IDM Travels

View Original

2016.04.30 Mt. Colden - Adirondacks, NY

Adirondack Park, nasz ulubiony na wschodnim wybrzeżu. Czy wy wiecie, że ten park jest tak duży jak Dolina Śmierci, Grand Canyon, Glacier i Yosemite razem wzięte, i ma powierzchnię ponad 6 mln akrów. Góry te oddalone są od Nowego Jorku, jakieś 4h samochodem. Nie zniechęca nas to jednak aby być częstym gościem. Nie jesteśmy jedynymi, którzy uwielbiają ten park. Dużo ludzi z północno-wschodnich stanów i Kanady przyjeżdża tam odpocząć. Trudno się temu dziwić...piękne góry, jeziora, potężne, bezludne obszary a także tysiące mil ciekawych szlaków.

Na ten weekend wybraliśmy kolejny szczyt z listy 46-ciu najwyższych szczytów w tym parku. Tym razem padło na Mt. Colden, jedenasty co do wysokości szczyt. Z NY wyjechaliśmy w Sobotę nad ranem, więc na hike wyruszyliśmy dopiero parę minut przed 10. Parking na ten szlak jest w miejscu gdzie schodzi się wiele innych szlaków na bardzo popularne szczyty. W związku z tym poza parkingiem jest tam również punkt informacyjny, zajazd i kemping na którym oczywiście będziemy spać. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu kemping był prawie pełny. Mimo, że w nocy temperatury spadają poniżej zera to zapalonych górołazów nie brakuje. Wzięliśmy jedno z dwóch ostatnich miejsc, przywitaliśmy się z królikiem i wyruszyliśmy na hike.

Na szczyt prowadzą dwie trasy, krótsza-łatwiejsza i dłuższa-ciekawsza (trudniejsza). Myśmy je oczywiście połączyli i stworzyliśmy dosyć długi 13 milowy hike. Na rozgrzewkę zdecydowaliśmy się wyjść łatwiejszą trasą a zejść trudniejszą.

Pierwsze dwie mile szybko zleciały dobrze nam znaną trasą nad zaporę Marcy. Znad tamy po raz pierwszy zobaczyliśmy nasz szczyt (to ten ośnieżony po lewej stronie).

Nie tracąc czasu na przerwy ruszyliśmy nowym nieznanym nam szlakiem prosto do góry. Po kolejnej mili dotarliśmy do rozgałęzienia szlaków skąd jeden idzie na górę a drugim zejdziemy. Od tego miejsca trasa zaczynała stromiej iść do góry a co za tym idzie, śniegu przybywało.

Aby nie ślizgać się jak niedźwiedź na lodowisku ubraliśmy raczki i poszliśmy dalej szukać niedźwiedzia. Misia nie udało nam się spotkać natomiast spotkaliśmy wiele zarośniętych ludzi, po których widać, że spędzają więcej niż jeden dzień w tych górach.

Około 12:30 dotarliśmy do Arnold lake (wys. 3700 ft n.p.m.) tu można było sobie zrobić przerwę, posilić się czekoladką, zamienić parę zdań z innymi hikerami i przygotować się na zaatakowanie szczytu.

Początek drogi od jeziora na szczyt idzie południowym zboczem, więc na szczęście śniegu prawie nie było. Szlak nie był techniczny ale widać, że nie należy on do bardzo uczęszczanych bo był wąski i troszkę zarośnięty. Po około godzinie wyszliśmy na “fake” szczyt, który dużo ludzi zwłaszcza przy złej pogodzie i ograniczonej widoczności bierze za właściwy. W takiej pięknej słonecznej pogodzie jaką mamy dziś mogliśmy zobaczyć prawdziwy szczyt Mt. Colden. Widać było nasz szlak, który wspinał się północnym zboczem a co za tym idzie cały był w śniegu i lodzie.

Od szczytu dzieliła nas mała dolinka, którą pokonaliśmy dość szybko i już po kolejnych 30 min. zdobyliśmy szczyt.

