IDM Travels

View Original

2016.06.12 Toronto, Canada (dzień 2)

Niedziela – dzień drugi naszej przygody z Toronto. Jak już wspominałam Toronto jest bardzo zielonym miastem dlatego na dziś mieliśmy zaplanowaną wycieczkę na wyspę Toronto. Wyspani, po bardzo dobrym śniadanku w restauracji Fran’s (polecamy!), wsiedliśmy do metra. Komunikacja miejska w Toronto to metro, autobusy i tramwaje. Metro ma 4 linie. Dwie z nich są dość krótkie natomiast dwie przechodzą przez środek miasta. Jedna wzdłuż, druga w szerz.

Metro jeździ od 6:30 rano do 1:30 w nocy w tygodniu i dopiero od 9:30 rano w niedziele. ​Dla Nowojorczyków wydaje się to dziwne ale nie do końca. W nocy i tak głównie wraca się taksówkami a zamykanie metra na noc pomaga utrzymać je w czystości, i tak właśnie jest. Metro w Toronto jest czyste i przyjemne. Poza metrem mają też tramwaje i autobusy, choć część ludzi i tak wybiera przemieszczanie się na nogach lub rowerze.

Toronto ogólnie jest nowym miastem. To znaczy budowle czy wagony metra wyglądają na dość nowe. Natomiast system płacenia za metro jest prehistoryczny. Oczywiście nadal masz karty miesięczne, tygodniowe itp. Problem albo przygoda (zależy od punktu patrzenia) zaczyna się jak chcesz się przejechać metrem tylko raz. Musisz bowiem kupić token. Token można kupić w automacie za wyliczone drobne. Jeśli jednak nie masz drobnych to idziesz do pana w budce, płacisz banknotem a pan ci daje dwie rzeczy. Po pierwsze resztę – zrozumiale, a po drugie mały pojemniczek z drobnymi. Czyli C$3.25 (tyle kosztuje przejazd) w monetach C$0.25. Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie jak dostaliśmy dużo monet (bo przecież chcieliśmy dwa bilety) i pan powiedział, że mamy je wrzucić do jakiegoś pojemnika przed nami. Nie był to żaden pojemnik gdzie wrzucenie monet odblokowywało przejście. Pojemnik był przy okienku….hmmm….pewnie jak tylko przeszliśmy przez bramki pan to wyciągnął i znów ładnie poukładał żeby dać kolejnemu zabłąkanemu turyście. Dobrze, ze w Kanadzie mówią po angielsku bo jakby nam to ktoś próbował wytłumaczyć w Japonii to byśmy nigdy nie zrozumieli o co tej osobie chodzi. No bo nadal nie widzimy sensu przerzucania tych pieniędzy z jednego pojemnika do drugiego i tak w kolko.

Po metrze przyszedł czas na prom. Polecam kupić bilety wcześniej na internecie - link. Nie trzeba kupować ich na konkretną datę czy godzinę a przynajmniej potem nie trzeba stać w kolejkach.

Na wyspę Toronto płyną trzy promy mniej więcej co 15-30 minut. Zależy to od godzin szczytu i zapotrzebowania na promy. My popłynęliśmy na centralną część wyspy a wracaliśmy z Hanlan's Point. Na wyspie Toronto jest lotnisko a cała reszta to jeden wielki park. Widać, że jest to popularna rozrywka na weekendy bo ludzie na promie płynęli z cooler’ami, parasolami, kocami itp. Rzeczywiście w parku jest dużo miejsca na biwak. Można grillować w cieniu na trawce albo poleżeć w słońcu na plaży. Dla tych co wolą trochę aktywnie spędzać czas polecam wynajęcie rowerku, łódki, pobiegać albo pograć w różnego rodzaju piłki.

My wybraliśmy spacerek po zachodniej stronie wyspy. Po drodze mijaliśmy fontanny, molo z którego można podziwiać to niekończące się jezioro, najstarszą budowlę w Toronto, latarnię na Gibraltar Point, która ma ponad 200 lat, plażę dla nudystów i tych co jednak wolą nosić strój kąpielowy.

Zdecydowanie polecam wyspę Toronto jak i samą przejażdżkę promem. Na wyspę można dopłynąć innymi środkami transportu. Można wynająć taksówkę wodną, tiki bar taxi, opłynąć tylko wyspę na jednym ze statków wycieczkowych ale z tego co się orientowałam to prom jest najtańszą i najbardziej elastyczną opcją.

Sam rejs na wyspę jest atrakcją. Można podziwiać super panoramę miasta. Widać cały downtown z wieżą w centralnym punkcie. Oczywiście na promie wieje…ale tam w sumie w całym mieście wieje. Teraz już rozumiem dlaczego Chicago nazwane jest wietrznym miastem. Pewnie tam wieje jeszcze gorzej niż w Toronto bo przecież leży nad jeszcze większym jeziorem.

