IDM Travels

View Original

2016.09.24 Oktoberfest, Monachium, DE (dzień 1)

Oktoberfest, każdy o tym słyszał, każdy kto w jakiś sposób lubi piwo chce przynajmniej raz w życiu tam pojechać. Wiele krajów, miejsc na świecie naśladuje to w większym lub mniejszym stopniu. Byliśmy w paru takich miejscach. Są OK, ale z tego co nam ludzie opowiadają to ponoć to jest nic w porównaniu do prawdziwego Święta Piwa, które odbywa się pod koniec września w Monachium.

Raz w roku do Monachium zjeżdża się dużo ludzi, bardzo dużo. Nie wiem czy wszyscy tam jadą żeby napić się piwa, ale pewnie większość jedzie tam tak jak my. Piwo? Oczywiście że tak. Ale też cała otoczka tej niesamowitej imprezy musi być wspaniała. Zobaczyć to na własne oczy, poczuć na własnej skórze (głowie), odwiedzić kilkanaście namiotów, barów, tylko po to, żeby następnego dnia "rano" wstać i powtórzyć to wszystko od początku...!!! Znowu wałęsać się po ulicach tego bawarskiego miasteczka w poszukiwaniu kolejnych przystani gdzie ten wspaniały złoty nektar jest polewany.

Oktoberfest jest to największa impreza na Ziemi. Odbywa się w Monachium pod koniec września i zawsze kończy się w pierwszą niedzielę października. Po raz pierwszy odbyła się w 1810 roku z okazji ślubu bawarskiego księcia Ludwika. Festyn trwa przez 17 dni i zjeżdża się na niego miliony smakoszy lokalnych browarów. W 2015 roku przybyło tam ponad 6 milionów spragnionych wrażeń i piwa ludzi z całego świata. Ponoć w tym roku ma być jeszcze więcej. Imprezę obsługuje 13,000 ludzi i pilnuje 5,000 policjantów. Jednym słowem..... będzie się działo. W tym okresie Ilonka ma urodziny, więc to jest kolejny powód żeby tam być. W sumie to ja do tej pory nie wiem dlaczego my tam dopiero teraz lecimy. Ostatnie parę urodzin Ilonka obchodziła w krajach arabskich. Dlaczego? Nie wiem, ale na końcu tego bloga jest miejsce żeby jej zadać to pytanie.

Air Berlin miał najlepsze ceny za przerzucenie nas przez ocean. Miał tak niskie, że grzechem by było nie dopłacić troszkę więcej i mieć o wiele więcej miejsca. Nie ma to jak wyciągnąć nogi, rozłożyć fotel i ćwiczyć przed Wielką Walką. Ostatnio nawet trochę ćwiczyliśmy, więc mam nadzieję, że podołamy i nie przyniesiemy Polsce wstydu. Leci z nami też nas kolega z NY. Ponoć zna parę fajnych niemieckich przyśpiewek, co miejmy nadzieję pozwoli nam się wmieszać w lokalne grupy.
Lot szybko zleciał i po 7 godzinach wylądowaliśmy w Dusseldorfie. Tam mieliśmy przesiadkę na już mniejszy samolot do Monachium. Przesiadka trwała 1.5h, czyli można było dalej trenować.

Drugi lot trwał tylko 50 minut. W samolocie co chwile kapitan powtarzał udanej zabawy na Oktoberfest. Było też już trochę ludzi poprzebieranych w ich odpowiednie do święta stroje ludowe.
Jak to bywa w europejskich miastach, z lotniska do centrum Monachium jest szybka kolej, która co 10 minut odjeżdża z terminalu pierwszego. Tutaj już było wesoło. Wiele więcej ludzi w tradycyjnych strojach z piwami w rękach śpiewało coś po niemiecku. Zapowiada się wspaniały długi weekend. Pociąg podwiózł nas prawie pod sam hotel. Szybkie przebranie się w hotelu (niestety nie w stroje ludowe) i do roboty.

​Na rozgrzewkę wybraliśmy browar HB. Duży browar jak i miejsce do testowania. Ogromne sale z dużymi, drewnianymi stołami i oczywiście wszędzie dużo ludzi. Widać, że Niemcy boją się napadów terrorystycznych, bo nawet tutaj nie można było wejść bez sprawdzenia.

Ciężko było znaleźć jakieś miejsce do siedzenia, a jak nie siedzisz to piwo tobie nie zostanie podane. Dołączyliśmy do stolika gdzie już siedziało pięciu włochów.
Wybór piw nie jest duży. Trzy rodzaje HB. Oryginalne, zbożowe i ciemne. Co do wielkości, to jeszcze bardziej ułatwili nam zadanie i mają tylko jeden rozmiar, oczywiście 1 Litr.

​Ale klimat! Tłumy ludzi z całego świata (przewaga Niemców), stukanie kuflami o stół, głośne śpiewy które skutecznie muzyka na żywo chce zagłuszyć, klejąca podłoga od rozlewanego piwa, tradycyjne niemieckie jedzenie...... co za raj!!!

​Chciało by się siedzieć długo, ale "niestety" żeby jak najwięcej barów i pijalni piwa zwiedzić wprowadziliśmy zasadę, że maksymalnie jedno piwo w każdym miejscu. Także po wypiciu literka udaliśmy się dalej. Do miejsca gdzie cały Oktoberfest jest organizowany mieliśmy jakieś 30 minut na nogach. Nie jechaliśmy metrem, bo chcieliśmy się trochę przejść i coś miasta zobaczyć, a także wypić mocne espresso, żeby nam jet-lag nie dokuczał.

