IDM Travels

View Original

2016.05.25 San Francisco, CA (dzień 5)

Jeżdżenie po San Francisco samochodem to jest naprawdę rozrywka. Chodząc na nogach po tych uliczkach to tak się tego nie czuje, ale jak się jest za kierownicą to wszystko wygląda inaczej.

Nachylenie dróg jest naprawdę duże. Na początku, się zastanawiałem czy mój samochód tu na pewno wyjedzie, albo czy wyhamuje na dole. Najgorsze jest chyba jak się jedzie do góry i się zatrzymujesz na światłach albo w korkach. Wtedy ruszanie do góry musi być bardzo energiczne. Dobrze, że tu nie mają śnieżnych zim, bo jazda by była chyba niemożliwa. Nawet jak deszcz popada to już jest ślisko.

Nawet te nowe automaty (jakim aktualnie jeździmy) ma blokadę na cofanie się do tyłu. Ale chyba producenci nie wzięli pod uwagę nachylenia ulic w tym mieście. Zawsze jak się podniesie nogę z hamulca i naciśnie się gaz, to autko zaczyna się toczyć do tyłu. Jazda biegówką to dopiero musi być zabawa. SF nie jest dużym miastem, coś jak Kraków, prawie milion mieszkańców. Niestety ma słabą komunikację miejską, więc większość ludzi jeździ do pracy samochodami albo taksówkami. Ku mojemu zaskoczeniu nawet nie było dużych korków, a jeździłem o różnych porach dnia. Płynność ruchu pewnie jest spowodowana, że duże korporacje nie mają swoich biur w centrum miasta, a także, że mają luźne godziny pracy. Nikt tutaj nie trąbi. Naprawdę nikt. Przez ostatnie parę dni nie usłyszałem żadnego klaksonu (tylko z tramwajów), a często się zatrzymywaliśmy i szukaliśmy gdzie dalej jechać. Po jeżdżeniu w Nowym Yorku to tutaj na ulicach jest naprawdę cisza

Fajnie też wyglądają samochody zaparkowane na ulicy. Wszyscy mają koła skręcone w stronę krawężnika, w razie jak coś w skrzyni biegów się zerwie, to żeby samochód nie stoczył się na dół. Często można parkować prostopadle do chodnika. Ma to swoje plusy i minusy. Plusem jest, że aż tak nie trzeba się napocić parkując na tych stromych, ciasnych ulicach. Minusem natomiast jest wysiadanie z samochodu. Albo jesteś od dolnej strony, więc musisz uważać jak otwierasz drzwi żeby one nie poleciały i uderzyły w samochód pod tobą. Natomiast jak jesteś po górnej stronie to trzeba mieć trochę siły żeby pod taką górę z autka wysiąść.

Dzisiaj Ilonka miała tylko pół dnia konferencji, więc ja rano poszwendałem się po mieście i później są odebrałem. Dzisiaj jedziemy do Lake Tahoe, 200 mil na północny wschód od SF. Zanim to jednak zrobimy to chcieliśmy coś jeszcze więcej miasta zobaczyć.

Na początek wyjechaliśmy sobie na dwie górki które znajdują się w sercu miasta, Twin Peaks. Ze szczytów rozciąga się wspaniała panorama na całe SF. Oczywiście to miasto jest często pokryte we mgle, tak jak i dzisiaj, mgła często się przewijała przez szczyty, ale nawet czasami udało się coś zobaczyć i pstryknąć jakieś zdjęcie.

Zjeżdżając z góry postanowiliśmy odwiedzić jeszcze jedno ciekawe miejsce, Lands End. Jest to miejsce na samym cyplu południowej części Golden Gate. Skąd rozpościera się widok na cały kanał Golden Gate i na most o tej samej nazwie. Jest tu dużo ścieżek na spacery i na jazdę na rowerze.

Jak się ma szczęście (my niestety nie mieliśmy), to można oglądać jak mgła jest wpychana w ląd przez wiatr tym kanałem i jak otacza most. Dzięki zimnym, północnym prądom oceanicznym i ciepłemu powietrzu z lądu w ciągu paru minut z pięknej, słonecznej pogody może się zrobić gęsta mgła, która zaleje SF.

W sumie to SF ma wiele parków, jest bardzo zielonym i czystym miastem. Jak się jeszcze dołoży te wszystkie parki i góry które znajdują się wokół miasta to dla ludzi co lubią outdoor jest tu co robić. Kto wyznaje zasadę, że płaskie to nudne to proponuje tu zamieszkać.

Już było dużo po południu, a przed nami ponad 4 godziny drogi, więc postanowiliśmy opuścić San Francisco i udać się do Lake Tahoe. Jak wyjeżdżaliśmy z miasta to temperatura była 60F (15C). Gdzieś w połowie drogi, dalej od oceanu, rejony Sacramento, rozciepliło się do 80F (27C), a Lake Tahoe przywitało nas przyjemnymi 40F (4C).

Lake Tahoe zrobiło nam niespodziankę i przywitało mas przepiękną tęczą.

Te rejony są bardzo popularnym miejscem wypoczynku mieszkańców Kalifornii i Nevady, więc ceny hoteli są drogie. A teraz jest jeszcze długi weekend to ceny są jeszcze wyższe. Można znaleźć coś tańszego, ale warunki w jakich się mieszka zostawiają wiele do życzenia. My tu będziemy spać aż 4 noce (wiem, 4 noce w jednym hotelu! Jak dla nas to jest jakiś niespotykany luksus), więc chcieliśmy mieć jakieś znośne warunki i wybraliśmy Marriott Courtyard w Carson City.

Pół godziny samochodem od jeziora, już w stanie Nevada, jest Carson City (stolica Nevady). Można znaleźć ceny hoteli i restauracji znacznie taniej niż nad samym jeziorem. Carson City ma też dwie kolejne zalety. Jest blisko Reno i paru starych, zabytkowych miasteczek w Nevadzie, które zamierzamy odwiedzić. Druga zasada to aklimatyzacja z wysokością. Najszybciej się aklimatyzujesz jak chodzisz wysoko a śpisz nisko. Z tego miasteczka jest kilka fajnych hików. Tak więc jutro nas czeka pierwszy dzień aklimatyzacji z wysokością i dużą ilością śniegu, który jakoś po zimie nie chce topnieć. Po długiej trasie zjechaliśmy z jeziora w dół do miasteczka, wzięliśmy hotel Marriott, wypiliśmy winko z Paso Robles (Tablas Creek) i poszliśmy spać.