IDM Travels

View Original

2016.02.22 Les 3 Vallees, Francja (dzień 3)

Darek wczoraj rozpisał się dużo o nartkach. Nie dziwię się bo jest tu co opisywać, choć słowa pewnie nawet w połowie nie oddadzą tego co ten resort ma do zaoferowania. Dla narciarzy jest to raj na ziemi. Pomimo, że luty to szczyt sezonu nie czujesz tego, aż tak bardzo bo ludzie się rozjeżdżają po różnych zakątkach tych 3 dolin. Les 3 Vallees to również raj dla tych co dopiero uczą się jeździć na nartach, wolą spacery, łyżwy czy narty biegowe. Nie ma szans żeby ktokolwiek się tu nudził i nie mógł sobie znaleźć czegoś dla siebie.

Ja z tych wszystkich atrakcji wybrałam hiki. Nie ma to jak poszwędać się po górkach z aparatem i podziwiać widoki. Za 70 EUR można kupić kartę dla pieszych. Pozwala ona przez 6 dni korzystać z wyciągów co zdecydowanie ułatwia dostanie się w nawet najdalsze punkty. Stamtąd można już brać trasy bardzo lekkie albo stromsze, bardziej pod górkę. Może zdziwicie się dlaczego na 6 dni....tutaj chyba 90% ludzi przyjeżdża na tydzień. Bilety narciarskie jak i dla pieszych są głownie na 6 dni. Oczywiście można kupić na każdą ilość dni ale najlepsza oferta jak i największą popularność mają bilety 6 dniowe. Podobno najmniej ludzi na stokach jest w soboty – no tak tu przecież nie przyjeżdża się na weekend więc turnusy są najczęściej od soboty do soboty. Dlatego lokalni najwięcej jeżdżą w sobotę.

Dziś nie zapowiadali dobrej pogody. Słoneczko chowało się non-stop za chmurami a prognozy pogody straszyły nawet deszczem już od 12 w południe. My się jednak nie wystraszyliśmy i nie tracąc czasu wzieliśmy rano autobus, żeby już o 9:10 siedzieć w gondoli na sam szczyt Saulire. Na szczycie było zdecydowanie chłodniej ale jeszcze nie najgorzej. Wiatr i widoczność były znośne więc każde z nas poszło/pojechało w swoją stronę. Ja uderzyłam do Meribel Mottaret, żeby zrobić hike w parku Reserve Naturelle Plan de Tueda.

Do parku wchodzi się z miasteczka Meribel Mottaret. Park musi być przepiękny latem kiedy to wszystko się zieleni. W ziemie też ma swój urok i muszę przyznać, że spodziewałam się mniejszej ilości ludzi. Tak, że nie wyobrażam sobie ile tu musi być ludzi latem. W parku teoretycznie nie można jeździć na nartach ani deskach (ma to sens bo jest on dość płaski). Piszę teoretycznie bo jak wyszłam troszkę pod górkę to spotkałam jakiś zabłąkanych narciarzy. Ciekawe czy wiedzą, że się wpakują w dość płaski teren później.

Po parku są dwie trasy, 3km do jeziora i spowrotem albo dłuższa 5km. Obie to kółeczko ale jak już wspominałam idzie się dość po płaskim. Dopiero w połowie można odbić w lewo i dojść do schroniska. W tym parku są dwa schroniska. Bliższe Refuge du Plan i dalsze Refuge du Saut. Niestety do schroniska du Saut nie udało mi się znaleźć drogi więc musiałam się tylko zadowolić wyjściem do schroniska du Plan.

Pogoda pomimo, że pochmurna była dość przyjemna na spacer. Było dość ciepło, w dolince nie wiało i nadal można było podziwiać piękne górki w okolicy z przepiękną Aiguille du Fruit. Szczyt ten ma 3048 m i rozdziela dolinę Meribel od doliny Courchevel. Może byłam trochę rozczarowana trasami bo spodziewałam się czegoś bardziej zaawansowanego ale i tak było przyjemnie się poszwędać.

Tak więc połaziłam, poszwędałam się, pozaglądałam w każdy kącik i szukałam zwierzątek ale niestety nie miałam szczęścia. W tym samym czasie Darek nie zważając na pogodę szukał słońca w dolinie Courchevel.

"Wiedząc, że po południu na dole ma być deszcz, a wyżej w górach śnieg to pojechałem do Courchevel. Ta dolina słynie z drogich wiosek i ciekawych terenów narciarskich.

Schowałem mapę głęboko do kieszeni i jeździłem gdzie mnie narty poniosą. Trochę ubitymi, trochę po głębszym śniegu. Jak zjeżdżałem na dół to brałem kolejny wyciąg i dalej gdzieś w inne miejsca tej potężnej doliny.

Z ciekawostek muszę dodać, że spodobało mi się ich lotnisko położone wysoko w górach, a szczególnie pas startowy. Po raz pierwszy widziałem pas startowy pod tak dużym kątem. Ciekawie musi wyglądać jak tu coś ląduje albo startuje. Czekałem chwilkę, ale niestety nic nie chciało wylądować.

