IDM Travels

View Original

2016.02.24 Les 3 Vallees, Francja (dzień 5)

Prognozy się sprawdziły. Dużo śniegu spadło. Chciałbym napisać ZA DUŻO...!!!! Ale przecież takie określenie dla narciarzy nie istnieje.

Oczywiście słońca dalej nie ma i raczej się nie zapowiada, że dzisiaj wyjdzie. Plan na dzisiaj? Oczywiście narty!!! Ale gdzie? Nogi już trochę narzekają na cały czas jeżdżenie po nieubitych trasach. Mimo, że ratraki całą noc ubijają to i tak jest taka ilość śniegu, że za chwilę robią się wszędzie muldy. Mgła i chmury też nie pomagają. Narciarze jeżdżą znacznie wolniej, częściej zakręcając i robią jeszcze większe muldy.

Dzisiaj postanowiłem pojechać do miasteczka Val Thorens. Jest to najwyżej położony resort narciarski w Europie, znajduje się na 2300 metrów. Odkładałem go na ładną pogodę, ale prognozy mówią, że słońca już mogę nie zobaczyć, a bardzo chciałem tam sobie parę razy zjechać. Ilonka niestety tam się nie wybiera, bo obliczyła, że z naszej wioski, Meribel, musi wziąć 12 różnego rodzaju wyciągów w każdą stronę żeby tam dojechać. Zajęło by jej to przynajmniej 2 godziny w każdym kierunku. Narciarze mają troszkę ułatwione zadanie, bo mogą znacznie więcej wyciągów używać. W sumie to i tak dopiero gdzieś po dwóch godzinach dojechałem do Val Thorens.

Nie spieszyłem się, więc nie wybrałem najkrótszej drogi tylko najciekawszą. Po drugie górne wyciągi były rano pozamykane. Za dużo śniegu spadło i zagrożenie lawinowe było wysokie. Patrol musiał ładunkami wybuchowymi trochę tych lawin spuścić na dół, żeby bezpiecznie w te rejony można było jechać. W sumie i tak nic nie było widać, ale przynajmniej mogłem więcej na nartkach pojeździć. W Les 3 Vallees to chyba żaden narciarz się nie wybiera w góry bez mapy tras. Jest tu tego tyle, że co chwilę są skrzyżowania tras. A w pogodzie jak dzisiaj, to na 100% się zgubisz.
Tak jak pisałem wcześniej, wioska jest wysoko położona, cała znajduje się powyżej górnej granicy lasów. Pomyślicie, super, wielkie otwarte tereny na białe szaleństwo. Tak, zgadza się, jest tam gdzie jeździć. Niestety są też minusy. Na górze są strome, popękane lodowce, więc raczej tam się nie da jeździć. Lasy chronią od lawin, a na otwartych terenach tony śniegu mogą lecieć znacznie szybciej niż narciarz potrafi uciec. Lasy też chronią od wiatrów, a im wyżej tym bardziej wieje. Na wiatry znaleźli sposób i pobudowali specjalne wyciągi które nawet w duże wichury mogą jechać. Wagoniki są na dwóch linach i są ze sobą połączone.

Koło południa dojechałem do Val Thorens. Klasyczny alpejski kurort. Dużo charakterystycznych górskich pensjonatów i hotelików. Na dole same bary i restauracje z dużymi tarasami do opalania. Wyciągi wyjeżdżają na ponad 3200m, skąd doświadczeni mogą dalej się wspinać nawet na 3500 metrów. Wszystko mają to co narciarz potrzebuje. Bardziej mi się ta wioska podoba niż Les Menuires, którą odwiedziłem wcześniej.

Dzisiaj pogoda nie była do opalania, więc wziąłem wyciąg Funitel Peclet i wyjechałem na ponad 3000 metrów, już pod sam lodowiec. Fajny wyciąg zbudowali. Gondola na dwóch linach, która mieści ponad 30 osób w każdym wagoniku, z tego ponad 20 osób może mieć miejsce siedzące.

Myślałem, że może wyjadę nad chmury. Znowu się pomyliłem, było jeszcze gorzej. Bardzo słaba widoczność i wiatr już był odczuwalny. Pomyślałem, że przecież nie ma złej pogody jak się jest na nartach. Jest dobra i bardzo dobra. Dzisiaj była tylko dobra, więc się zapakowałem na jakieś krzesełka co znalazłem po drodze i wyjechałem jeszcze wyżej.

