IDM Travels

View Original

2016.07.03 North Cascades NP, WA

Dzisiejszy dzień był dniem świstaka. Dlaczego?

​Po wczorajszym dniu z przygodami, dziś nie mieliśmy ochoty na żadne niespodzianki. O 7 rano opuściliśmy nasz hotel i udaliśmy się do odległego o prawie 2h Parku Narodowego North Cascades. Park ten jest najbardziej dziki, odludny, i posiada najstromsze góry w całych Stanach poza Alaską. Po drodze na parking Ilona zapytała się mnie dlaczego ja tu jeszcze nie byłem, przecież tu jest przepięknie a ja w Stanach już trochę mieszkam. Jak to dlaczego? „Po prostu z najlepszymi parkami czekałem na Ciebie”.

​Plan na dzisiejszy dzień, nie był łatwy. Do pokonania mieliśmy 12 mil i musieliśmy się wznieść 4500 ft. do góry, a to tylko, żeby dojść do lodowca Sahale Glacier. A co dalej to czas, warunki i energia pokażą. Parking był dosyć pełny, widać, że wybraliśmy jeden z bardziej popularnych hików w tym rejonie. Szlak na Sahale Arm rozpoczyna się z wysokości 3600 ft i od razu niezliczonymi serpentynami wspina się zalesionym zboczem stromo do góry.

​Od razu zauważyliśmy wielką różnicę we florze, jaka tutaj się znajduje. Drzewa były potężne i wysokie, a ściółka leśna bujna i bardzo zielona. Widać, że w tym klimacie, w lecie słońce długo świeci a także opady są intensywne.

Szlak był stromy ale łatwy. Dobrze, że ktoś wpadł na pomysł i poprowadził szlak serpentynami, co znacznie ułatwiało wspinaczkę. Czasami tylko powywracane drzewa spowalniały nas trochę bo te olbrzymy nie łatwo było pokonać. Na wysokości około 5tys ft. zig-zag'ki i las zaczęły się pomału kończyć a co za tym idzie, pojawiało się więcej śniegu, a widoki zapierały dech w piersiach.

Przewaga tego parku nad parkami w Colorado, Californii i innych stanach jest taka, że góry nie są aż tak wysokie a co za tym idzie nie ma problemu z aklimatyzacją. Natomiast jest to najbardziej wysunięty park, na północ w kontynentalnej części Stanów, więc klimat (lodowce) i ukształtowanie gór przypominają bardziej Alpy czy Alaskę niż parki wysunięte bardziej na południe.

5400 ft. osiągnęliśmy ok. 11:30 rano. Większość ludzi dochodzi tylko do tego miejsca, pewnie dlatego, że dalej ilość śniegu się zwiększa (nawet w lipcu) i szlak staje się typowo górski czyli trudniejszy. Po krótkiej przerwie na uzupełnienie kalorii, rozpoczęliśmy wspinaczkę w kierunku lodowca. Rzeczywiście nachylenie trasy wzrosło a także strome płaty śniegu zmniejszyły naszą prędkość.

Na wysokości ok. 6300 ft. poczuliśmy prawdziwe góry. Wiatr zaczynał nam naprawdę przeszkadzać, czasami musieliśmy się obracać od wiatru, żeby złapać oddech. Kolejnym utrudnieniem stały się świstaki. Zaczęły się pojawiać w takich ilościach, że nie wiedzieliśmy w którą stronę kierować aparat i kamerę. Świstaki były tak oswojone i nie bały się ludzi, że podchodziły prawie pod nasze nogi.

Im wyżej tym niestety wiatr i ilość chmur się zwiększały. My, jako wprawieni górołazy, dopóki było w miarę bezpiecznie szliśmy dalej. Oczywiście, uważając i nie chodząc po bardzo stromych płatach śniegu.

​Około drugiej po południu doszliśmy do base camp. Jest to miejsce do którego dochodzą ludzie, którzy następnego dnia planują zaatakować szczyt Sahale. Od tego momentu zaczyna się lodowiec. Jego początkowa część nie jest trudna, więc mieliśmy plany trochę się na nim „pobawić”. Niestety wiatr i chmury skutecznie wybiły nam ten pomysł z głowy. Chodząc po lodowcu gdzie nie widzi się prawie nic, po pierwsze nie ma sensu, a po drugie jest to bardzo niebezpieczne.

​Stan Washington posiada 450 kilometrów kwadratowych lodowców co oczywiście jest niczym w porównaniu do Alaski, która ma ich 200 razy więcej. Natomiast stan ten jest rekordowy poza Alaską jeśli chodzi o ilość lodowców. Następny jest Wyoming, który to ma ich sześć razy mniej. My poza rakami nie mamy jeszcze sprzętu na lodowce (zamierzamy kupić) więc zajęliśmy się fotografowaniem kozicy.

​Ci co mieli namioty, pochowali się do nich przed wiatrem, natomiast my jak i parę innych osób rozpoczęło schodzenie w dół. Im niżej tym robiło się cieplej, a także wiatr malał. Można było w końcu ściągnąć czapkę i rękawiczki i znowu podziwiać widoki, bo wyszliśmy z chmur. Jak ktoś potrzebuje się schłodzić w lato z upału południa to zapraszamy do Washington. Proszę nie zapomnieć ciepłej czapki i rękawiczek, nam to się bardzo przydało. Jak się pakowaliśmy to Ilonka pokazała mi kalendarz z miesiącem lipiec jak ładowałem czapkę i rękawiczki do plecaka. Natomiast w górach mi dziękowała.

​Po kolejnej godzinie doszliśmy do jeziora gdzie było bezwietrznie, ciepło i wreszcie można było zrobić przerwę, gdzie zmrożone piwo z batonikiem Clif wyśmienicie smakowało.

​Od tego momentu trasa była łatwa, więc szybko ubywała. Spotkaliśmy wiele ludzi, którzy dopiero szli w góry ale widać było po ich sprzęcie, że dzisiaj nie wracają. Najbardziej zaskoczyła nas para w której kobieta niosła dziewczynkę w nosidełku na brzuchu, a dziecko na pewno miało mniej niż 2 lata. Jej partner miał potężny plecak, a do niego przyczepiony sprzęt typu namioty, karimaty itp... Zdecydowanie zostawali na noc lub więcej w tych górach. Szacun na maksa!

​Po 9h hiku dotarliśmy znowu na pełny parking. Widać, że masa ludzi poszła na więcej niż jeden dzień. Nawet nie da się opisać jak pozytywnie jesteśmy zaskoczeni tym parkiem. Dalej nie wiem dlaczego do tej pory mnie tu nie było. Ale jedno wiem, że teraz będziemy tu częściej wracać. Park jest duży i ma wiele atrakcji, od małych spacerków dolinami do wielodniowych wspinaczek po lodowcach.