Ostatnim punktem na naszej liście było Distillery Historic District. Jest to dzielnica Toronto, która powstała poprzez zaadoptowanie byłych budynków Gooderham and Worts Distillery, kiedyś największej destylarni w Kanadzie. Destylarnia ta została założona pierwotnie w Suffolk w Anglii a później została przeniesiona do Toronto w roku 1831. Jednak dopiero w 1859 nowa destylarnia została wybudowana w miejscu, które teraz nazywamy Distillery District. Pod koniec XIX wieku sprzedaż zaczęła spadać ale już w latach 1923 szybko wzrosła dzięki prohibicji w Stanach Zjednoczonych. Część przemytników zaopatrywała się właśnie tu aby potem sprzedawać towar nielegalnie w Stanach. W tym też okresie Gooderham and Worts Distillery zostało sprzedane. Paręnaście lat później, w 1990, kompleks budynków został oficjalnie zamknięty i przemieniony w Distillery Historic District.

Dzisiaj Distillery District to głównie restauracje, knajpki, galerie, małe sklepiki z unikatowymi produktami i oczywiście piękne apartamentowce. Dzielnica bardzo nam się podobała, wczoraj byliśmy tu w Mill’s brewery, ale dziś chętnie wróciliśmy aby zobaczyć więcej i pochodzić po tych klimatycznych uliczkach.

Na samych ulicach można znaleźć dużo rzeźb, starych samochodów (jako dekoracja) czy mozgi...akurat teraz była wystawa mózgów. Ciekawie to wyglądało. Tutaj tez spotkaliśmy się z naszymi innymi znajomymi i poszliśmy do fajnej meksykańskiej restauracji: El Catrin. Bardzo przyjemna meksykańska restauracja z dobrym jedzeniem, miłą obsługą i zimnym piwem....do tego fajne towarzystwo starych przyjaciół i czego można chcieć więcej....dobrze ze zdążyliśmy na samolot.

Ponownie 25 minut pociagiem na lotnisko i przejscie przez ochrone. Poniewaz byl to lot miedzynarodowy to oczywiscie TSA pre nie dziala a do tego musielismy przejsc przez cale emigration. Cala ta papierkowa robota zajela prawie tyle samo co sam lot. Bo lot trwa tylko 55 minut. Tak ze szybciej jest polecieć do Toronto niż pojechać na drugi koniec Nowego Jorku.

Jaka mamy opinie po tym krótkim pobycie? Zdecydowanie fajne miasto. To nie jest nic dziwnego, jak napiszemy, że miasto to jest czystsze. W porównaniu z Nowym Jorkiem każde miasto jest czystsze tak samo jak metro. Jest dużo zieleni, i to nie tylko w parkach ale też na ulicach, widać co jakiś czas posadzone drzewka. Natomiast z rzeczy, które naprawdę nas zaskoczyły to:

  1. ilosc browarów – nie spodziewałam się, ze piwo z lokalnych mikro browarów jest tu az tak popularne

  2. wielkość restauracji – gdzie nie weszliśmy to było miejsca na setki ludzi. Może oni tak dużo oglądają meczów sportowych, że duże restauracje/bary to podstawa

  3. architektura – podobały mi się ich biurowce/wieżowce. Większość z nich wyglądała jakby była zbudowana z kolorowych klocków lego. Fajnie to komponuje się w całość, jest estetyczne i bynajmniej nie nudne.

Tak że wycieczkę polecamy każdemu zwłaszcza, że nie daleko, bilety nie są drogie a dolar kanadyjski dobrze stoi.

Wylądowaliśmy, po 1h lotu wylądowaliśmy w NY na lotnisku LGA. Pomimo, że jesteśmy lokalni a może dlatego właśnie, że tu mieszkamy nie ustawiliśmy się w długiej kolejce po taksówkę, nie zamówiliśmy też Ubera. Chcieliśmy za to sprawdzić jak lotnisko to jest przystosowane dla turystów (zwłaszcza tych z innych krajów). Tak więc, postawiliśmy na komunikację publiczną. I tu było mega rozczarowanie. Po pierwsze znaki na lotnisku w bardzo limitowany sposób pokazywały gdzie jest autobus. Jak już dotarliśmy na przystanek to nie mogliśmy kupić biletu. My na szczęście mieliśmy metro-card które pozwoliły nam pojechać autobusem. Jednak biedny turysta może kupić bilet tylko w jednym automacie ale tylko pod warunkiem, że ma wyliczoną kwotę w monetach. Automat niestety nie przyjmuje papierkowych pieniędzy nie mówiąc już o kartach kredytowych. Oczywiście automaty mają tylko dwa języki hiszpański i angielski. Jest to straszna różnica i czasami aż wstyd, że inne miasta potrafią mieć obsługę automatów w 6 lub więcej językach. Przyjmować różne formy płatności a oznaczenia są tak dokładne, że szybko się można zorientować co, gdzie i jak. No ale wracając do prymitywnej La Guardi, wzięliśmy autobus, który był zatłoczony na maksa. Myśmy się zastanawiali gdzie mamy wysiąść i musieliśmy miejscami użyć Google Maps bo ciężko było po nocy zorientować się gdzie aktualnie jesteśmy. Współczuję turystom, którzy próbują się zorientować gdzie mają wysiąść aby wziąść subway. Niestety podobne przeżycia mają Ci co lądują na JFK czy Newark. Ciekawe kiedy NY dojdzie do poziomu światowych miast i będzie miał transport tak rozwinięty i przyjazny turystom jak Londyn, Toronto, Madryt czy inne wielkie miasta.