IDM Travels

View Original

2016.11.02 Hike w Mt. Cook Parku Narodowym, Nowa Zelandia (dzień 11)

Mt. Cook Village rzeczywiście jest malutka. Wczoraj w ciągu paru minut udało nam się całą objechać. Z drugiej strony tutaj nie przyjeżdżasz na zakupy, ani na spędzanie czasu w wiosce. Każdy tutaj chce iść na hike, albo przynajmniej dojść do punktów widokowych gdzie może oglądać wspaniałe ośnieżone Alpy południowe z których schodzą lodowce. ​

My zaplanowaliśmy średniej długości hike, chcemy dojść do Schroniska Muller, wysokość 1800 metrów. Jak siła, pogoda i warunki śnieżne dopiszą, to obok schroniska jest szczyt Mt. Oliver (1933 metrów), który też mamy w planie zdobyć. Powyżej schroniska już nie ma szlaków, idzie się za pomocą mapy albo GPSa. Oliver nie jest techniczny i przy dobrej pogodzie widać go ze schroniska. Szczyt ten zyskał swoją sławę dzięki Edmundowi Hilary, który swoją karierę alpinistyczną rozpoczął właśnie od tego szczytu. ​

Zaparkowaliśmy samochód na parkingu i tu mała niespodzianka. Obok nas zaparkował RV. Wysiadła z niego para i zapytała się gdzie idziemy. Odpowiedzieliśmy, że idziemy do Muller House. Oni szli do Hooker Lake i chcieli się dowiedzieć jakie są warunki, bo mają ze sobą cztero-miesięczne dziecko. Warunki nie były najlepsze, +5C, chmury i lekki deszczyk. Chyba im to za bardzo nie przeszkadzało bo wybrali się tam na hike, na który idzie się jakieś 3 godziny. Ta para jest z Izraela i podróżuje po NZ miesiąc w RV. Coraz więcej ludzi z tego kraju spotykamy. Miesiąc temu w Monachium na Octoberfest też świętowali. Szacun!!!
​Nasz start był z wysokości 700 metrów, czyli mieliśmy do pokonania 1100 metrów w pionie do schroniska. Obliczyliśmy, że w 4-4.5 godzin tam dotrzemy. Niestety pogoda nie zapowiadała się najlepsza. Chmury, mgła i lekki deszczyk. My się pogody nie boimy (na dole), ubraliśmy się w odpowiednie ubrania i ruszyliśmy przed siebie. ​

​Nowa Zelandia może jest jednych z najładniejszych krajów, ale pogodę to nie ma najlepszą. Zwłaszcza rejon fiordów i gór jest bardzo mokry. Rocznie spada tutaj około 7-8 metrów wody w różnej postaci! Dla porównania średnia na Ziemi jest poniżej metra. W Seattle spada około metra, a w najbardziej mokrym mieście w kontynentalnej części Stanów ilość opadów wynosi 1.5 metra. Mowa oczywiście o Nowym Orleanie.
Dlatego pewnie ceny za helikoptery, albo za inne podobne usługi widokowe są tak drogie. Oni mają niewiele dni żeby zarobić kasę. Większość dni loty są odwołane ze względu na złą pogodę!

Na dole było jeszcze OK. Nie było wiatru, a chmury, aż tak bardzo wszystkiego nie zasłaniały.
Ten hike jest bardzo specyficzny. Idzie się bardzo stromo do góry, ale super przygotowaną trasą. Zrobili stopnie, które Ilonka w drodze powrotnej policzyła (tak, deszczowa pogoda czasami wpływa depresyjne). Naliczyła aż 1814 stopni! Stopnie mają wiele zalet. Główna to ta, że w klimatach w których ciągle pada deszcz albo śnieg, woda nie płynie trasą na dół i jej nie niszczy.