Szczyt ten jest dość płaski i ma wiele skał, miejsc widokowych. Warto więc spędzić na nim co najmniej pół godziny i nacieszyć się przepiękną panoramą. Szczyt Colden znajduje się pomiędzy dwoma najwyższymi górami w Adirondack, Marcy i Algonquin. Na górze spędziliśmy ponad pół godziny, odpoczywając posilając się batonikami energetycznymi i planując kolejne hiki.

Byśmy pewnie posiedzieli dłużej ale ludzie, którzy wychodzili od drugiej strony (tej którą my planujemy schodzić) mówili, że tam jest stromo....bardzo stromo. My już dobrze znamy Adirondack, mamy nadzieję, że wy też już po naszych wpisach, więc jak mówią, że jest bardzo stromo to znaczy, że jest prawie pionowo.

Pierwsze parę minut nie były takie złe. Można było skakać po suchych skałach, w słoneczku, z pięknymi widokami. Było stromo ale nie ślisko.

Natomiast jak weszliśmy w kosodrzewinę a później w las, zaczęły się drabinki, lód, śnieg, korzenie i śliskie skały po których płynęła woda....i co jeszcze natura potrafi wymyślać. Było ciekawie, a wiedzieliśmy, że nawet jak dojdziemy do jeziora to dalej będziemy musieli się rozciągać.

Różnica wzniesień między szczytem a jeziorem Colden jest ponad 2 tysiące stóp, a zejście zajęło nam prawie 2h.. Trasa była mega techniczna.

Stworzyliśmy nowe określenie na tego typu trasy....k....jaki tu burdel. Na trasie były powywracane drzewa, woda z topniejącego śniegu i lodu lała się gdzie popadnie, śliskie błoto mieszało się z oblodzonymi skałami a ostre pousychane gałęzie wbijały nam się w ręce. Kochamy Adirondack...czasami tylko troszkę mniej.

Udało się, dotarliśmy do jeziora Colden, a zaraz później do jeziora Avalanche. Krótka przerwa i przed nami trasa zwana potocznie „Misery Trail”.

Tą trasę już znaliśmy, bo kiedyś wziąłem tam moją teściową. Nie dlatego, że jej nie kocham ale dlatego, że wtedy tej trasy nie znałem. Ona jakoś nie do końca w to uwierzyła i myślała, że chciałem ją wykończyć. (Pozdrowienia dla Iwonki).

Trasa ta biegnie zachodnim brzegiem jeziora po wielkich rumowiskach skalnych gdzie drabinki i inne ułatwienia są na szczęście często umocowane. Niestety czasem tych ułatwień brakuje i trzeba się mocno zastanowić jak pokonać te ogromne głazy skalne.

I tak nam zleciało kolejne ponad pół godziny. Przed nami kolejny odcinek – przełęcz Avalanche, ok. 300 ft. do góry. Potem ostatnie 4 mile to już z górki na pazurki. W miarę łatwa trasa z którą łączyły się szlaki z innych szczytów. Co za tym idzie coraz tłoczniej robiło się na szlaku. Ludzie szli z różnej wielkości plecakami, ale to co nas wszystkich łączyło to ubłocone nie tylko spodnie i buty, ale cała reszta, uśmiech na twarzy i ogólne zadowolenie z dobrze zakończonego dnia. Każdy się cieszył, że pogoda dopisała i że zdobył zamierzony szczyt.

Po 10h w górach zrobiliśmy kółeczko i czując wszystkie mięśnie, zadowoleni usiedliśmy na ławce na naszym polu namiotowym. Uśmiech nam nie schodził całą noc, nawet fakt, że musieliśmy rozbijać wszystko po ciemku nie zepsuł nam nastroju.

Nagrodą za pokonane mile, zdobycie 22 szczytu z naszej listy 46 szczytów w Adirondack, była przepyszna kolacja z winkiem i oczywiście ognisko.