, które swoim wyglądem przypominają palca ręki. Jeziora są długie i wąskie skierowane w jednym kierunku. Jeziora Cayuga i Seneca są największymi jeziorami z tego rejonu jak i jedne z najgłębszych w Stanach Zjednoczonych. Ich dna są poniżej poziomu morza. Oba osiągają długość prawie 64 km (40 mil) i nie osiągają więcej niż 5.6 km (3.5 mil) szerokości. Cayuga jest najdłuższa, kiedy Seneca jest największa i najgłębsza 188 m (618 ft). Jeziora zaczęły się formować ponad dwa miliony lat temu przez lodowiec, który kilkakrotnie tutaj dochodził. Lodowiec miał ponad 3 km grubości. Jak topniał to powstawały gigantyczne rzeki, które płynęly z północy na południe, formując dna aktualnych jezior. Ostatni lodowiec doszedł tutaj 20,000 lat temu i pchał tyle ziemi, że „zbudował” moreny na południowych brzegach dzisiejszych jezior. 10,000 lat temu jak lodowiec stopniał, to woda już nie miała jak odpływać i została uwięziona tworząc jeziora.

Finger Lakes jest też największym i najbardziej znanym rejonem winiarni we wschodnich Stanach Zjednoczonych. Region posiada ponad 200 winiarni. Sławę i sprzyjające warunki region ten zawdzięcza głównie jeziorom i ziemi jaką tutaj zostawił lodowiec. Strome zbocza wokół jezior pomagają w nawadnianiu ziemi deszczem a jednocześnie szybkim wysuszaniu przez napływ suchego lądowego powietrza. Czyli jedne z lepszych warunków do produkcji wina. Ze względu na swój klimat region ten słynie głównie z Cabernet Franc, Cabernet Sauvignon, Pinot Noir i Lemberger. Z białych się wyróżniają Riesling, Chardonnay, i Gewurztraminer. Jest też wiele win z lokalnie uprawianych szczepów jak Niagara czy experymentowanych połączeń szczepów europejskich i amerykańskich o nazwach trudnych do zapamiętania. Finger Lakes zdecydowanie najbardziej przyczynia się do produkcji wina w stanie Nowy Jork, dzięki czemu NY jest trzecim co do wielkości stanem produkującym wina, ustępując miejsca jedynie Kalifornii i Washington.

Jako przyszli właściciele sklepu z winami ciężko było ominąć ten rejon w naszej edukacji. Wiadomo ciężko porównać te wina do Kalifornijskich win z Napa ale przecież nie można się skupiać tylko na jednym rejonie i trzeba być otwartym na inne światy. Tak więc kiedy pojawił się pomysł wyjechania gdzieś niedaleko (400 km), gdzie można spędzić troszkę czasu na świeżym powietrzu Finger Lakes szybko wpadł nam do głowy. Hike w Watskin Glen Stste Park chętnie połączymy z odwiedzeniem jednej czy dwóch winiarni. Niestety mieliśmy szczęście i okazało się, że w ten weekend w miasteczku Watkins Glen jest festiwal wina.

Miasteczko Watkins Glen jest niewielkim miasteczkiem położonym na południowym brzegu jeziora Seneca. Wynajeliśmy tu domek używając airbnb. Domek bardzo fajny, czysty, wolno stojący i zadbany. Niestety nie można tego powiedzieć o wielu innych domkach w miasteczku. Jest pół na pół. Niektóre domki są zadbane i odremontowane, niestety z drugiej strony wiele domów się sypie, lub już w ogóle zostały opuszczone. A szkoda bo miasteczko ma duży potencjał. Bliskość parków stanowych, piękne jezioro, mnóstwo winiarni jak i ścieżki spacerowe przyciągają zapewne setki turystów. Są tutaj ścieżki na hiki od winiarni do winiarni, a także możliwość noclegów po drodze. Część właścicieli szybko przeksztłciła swoje domki w B&B i wynajmuje pokoje. Część niestety nie potrafi nawet posprzątać na podwórku.