Zdziwiło mnie, że prawie nikt tym wyciągiem nie jechał. Jak wysiadłem, to się dowiedziałem dlaczego. Na lewo był klif i znaki żeby nie iść bo się spadnie, a na prawo była czarna strzałka z napisem lodowiec. Nie dali mi wielkiego wyboru, udałem się na lodowiec. Było tyle śniegu, że żadnego lodowca nie widziałem. Bardzo stromą czarną trasą pomału zjechałem na dól. Dalej niestety była słaba widoczność, dopiero jak zjechałem do Val Thorens, to chmury odpuściły i mogłem jeszcze parę razy już z większą prędkością sobie zjechać.

Około 14 zacząłem wracać do Meribel. Wybrałem inne trasy i inne wyciągi żeby się nie powtarzać. Widoczność nawet się zrobiła OK, więc za godzinkę z hakiem byłem w rejonach mojej wioski.

Zmęczone nogi za bardzo daleko nie chciały iść, więc na après ski poszliśmy do Meribar gdzie przy piwku i Irish coffee Ilonka opowiedziała mi jak jej dzionek minął.

"Dzisiaj postanowiłam poszukać nowych tras i uderzyć w inną część miasta. Ogólnie nie mogę tu narzekać na brak tras do chodzenia. Jest ich dość dużo i są dobrze oznakowane bałwankami (trasy zimowe). Na trasach można tez spotkać dużo ludzi.

Jak już Darek wspominał w nocy sypnęło ostro śniegiem więc nie spodziewałam się ubitych tras. Mimo to zdecydowałam się dojść do końca miasteczka Meribel a dokładnie do miejsca Meribel Altiport. Do Altiport (lotnisko) prowadzi droga ale znacznie lepsza i przyjemniejsza jest droga przez las. Altiport leży wyżej niż Meribel Centrum więc trasa pięła się fajnie do góry.

Widoczność nie była najlepsza ale fajnie się szło ośnieżonym lasem. Nawet robiłam pierwsze ślady bo nikt przede mną tu nie szedł. Od czasu do czasu chmury się rozrzedzały i był ładny widok na dolinę Meribel.

Moja trasa szybko połączyła się z innymi trasami więc i ludzi przybyło. Każdy robił to co lubi. Jedni byli na nartach biegowych inni z dziećmi i sankami zjeżdżali w dół. Im bliżej Altiportu tym więcej ludzi przybywało. Wiadomo do Altiport dojedzie się autobusem a tam jest fajny park i dużo tras o różnym stopniu trudności.

Mi spacerek zajął jakieś 1.5h a że było cały czas pod górkę to troszkę się spociłam...tak spocona i troszkę zmarznięta jedyne o czym marzyłam to coś ciepłego....i tak padło na Meribar i Irish Coffee."

Obsługa w tym barze nie była najlepsza. Kelnerki ruszały się jak by cały dzień na nartach jeździły. Przenieśliśmy się do nas na balkon, gdzie serwis i trunki były znacznie lepsze.

2010 Chateauneuf du Pape z południowego Rhone Vallee idealnie pasował do nieustannie sypiącego śniegu. Właściciele pensjonatu polecali nam lokalne wina. Savoie, tak ten rejon się nazywa, mają OK wina, próbowaliśmy paru, ale jednak nie są tak dobre jak z Rhone czy z Bordeaux.
Dzisiejszy wieczór postanowiliśmy spędzić na zewnątrz. Wpierw udaliśmy się pod dolne stacje wyciągów, gdzie miasteczko organizowało imprezę.

Następnie w ruch poszła Ilonki lista i wylądowaliśmy w tradycyjnej francuskiej restauracji, La Flambee. Obowiązkowo na przystawkę musiały być ślimaki. Nawet udało nam się wygrzebać ze skorupek całe mięsko.

Na główne danie zamówiłem sobie oczywiście steak, a Ilonka lasagne. To w połączeniu z dobrym Bordeaux, Pauillac 2012, Baron Philipphe de Rothschild dało nam energii na jeszcze jedno miejsce. Po drodze do domu wstąpiliśmy do Barometer.

Dużo lanych piw, miła obsługa, ciekawy klimat. Podczas drogi do domu oczywiście lekko padający śnieżek umilał nam spacer.