2015.11.01 Chamonix, Francja (dzień 2)
Dzisiejszego poranka chcieliśmy pospać dłużej ale przecież tu są tak piękne góry, że nie wolno marnować czasu na sen. Pół przytomni, po szybkim śniadaniu zapakowaliśmy się do kolejki liniowej na Aiguille du Midi i w ciągu 20 min znaleźliśmy się 3 km nad doliną dokładnie na wysokości 3842 m.
Po wyjściu z wagonika kolejki przywitało nas orzeźwiające, mroźne (-15C) powietrze. Byliśmy w szoku jak w tak trudnych, niedostępnych, pionowych skałach potrafili zbudować tak obszerny kompleks, restauracji, tuneli, wind, pomostów i wiele innych wiszących „chodników”, które ułatwiają zwiedzanie i oglądanie alpejskich lodowców.
Jest to też miejsce gdzie możesz się znaleźć najbliżej Mont Blanc (4809 m), bez konieczności wspinania się.
Jet-lag, brak aklimatyzacji i ogólne zmęczenie powinno nas usypiać i męczyć, ale było wręcz przeciwnie. Mroźne powietrze plus podekscytowanie miejscem dodawało nam energii. Więc zaglądaliśmy w każdy kąt.
Oczywiście udaliśmy się do miejsca z którego parę lat temu (ok. 7-9 lat temu) zaczęliśmy zjazd słynnym lodowcem Vallee Blanche, ponad 20 km lodowcem w dół. Był to wspaniały zjazd, ale tym razem nie mieliśmy nart, ani przewodnika a i śniegu nie było tyle co ostatnim razem.
Mieliśmy tyle energii, że dalej nasz hike był w planach więc zjechaliśmy kolejką do połowy skąd rozpoczęliśmy nasz 5km hike do Montenvers.
Bardzo łatwy hike, większość trasy trawersujesz zboczami aż dochodzisz do przełęczy Signal Forbes (2198 m.).
Do przełęczy szliśmy cały czas w słońcu, więc szlak był suchy i łatwy. Od przełęczy czuliśmy zimne powietrze z lodowca, które w połączeniu z północnym stokiem zmusiło nas do założenia raków. Bo schodzenie w dół po lodzie bez raków nie jest takie przyjemne.
Po około pół godziny od przełęczy doszliśmy do kolejki górskiej, skąd planowaliśmy zjechać do Chamonix. Mieliśmy w planie też dojść do lodowca Vallee Blanche, ale ostatni pociąg był o 16:30 i moglibyśmy na niego nie zdążyć. Co by oznaczało schodzenie na nogach do Chamonix. Troszkę za długo, biorąc pod uwagę, że musimy dziś jeszcze jechać do Aosty.
Podeszliśmy do tarasu widokowego, skąd podziwialiśmy przepiękny język lodowca i aż łezka się kręciła w oku, że nie mogliśmy go dotknąć. Obiecałem mojej żonie, że tu wrócimy. Druga łezka się zakręciła w pociągu jak zobaczyłem ludzi, których ubiór i plecaki mówiły, że bawili się tu dłużej niż jeden dzień.
Po kolejnych 30 minutach znaleźliśmy się w ciepłym Chamonix, gdzie ludzie siedzieli w restauracjach w koszulkach opalając się na tarasach. Poszliśmy w ich ślady i oglądaliśmy zachód słońca we Francuskich Alpach, schładzając się piwkiem.
Będąc we Francji i nie zjeść Macarons, to jak być we Włoszech i nie zjeść pizzy.
No i w drogę. Szybki przejazd pod tunelem Mont Blanc i po godzinie byliśmy już w Aoscie, w hotelu HB w centrum miasta.