IDM Travels

View Original

2017.01.07-08 Killington, VT

Nowy rok. Co się z tym wiąże? Postanowienia noworoczne, noworoczne rezolucje. Każdy jakieś ma, każdy chce zmian w nowym roku, chce coś fajnego, ciekawego zrobić, dokonać.
Ja też mam plany. Chcę więcej podróżować. Chcę więcej czasu przebywać w górkach, więcej nartek i hików. Czy to się uda? Nie wiem, ale będę robił wszystko w tym kierunku. Czy to nie jest piękne, jak znajdujesz się w takich pięknych odludnych krainach. Z dala od dużych miast, tego huku, hałasu, cywilizacji. Oddychasz świeżym powietrzem, czas znacznie wolniej leci. Czy to na hiku, czy na nartach, czy tylko przejazdem. Warto zwolnić, zatrzymać się, popatrzeć wokół i powiedzieć: Ale tu pięknie!

Jak na razie w tym roku plan wykonuję. W Nowym Roku byliśmy w Maine na nartach, tydzień później też jedziemy. Tym razem do Killington w stanie Vermont. Trochę bliżej niż Sunday River w Maine, zaledwie 420 km.
Killington też jest dużym resortem. 7 gór, ponad 20 wyciągów. Czasami w weekendy jest za dużo ludzi, ale teraz mają być duże mrozy i pewnie część ludzi to wystraszy.

Dokładnie o 8 rano zajechaliśmy na parking i prosto poszliśmy na wyciąg. Killington posiada pięć dolnych baz. Jedną z lepszych jest Bear Mountain. Mniej ludzi, można zaparkować prawie na trasie, rano słońce idealnie oświetla stoki i dobry bar. Czego więcej potrzeba.

Było trochę zimno, jakieś -17C. Na początku maska narciarska była potrzebna. Zwłaszcza jak leciało się szybko na dół. Brak ludzi i idealnie przygotowane trasy spowodowały to, że już koło 10 rano było nam ciepło i maskę można było schować.
Na ten wyjazd przyjechaliśmy większą grupą. Część znajomych już wczoraj tutaj dojechała, także koło dziesiątej spotkaliśmy się na stoku i dalej już razem szusowaliśmy.

Około 11 postanowiliśmy zagrzać się w barze i odwiedzić Ilonkę. Jak już wspomniałem, Bear Mountain ma fajny, duży bar. Lokalne lane piwa i inne ciekawe drinki na zabicie mrozu. Ilonka na dzisiaj też zaplanowała ambitny dzień. Postanowiła dokonać zimowego wyjścia na szczyt Killington.

Dokładnie, hike w Killington to nie byle co. Szczyt Killington ma wysokość 4241 ft. i należy do moich ulubionych szczytów górskich. Dwa razy szliśmy na Killington z Darkiem od strony Appalachian Trail, która przechodzi prawie przez szczyt. Ja na Killington lubię wychodzić, też trasami narciarskimi. Jeśli chodzi o Killington up-hill policy (przepisy chodzenia po trasach narciarskich) to wymagane jest kupienie biletu za $20. Jest to bilet na cały sezon więc nie jest tak źle.

Dodatkowo resort ma restrykcje po jakich trasach można chodzi, i tak wyjść trzeba z bazy Ramshead (ok. 2200 ft) i wspinać się trasą Easy Street aż na szczyt Ramshead. Następnie trasą Frolic można przejść na szczyt Snowdon. A potem...a potem to nikt nie wie już co wolno co nie. Pytałam się ludzi z obsługi i ski patrolu i mówili, że można iść na szczyt. W regulaminie pisze, że nie można....ale ja regulamin przeczytałam dopiero wieczorem przy piwku, więc się nie liczy.

Tak więc trasa Killink doszłam do Great Northerns i podreptałam w kierunku szczytu. Moment jak się wychodzi z Killink jest fajny. Wychodzisz na niewielką polankę, po czym widzisz szczyt i zdajesz sobie sprawę jak to jest daleko...ale tak naprawdę w górach zawsze wszystko wydaje się dalej niż jest w rzeczywistości więc nie było tak, źle i już po niecałej godzince doszłam do baru na szczycie, gdzie inny hiker mnie poznał i spytał się:
- A jak ty zeszłaś na dół?
Na co ja odpowiedziałam
- Na dół??? Ja tu doszłam...cały czas po trasach.
No tak, na górę można wyjechać kolejką, ale po co płacić $30 za kolejkę, jak można spalić trochę kalorii, podziwiać widoki i trochę potrenować. Same plusy!

My przez ten czas, jeździliśmy prawie po całym Killington. Od łatwych zielonych, do trudniejszych zalesionych. Jak dostałem smsa, że Ilonka zdobyła szczyt, to my wzięliśmy gondolę i też pojechaliśmy na szczyt na lunch i oczywiście jej pogratulować.