Bardzo nam się Monachium spodobał. Małe, czyste miasto. Dużo zieleni i wiele rowerzystów, którzy mają swoje osobne ścieżki. Im bliżej imprezy tym więcej ludzi było na ulicach. Już coraz więcej widać było facetów w tradycyjnych skórzanych krótkich spodenkach z poprzeczką, a dziewczyny w ich charakterystycznych sukienkach bawarskich. Żeby wejść na teren Oktoberfest musieliśmy przejść przez potrójną linię ochrony. Nawet najmniejsze torebki, czy kurtki, były sprawdzane.

​Ale tam było ludzi!!! Chyba jeszcze nigdy nie widziałem tyle osób w jednym miejscu. Znajduje się tam 14 ogromnych namiotów, każdy mieści tysiące ludzi, parę mniejszych namiotów, dziesiątki karuzel, albo innych punktów rozrywki. Jest też wiele miejsc gdzie można kupić jedzenie, pamiątki i wygrać coś w wesołym miasteczku.

​Słyszało się prawie każdy język, ludzie przybyli tu z każdego zakątka świata. Niektórzy w bluzach dresowych, inni w marynarkach, a jeszcze inni w bawarskich strojach charakterystycznych dla Oktoberfest. Wiek też był różny. Od malutkich dzieci, które ledwo chodziły, do starszych osób którzy też już miały problemy z poruszaniem się. W Niemczech można pić piwo od 16 roku życia i raczej nikt tego tutaj nie sprawdzał, więc większość ludzi była już w stanie wskazującym na długie uczestniczenie w tej imprezie.

Dobra, trzeba dostosować się do otoczenia, powiedzieliśmy. Na piwo! Wydaje się, że to proste na Oktoberfest. Ale byliśmy w błędzie. Nigdzie poza namiotami nie kupisz piwa, a wejście do nich nie było takie łatwe. Jak się później dowiedzieliśmy to w weekend jest bardzo ciężko wejść do środka. Praktycznie jest to niemożliwe. Miliony ludzi tu przyjeżdża, każdy chce piwa. Próbowaliśmy wejść do wielu, ale bez skutku. W końcu jakoś pokombinowaliśmy i weszliśmy do namiotu Paulanera tylnym wejściem.

Zaraz po wejściu nas wcięło. Co tu się dzieje! Tysiące ludzi pijących litrowe piwo, śpiewających cokolwiek umieją, tańczących na ławkach do siedzenia... Kilkunastu osobowy zespół muzyczny skutecznie im w tym pomagał. Ale klimat! Podobało nam się na maksa. Dobra, zamawiamy po piwie i się bawimy, pomyśleliśmy. Upsss.... kolejna przeszkoda, nie możesz zamówić piwa jak nie masz stolika. Tam nie ma baru w którym można cokolwiek zamówić. No dobra, bierzemy stolik i zaczynamy się bawić. Kolejna przeszkoda polegała na braku wolnych miejsc. Chodziliśmy tam w kółko szukając gdziekolwiek wolnych trzech miejsc. Niestety nadaremnie. Wszędzie było 10 osób przy stoliku. ​

Wyszliśmy z namiotu i jeszcze próbowaliśmy wejść do paru innych. Nie udało się. Co tu robić? Przecież nie pójdziemy do hotelowego baru. Dowiedzieliśmy się, że dzisiaj, w sobotę, jest najtrudniej dostać miejsce w namiotach. Jutro powinno być znacznie łatwiej, a szczególnie we wcześniejszych godzinach. Najlepiej koło południa. OK, wracamy tu jutro, a dzisiaj idziemy do...... browaru. 20 minut stamtąd na nogach znajduje się najsłynniejszy browar w Monachium, Paulaner.

​Droga szybko zleciała (byliśmy spragnieni) i w końcu można było usiąść i napić się złocistego nektaru bogów. W browarze było dużo ludzi, ale spokojnie znaleźliśmy miejsce siedzące. Na początku mieliśmy swój stolik, ale za chwilę dosiedli się do nas ludzie z Izraela. Tak, oni też piją piwo i przyjechali na Oktoberfest!

​Fajnie się siedziało i delektowało świeżutkim Paulanerem. Próbowaliśmy chyba wszystkich rodzajów, ale Oktoberfest wygrał i był najlepszy. Szybko zmieniłem ze śmiesznego małego 0.5L kufla na normalny 1L i dalej degustowałem.

Zaczęło się napełniać. Ludzie wracali z Oktoberfest i chcieli się tutaj jeszcze dobić. Byli zmęczeni, śpiewali, albo już spali na ławkach. Trochę próbowaliśmy z nimi nawiązać kontakt, czasami to wychodziło, a czasami nasz niemiecki był za słaby. Browar zamknęli koło pierwszej w nocy. Lubimy nocne spacery po europejskich miastach, więc zakupiliśmy parę piwek na lokalnej stacji benzynowej i udaliśmy się na długi spacer do naszego hotelu.

​Trochę przez miasto, trochę nad rzeką, trochę parkami.... tak gdzieś po godzinie dotarliśmy do naszego hotelu. Szybko poszliśmy spać, bo jutro (już dzisiaj) czeka nas ciężki dzień. Ilonka ma urodziny, a jak ja jej nie załatwię ławki do siedzenia (tańczenia) w namiocie na Oktoberfest to nie mam na imię Darek.