IDM Travels

View Original

2016.09.25 Oktoberfest, Monachium, DE (dzień 2)

Co można robić w urodziny? Jak to co, trzeba się dobrze bawić, dużo tańczyć no a najlepiej to iść na jakąś imprezę Oczywiście urodziny bez gości to żadna zabawa. Na szczęście na moje urodziny, goście dopisali. W tym roku pojawiło się ich około pół miliona....nieźle. Widać, że plotka się rozeszła i każdy chciał mi złożyć życzenia...a składali, Niemcy, Chilijczycy, Rosjanie, Australijczycy, Brazylijczycy i wiele innych.....wszyscy śpiewali Happy Birthday!!!!

​Wczorajsza impreza i zmiana strefy czasowej trochę nas zmęczyła i pospaliśmy do południa. Dzień urodzin rozpoczęliśmy od śniadania (bardziej lunchu) i oczywiście kieliszka szampana. Przecież nie można inaczej świętować. Po śniadaniu ruszyliśmy prosto do namiotów. Po wczorajszym dniu wiedzieliśmy, że aby dostać się do namiotów, trzeba być tam jak najwcześniej. No nam nie udało się być bardzo wcześnie ale przynajmniej nie traciliśmy czasu i poszliśmy od razu na azymut namioty. Namioty i cały teren wydzielony na Oktoberfest znajduje się troszkę na obrzeżach starego miasta i na nogach z hotelu mieliśmy tam ok. 45 minut.

​Bardzo chcieliśmy dziś imprezować w namiotach ale baliśmy się, że się nie dostaniemy. Tak więc nie marudziliśmy za dużo i wchodziliśmy gdzie tylko się da. Nadal do niektórych namiotów podchodziliśmy i mówili, że wszystko zarezerwowane. Udało nam się jednak pierwsze piwko wypić nie w namiocie tylko w ogródku piwnym. Fajnie było stać na zewnątrz i patrzyć na tych wszystkich przechodzących pijaków. A wynalazki były różne. Część już dość pijana a część dopiero wchodząca w ten świat. Jedno co nas pozytywnie zaskoczyło to kultura picia. W Niemczech można pić od 16 roku ale młodzież jest bardziej wyedukowana i nie pije, żeby tylko więcej i szybciej. Oni się bawią dość kulturalnie. Biorąc pod uwagę rozmiar imprezy i ilość ludzi to ulice były w miarę czyste a ludzie nie wstrzynali żadnych awantur czy rozbojów.

​W końcu przyszedł czas odwiedzić namiot. Udało nam się znaleźć stolik w browarze Lowenbrau. Niestety w środku wszystko było zarezerwowane i mogliśmy siedzieć tylko na zewnątrz. Na zewnątrz nie ma takiego klimatu jak w środku, dlatego długo tam nie siedzieliśmy. Podziwialiśmy tylko kelnerki, które noszą po 10 kufli piwa. Każdy kufel to 1L piwa, ciężkie szkło a one noszą to w jednej ręce. Podziw!

​Według zasady jedno piwo, jeden namiot po wypiciu kufelka (tylko 1L) poszliśmy dalej. Na Oktoberfest w namiotach piwo podawane jest zawsze w kuflach 1L i jest tylko jeden rodzaj piwa. Zazwyczaj jest to piwo robione tylko na Oktoberfest, ma ono ok. 6-7% wiec jest mocniejsze od zwykłych piw. Jednocześnie jego smak jest stosunkowo lekki, więc smakuje każdemu. Zasada 1 rodzaj piwa i jeden rozmiar, zdecydowanie ułatwia to sprzedaż, wielkość jest wystarczająca, że kelnerki nie muszą za często gonić i mogą spokojnie obskoczyć wszystkie stoliki.

Następny namiot okazał się zbyt fancy. Nie dość, że podawali tylko Paulanera Helfewisen to jeszcze w pół litrowych szklankach. Pomimo, że udało nam się zdobyć stolik to tam nie zostaliśmy bo jakoś tak sztywnie było. Spotkaliśmy tam polaka, który pomagał kelnerkom. On nam powiedział w którym namiocie Lewandowski najczęściej siedzi....jak się okazało był to namiot z którego właśnie wróciliśmy. Nam nie zależało aż tak bardzo na spotkaniu Lewandowskiego co na fajnej imprezie. Dlatego poszliśmy dalej i nogi zaprowadziły nas do namiotu Paulaner'a, gdzie podawali piwo Paulaner Octoberfest.

​Wow....co tu się działo. Impreza na tysiące osób. Prawie zrezygnowałam i straciłam nadzieję, że dostaniemy jakiś stolik. Aż tu nagle, Darek pyta się kelnerki a ona nam pokazuje stolik gdzie się wcisną 3 osoby. I tylko się spytała czy ma też przynieść 3 piwa. No i się zaczęło. Siedzieć na ławce to tu się nie dało. Każdy stał na ławce, tańczył, śpiewał i pił piwo.