Po lunchu część znajomych pojechała już na dół, a ja z paroma wytrwałymi narciarzami zaczęliśmy wyszukiwać ciekawe trasy. I znaleźliśmy.... polanki.

Nie były to łatwe trasy. Dużo muld, korzeni, krzewów, trawy. Wyznając zasadę, że nie ma złej trasy tylko trzeba z odpowiednią prędkością je pokonywać, pomalutku na dół udawało nam się zjechać. W Bear Mountain na dole byliśmy parę minut przed czwartą, więc jeszcze udało mi się samotnie załapać na ostatnie krzesełko.

Ostatni zjazd był już bardzo powolny i dobrze znanymi mi trasami. Nie chciałem się pogubić bo już prawie się ściemniało.

Kolejnym plusem Bear Mountain bazy jest muzyka na żywo na dole. Lokalny z gitarą fajnie grał, zimne piwko się lało, fajnie się siedziało i wspominało kolejny udany dzień na nartach.

Mieszkaliśmy w nawet fajnym hotelu, Cortina Inn, jakieś 15 minut samochodem od Killington. Duży hotel z wieloma atrakcjami. Basen, hot-tub, masaże, pomieszczenie z grami....
Tam dopiero udało nam się spotkać z kolejnymi znajomymi. Ach, jakie to Killington jest duże. Siedzieliśmy, gadaliśmy i planowaliśmy kolejne dalekie wypady na narty.


NIEDZIELA​

Dzisiaj postanowiliśmy się trochę pomęczyć. Diamenty, muldy, łąki, lasy..... co nam tylko do głowy wpadnie. Kolega ma nowe GoPro więc chciał się trochę pobawić i ponagrywać. Fajne to nawet jest. Nie za duże, a nawet dobrej jakości. Trochę baterie na mrozie wysiadają, ale tak to już niestety z nimi bywa.

Jak zwykle mróz wystraszył ciepłych leniuszków, więc całe góry były prawie nasze. Na rozgrzewkę wzięliśmy parę niebieskich tras, takich jak: Skyburst, Cruise Control, Needle's Eye.... Potem zaatakowaliśmy czarne trasy. Tu już było ciepło. Mimo, że spadło dużo śniegu, to dalej dało się odczuć początek sezonu. Na podwójnych czarnych było za dużo lodu. To w połączeniu z dużymi oblodzonymi muldami nie sprawiało dużej radości z jazdy. Pojechaliśmy w las.

W lesie pusto, brak ludzi, cisza. Nie braliśmy trudnego lasu bo kumpel chciał przetestować swoje nowe GoPro i bał się, że jak będzie stromo to jego nowa zabawka rozwali się o drzewa.

Jak jeszcze trochę poćwiczy nagrywanie to będzie można jakieś fajne filmiki składać, prawda? Zapuszczaliśmy się coraz to w głębsze lasy. Jeżdżę w Killington od 20 lat, a w niektórych miejscach to ja dopiero po raz pierwszy byłem. Podobał nam się zjazd trasą rowerową. Zwłaszcza ich zakręty i sztucznie zbudowane skocznie.
​Słońce zaszło i natychmiast zrobiło się super zimno. Było już po drugiej, więc wróciliśmy do Bear Mountain coś przekąsić.

Po lunchu bardzo nam się już nie chciało wychodzić na ten mróz, ale wiem, że później bym tego żałował. Następny wyjazd na narty dopiero za 4 tygodnie. Było już po trzeciej jak jeszcze poszedłem na parę zjazdów.
Teraz to już zupełnie nie było nikogo. Nawet ludzie do obsługi wyciągów grzali się w budkach i tylko wychodzili jak ktoś podjeżdżał do wyciągów. Czasami jak szybko podjechałem to nawet nie zdążyli wyjść.

​Było zimno, mroczno i sypał lekki śnieg. Może nie są to idealne warunki na narty, ale przecież na to nie mamy wpływu. Czasami jest słoneczko i ciepło, a czasami "troszkę" gorzej.

Parę minut po czwartej zjechałem na dół. Na parkingu ubyło już znacznie aut. Zostały tych najwytrwalszych, albo tych co się już dosyć długo grzeją w barze. Przebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Niestety tym razem powrót nie był taki łatwy i szybki. Na granicy VT i MA dopadła nas śnieżyca. Na szczęści nie była długa, ale i tak skutecznie zwolniła całą autostradę. Dobrze, niech sypie w górach, pomyśleliśmy. Niech ta zima będzie śnieżna i mroźna, taka jak kiedyś bywały. W końcu mam sezonowy bilet na większość dużych resortów na wschodnim wybrzeżu. Po tych trzech wyjazdach bilet się już prawie spłacił, a przecież sezon się dopiero zaczyna.