Pogoda zaczynała się zmieniać i wiatr się wzmagać. Wiedząc, że mają przyjść opady i wyżej w górach może być ciężko to postanowiłem wrócić do mojej doliny. Niestety było już za późno. Co podjeżdżałem do wyciągów żeby wyjechać na przełęcz to się dowiadywałem, że wyżej warunki są ciężkie i ze względu na potężny wiatr muszą je zamykać. Tak, spróbowałem szczęścia w paru wyciągach ale bez skutku. Na samym dole w Courchevel le Praz powiedzieli mi, że jeszcze jedna kolejka górska chodzi, ale nie wiedzą jak długo.
Żeby tam się dostać to musiałem wziąść dwie gondole i to mi zajęło jakieś pół godziny.
Udało się, Saulire jeszcze była czynna.

Oczywiście ilość ludzi jaka tam była sama mówiła za siebie. Chyba nie byłem jedyny co potrzebował się wydostać z tej doliny. Po jakiś 20 minutach stania wreszcie udało mi się wsiąść do chyba największej kolejki linowej jaką do tej pory jechałem. Nie liczyłem ludzi, ale spokojnie ich było ponad 200. Załadunek sześcioma drzwiami nawet nie wiele czasu im zajął i ruszyliśmy na przełęcz skąd mogłem zjechać do czekającej Ilonki. Kolejka jechała pomału ze względu na duży wiatr, ale i tak takiej dużej masy wiatr by tak łatwo nie mógł rozhuśtać. Zjazd na dół też mi chwilę zajął ze względu na warunki, ale już się nigdzie nie musiałem spieszyć."​

Z Meribel Mottaret do Meribel zleciałam już dość szybko. Piszą, że trasa zajmie 50 minut i tyle mi zajęła wczoraj jak się bawiłam w robienie zdjęć paralotniarzy. Dziś natomiast nie było ani paralotniarzy, ani widoki się nie wiele zmieniły więc już po 30 minutach byłam z powrotem w Meribel gdzie dostałam od Darka SMS - “pozamykali wyciągi na górze i jestem trochę uwięziony w Corchevel ale się jakoś stąd wydostanę.”

I rzeczywiście wydostał się. Po pół godzinie był już na dole. Robiło się już późnawo i pogoda coraz bardziej straszyła deszczem. Zdecydowaliśmy więc iść na lunch. Tutaj lunch'e są głównie siedzące. Przy stolikach z kelnerami. Jednak to co nas najbardziej rozwaliło to jak Pani nam powiedziała, że jak nie mamy rezerwacji to tak z 30 minut musimy czekać na stolik. Za pierwszym razem nie załapaliśmy ale potem do nas doszło.....naprawdę jeźdżąc na nartach planujesz dokładnie kiedy będziesz jadł lunch i robisz sobie rezerwację? Czy tu nie chodzi bardziej o jeżdźenie na nartach a kiedy naprawdę zgłodniejesz albo się załamie pogoda to idziesz coś zjeść? Hmmm.....chyba to jest jednak trochę inny świat. Wczoraj właścicielka naszych kwater powiedziała nam, że dużo tu się kręci wokół szkółek narciarskich. I chyba jest w tym racja. Rano na 9:15 wszyscy jadą oddać dzieci do szkółek. Potem rodzice szaleją na trasach aż do lunchu kiedy to odbierają dzieciaki, jedzą i pewnie już do domku.

My nie chcieliśmy czekać na stolik 30 minut więc zdecydowaliśmy się wejść bardziej w miasteczko. Rzeczywiście, im dalej od wyciągów tym mniej ludzi w knajpach. Ale to chyba tak jest zazwyczaj wszędzie. Cały czas chodził nam po głowie Raclette, który widzieliśmy dzień wcześniej w restauracji La Galette. Raclette często robiłam w Polsce ale nie w taki sposób jak tu. Tutaj podgrzewają całą połowę sera aż się troszkę zapiecze i zrobi oleisty. Do tego oczywiście podają ziemniaki, wędliny i korniszony jako dopełnienie sera.

Ser był przepyszny. Idealnie się topił, troszkę przypiekał, można było sobie regulować czy się chce bardziej przypieczony czy ciekły. Fajna sprawa. Do tego wędlinki lokalne też były pyszne. Najedliśmy się serem jak nigdy w życiu i już wiedzieliśmy, że kolację możemy odpuścić. Ale serka zdecydowanie warto spróbować!

Zaczęło już dość ostro padać więc ruszyliśmy do domku. Na szczęście nie byliśmy daleko od domku i mogliśmy na nogach dojść. Normalnie musimy brać autobusy ale staramy się je omijać jak możemy. Spacerek z domku do wyciągów zajmuje ok. 15-20 minut co w butach narciarskich nie jest do końca fajne. Ale chyba jednak jest lepsze niż jazda autobusami. Niestety jak Francuzi coś zepsują to im to napewno wyjdzie. Autobusy wogóle nie są przystosowane dla narciarzy. Wyglądają jak autobusy wycieczkowe, maja super wygodne siedzenia ale ciężko w przejściu zmieścić się z nartami. Do tego siadać na tych siedzonkach jak masz narty i plecak jest super nie wygodne. Autobusy niby mają jeździć co 15 minut ale jakoś tego nie przestrzegają i jeżdżą jak im się podoba. No nic....nie jesteśmy w Szwajcarii gdzie wszystko jest na czas.

Wieczór spędziliśmy w domku. Odpoczywając, pijąc winko, podziwiając górki z balkonu, spadający śnieg (deszcz już zdążył się zamienić w śnieg) i nawet były fajerwerki. Tak więc kolejny przyjemny dzień sportu i odpoczynku.