Od tego momentu szlak jest o wiele trudniejszy i już nie ma schodków, tylko są strome skały. Chodzenie po mokrych skałach w deszczu nie należy do łatwych rzeczy, więc nasza prędkość znacznie zmalała. Do tego już wyszliśmy z lasu i wiaterek czasami też dawał znać o sobie.

Idąc tak do góry spotkaliśmy pana co schodził w dół ze schroniska. Zamieniliśmy parę zdań. Powiedział, że koło chatki dalej nie ma słońca i że jest dużo śniegu. Raki mieliśmy ze sobą, więc śniegiem się nie przejmowaliśmy. Gorzej było z widokami. Mieliśmy nadzieję, że wyjdziemy z chmur i będą odlotowe widoki. Po dłuższej naradzie podjęliśmy decyzje o powrocie na dół. Szkoda, ale lepiej coś na dole zrobić niż siedzieć w chmurach.

I tak ze spuszczonymi głowami schodziliśmy w dół. Ilonki głowa była cały czas spuszczona bo liczyła schody.
​Im niżej tym pogoda stawała się lepsza. Na dole już większość czasu byliśmy w słońcu. Dzisiaj chmury upatrzyły sobie wyższe partie gór i tam się zasiedziały.

Wróciliśmy do samochodu, przebraliśmy się w letnie ubrania, zjedli po kanapeczce, wypili po piwku i ruszyli w inne miejsce. Pół godziny od parkingu można dojść do punktu widokowego Kea Point.

Jest to miejsce gdzie przy ładnej pogodzie można oglądać Mt. Cook (najwyższy szczyt w NZ, 3724 metrów), a także inne lokalne wysokie górki. Udało nam się zdobyć ławeczkę gdzie naprawdę się super siedziało i oglądało te wspaniałe górki. Pogoda jak to w górach, często się zmienia, więc tym razem słońce wygrało i wygoniło chmury. ​

Dalej już nie było szlaku, ale oczywiście my zawsze coś wymyślimy i poszliśmy dalej. Kilkaset metrów w górę znaleźliśmy świetną skałę, która posłużyła nam za ławeczkę. ​

Tak sobie siedzieliśmy, chłodziliśmy się piwkiem i obserwowali lodowce. Co jakiś czas odrywały się potężne bryły lodu i spadając w dół robiły wiele hałasu. Trochę ludzi też tu przyszło. Robili zdjęcia, chodzili wokół, każdy był pod wrażeniem potęgi lodowców.

​Dosiadł się do nas pan z Kanady, z Toronto. Gostek uwielbia lodowce. Ponoć był na każdym kontynencie je oglądać. Mieliśmy trochę wspólnych tematów, bo my już też wiele "zamarzniętych rzek" widzieliśmy. Jednak Kanadyjczyk powiedział, że nie ma to jak Patagonia. Potężne, długie, schodzące do oceanu. Coś jak Alaska, tylko brak ludzi, i to jest piękne. Planujemy, planujemy....

Posiedzieliśmy tak chyba z godzinę i wróciliśmy do samochodu. Po drodze odebraliśmy pizze z takiego fajnego miejsca i na balkonie z fajnym winkiem (oczywiście Pinot Noir z Central Otago), patrząc na wspaniałe góry w promieniach zachodzącego słońca, wspominaliśmy dzisiejszy dzień. ​

Dzień rozpoczął się wielkimi planami zdobycia szczytu Oliver. Niestety pogoda miała inne dla nas plany. Wygoniła nas ze szczytów i kazała siedzieć w dolinkach, gdzie też było przyjemnie. W wysokich górach pogoda jest nie do przewidzenia. Jak to powiedział kapitan na jednym ze statków. Co 10 minut dostaje nową pogodę, bo dalej do przodu nikt nie jest w stanie przewidzieć. Zdobywanie szczytów w złych warunkach jest za bardzo niebezpieczne. Lepiej odłożyć to na inny czas, góra poczeka, nigdzie nie pójdzie.