Z Nowego Jorku wyjechaliśmy w piątek po pracy i dojechaliśmy dopiero na północ. Szybka kolacja w stylu hiszpańskim i wszyscy zmęczeni podróżą padli do spania. Skoro niedawno wróciliśmy z Hiszpani to nie mogło się obyć bez przysmaków tamtejszej kuchni. Jako największy specjał przywieźliśmy szynkę Iberyjską Bellota i parę serków. Jednak się rozczarowaliśmy. Szynka hermetycznie pakowana nawet w najmniejszym stopniu nie może być porównywalna ze świeżą, którą jedliśmy w Hiszpanii. Była dobra, nie mówimy, że nie, ale świeża szyneczka, krojona przy tobie to jak to się mówi „niebo w gębie”. ​

Dziś natomiast główny plan to festiwal wina.
Festiwal sam w sobie miał swoje plusy i minusy. Może my „rozpieszczeni” Nowojorczycy nie potrafimy już docenic mało miasteczkowego klimatu a może za bardzo wzieliśmy to profesjonalnie. Cały festiwal był w parku i na szczęście było kilka namiotów. Pogoda dopisała choć od czasu do czasu padały ulewne deszcze (nie długo – ok. 5 min) ale za to przynosiły fajne ochłodzenie.

Na festiwal przyszło około 30 winiarni i w sumie polewali 200 rodzajów wina. Były większe lepiej znane jak Lakewood – i mniejsze totalnie nam nie znane. Niektóre nam się spodobały i nawet zakupiliśmy ich wina. Ja gustuję w białych winach więc próbowałam głównie Resling Dry albo Chardonay. Niestety nie znalazłam, żadnego winka które spacjalnie przypadło mi do głowy. Nie mówię, że były nie dobre. Większość mi smakowała ale każde wino z tego rejonu cechuje się dużą mineralowatością co nie do końca jest cechą, którą lubię w winie. Darek za to preferuje czerwone wina i tu bardzo zasmakowały mu europejskie szczepy głównie z Bordeaux jak i Pinot Noir. Wina te charakteryzują się pełnią smaku, dobrze wybalansowane z dużą ilością minerałów.

Pochodziliśmy, popróbowaliśmy winek i ruszyliśmy w drogę powrotną. Zmęczeni piciem winka – ciężko to nawet nazwać piciem. Na testowaniu zazwyczaj polewają ci bardzo mało a do tego co gorsze wina wylewaliśmy aby mieć siłę na testowanie innych. Tak więc wracając do domku wstąpiliśmy do baru na małe piwko aby się ochłodzić. Wybraliśmy bar Rooster Fish, w którym produkują swoje własne piwa.

Finger Lakes słynie nie tylko z win ale też z browarów. Podobno ma bardzo dużo micro-browarów. To które próbowaliśmy było dobre ale wygląda, że na piwną wycieczkę trzeba zaplanować inny weekend. Wracając jeszcze do festiwalu zdziwił mnie brak lokalnych wyrobów. Myśmy mieli bilety food & wine i spodziewałam się popróbować troszkę lokalnych serków i innych specjałów. Niestety poza humussem i makaronem z serem nie mieli dużego wyboru. Widać, że festiwal traktowany jest jako największa atrakacja miasteczka. Przyszło dużo ludzi, niektórzy nawet poprzynosili sobie kocyki, stołeczki i własne jedzenie. Nie dziwię im się. Bardzo fajny sposób na spędzenie soboty czy niedzieli. Cały festiwal umilała muzyka na żywo, winiarnie polewały wino a gdzie nie gdzie można było jeszcze coś przegryźć.

Ale to nic w domku czeka nas pyszna kolacyjka. Dziś szef kuchni serwuje jagnięcinę po irlandzku z grila, wieprzowina w marynacie czosnkowo-cytrynowej oraz oczywiście do tego szpinak z Peter Lugera. No to czas zabrać się za szykowanie kolacji i dalszą część relaksu.

Oczywiście kolacja była przepyszna a jagnięcina wyszła najlepsza jaką do tej pory jadłam.