​Dobra impreza to super muzyka, niesamowici ludzie i trochę (no może trochę więcej) alkoholu. Ta impreza miała wszystko. Piwo lało się litrami, gości było z 10 tysięcy jak nie więcej a zespoły, które grały na żywo zmieniały się co godzinę. To czego żałuję to, że nie znam za dużo piosenek niemieckich. Po tej nocy nauczyłam się „Oli..oli...oli, oli..oli...oli” ale to nie wystarczająco. Niemcy mają dużo piosenek które zachęcają do picia i dobrej zabawy. Piosenki te są o tyle skoczne i łatwo wpadające w ucho, że po usłyszeniu ich raz czy dwa już umieliśmy je śpiewać. Przynajmniej tak nam się wydawało. Co 15 minut też tradycyjnie śpiewana jest piosenka „Ein Prosit” zachęcająca do wzniesienia toastu i wypicia do dna kufla (mało kto jednak pił do dna....ciężko wypić 1L do dna).

​Tego co tam się działo nie da się opisać. Słyszałam to już od innych ludzi...”tam trzeba być, tego się nie da opisać”. Po takich słowach wyobrażałam sobie, że tam będzie masakra, tłum pijaków, rozrabiających itp. Ale tu się zdziwiłam. Tak czasem piwo się wylało i podłoga się kleiła od piwa ale ogólnie to było czysto. Muszę przyznać, że jak na imprezę na taką skalę to naprawdę byłam bardzo pozytywnie zaskoczona organizacją, czystością i brakiem awantur.

​W namiocie Paulanera musieliśmy złamać zasadę i zostać na drugą kolejkę. Impreza się rozkręcała, my mieliśmy stolik a Darek jak to Darek poznawał nowych kolegów, to z Patagonii, to z Chin, to z Australii. Cały świat to jedna wielka rodzina w Oktoberfest.

​Po Paulanerze poszliśmy dalej. Akurat nam się piwo skończyło, orkiestra się zmieniała a myśmy chcieli porównać inne imprezy. Kolejnym przystankiem był Spatel. Udało nam się zdobyć miejsce łatwiej bo ludzi było dużo mniej. Muzyka też fajnie grała choć chyba bardziej nam się podobało w Paulanerze. W Spatel było jakoś tak jaśniej, mniej rozrywkowo i więcej ludzi robiło sobie selfie niż się naprawdę bawiło.

​Mniej ludzi ma też swoje plusy. Wreszcie mogliśmy coś zjeść. Na Oktoberfest bardzo popularne są pieczone kurczaki. Jest ich multum na rożnach. Pieką się cały czas a przerób jest dość szybki. Tak więc aby tradycji stało się za dość zamówiliśmy kurczaka z sałatką ziemniaczaną. Typowy niemiecki posiłek. Potem na zewnątrz też poleciał jeszcze jeden kurczak. Na zewnątrz jest dużo stoisk z jedzeniem ale nie można tam kupić piwa. W namiotach za to jest piwo i jedzenie ale nie ma ławek żeby coś zjeść.

​Po Spatel wylądowaliśmy w jeszcze jednym namiocie. Nie pamiętamy już nazwy, ale ze stolikiem nie mieliśmy problemu. Jak byliśmy tu wczoraj to ciężko nam było wejść do jakiegokolwiek namiotu a co dopiero znaleźć tam miejsce. Ochrona tylko mówiła, że wszystko zajęte. Widać, że wiele ludzi wyjechało w niedzielę. Pewnie dużo przyjeżdża Niemców, Szwajcarów czy Austriaków, którzy przyjeżdżają tylko na weekend. W niedzielę było dużo łatwiej znaleźć stolik a też kogo nie zagadaliśmy to był z daleka.

​Tak więc rada – nie musisz rezerwować stolika który kosztuje ponad 100 EUR na osobę i minimalnie musisz zarezerwować na 10 osób. Lepiej jest chodzić od namiotu do namiotu. Zaczepić kelnerkę i spytać się czy wie gdzie jest miejsce – one zawsze wiedzą, gdzie i co jest wolne a po trzecie to iść na Oktoberfest w niedzielę albo w tygodniu. Ta impreza trwa cały czas więc w niedzielę jest tak samo wesoło jak w sobotę.

​Namioty zamykają koło 11:30 w nocy. Tak więc i my skończyliśmy imprezę. Spacerkiem doszliśmy do hotelu i poszliśmy grzecznie spać. Mieliśmy wystarczająco dużo przygód dziś tak, że nie szukaliśmy ich więcej. A ja muszę przyznać, że poza moimi 18-stymi urodzinami nie miałam większej i lepszej imprezy. Zdecydowanie polecam każdemu Oktoberfest. I nie myślcie, że sobie możecie to wyobrazić.....nie ma takiej szansy. Musicie to przeżyć!