IDM Travels

View Original

2017.03.18-19 Killington, VT

Śnieżyca Stella nawiedziła północno-wschodnią cześć Stanów. W całym rejonie spadło dużo śniegu. W Nowym Jorku nie było go za wiele, natomiast w środkowym Vermont spadło aż 34" (86cm). Nie pozostało nic innego jak zarzucić plecaki na barki, odkopać samochód i ruszyć na północ.

Standardowy wyjazd w sobotę rano i w ciągu 4.5h, bez korków dojechaliśmy do Killington. Wybrała się nawet dość duża ekipa, bo w końcu ma to być najlepszy weekend na narty w tym sezonie. Nie dość że jest bardzo dużo świeżego śniegu, to jest idealna pogoda. Słonecznie, bezwietrznie i temperatura jak na wiosenne narty w okolicy 0-5C. Idealna na opalanie się.

Zdziwiła mnie mała ilość ludzi. Spodziewałem się potężnych kolejek, bo przecież warunki są idealne, a do większości wyciągów wsiadaliśmy z biegu.

Ze względu na bardzo dużą ilość śniegu Killington otworzyło prawie wszystkie trasy. "Ale super warunki", każdy tak powiedział po paru zjazdach. Miękko, bez lodu, wszystko super widać, można carvingiem wcinać się głęboko przy dużych prędkościach.
Po paru szybkich zjazdach na rozgrzewkę, nie marnowaliśmy więcej czasu na ubijane trasy, tylko udaliśmy się w lasy aby sprawdzić głębokość śniegu.

Rzeczywiście, tego nasypało. Zwłaszcza snowboardziści się czasem zapadali i potem wygrzebywali się z tego puchu. Wiadomo, gdzie nie gdzie nadal korzenie i kamienie wystawały, ale one zawsze będą wystawać. Narciarze skutecznie zeskrobią każdą warstwę śniegu. Zaczęliśmy od łatwiejszych lasków, potem oczywiście poszły już ciekawsze, stromsze, gdzie często musiałem się zastanawiać jak dany odcinek pokonać.

Jeździliśmy po wszystkich siedmiu szczytach. Zażywając kąpieli śnieżnych i słonecznych.
A Ilonka w tym czasie spacerowała i pokonywała kolejne metry w górę.

"No tak....szlam do góry i szłam i myślałam.....myślałam dlaczego resorty na wschodnim wybrzeżu są tak strasznie różne od zachodniego wybrzeża, czy Europy. Po pierwsze, to poza Stratton tu nie ma miasteczek. Jest parking, jest base no i stok....żadnych sklepów, kafejek, barów czy restauracji. W base jest zazwyczaj co najmniej jedna wielka sala do siedzenia, jeden sklep z ciuchami narciarskimi, jeden bar często serwujący również jedzenie i "food court" gdzie można zamówić przemielone paluszki z kurczaka albo za drogiego, niedobrego hamburgera.

A jak to się ma do Europy czy Zachodniego wybrzeża. Gdzie te leżaki, relaks, restauracje drogie, ale z dobrym jedzeniem, czy sklepy z markową odzieżą. Gdzie ci co nie jeżdżą na nartach mogą stracić czas i pieniądze.

Wiadomo, ze w większych górach sezon trwa dłużej i ludzie chcą spędzać więcej czasu na zewnątrz, ale myślę, że można nadal porobić fajne miejsca z tarasami, dużymi szklanymi ścianami, zacząć serwować lepszej jakości jedzenie itp.
Tak więc jest pomysł.....trzeba to zmienić ;) podobno Killington będzie się zmieniać i będą próbowali zrobić coś w formie miasteczka. Ciekawe jak i kiedy im to wyjdzie. Możliwości mają duże, bo mają duży teren i już maja 6 baz na dole. Trzeba je tylko połączyć ładnymi chodnikami zamiast parkingami i wpuścić ludzi z kapitałem. A jaki jest mój pomysł? Kupić domek zaraz przy stoku, na górze mieszkać a na dole otworzyć fajny bar/restauracje z grillem na zewnątrz, szklanymi ścianami które w cieple dni można otworzyć itp. A na górze mieszkać.....brzmi jak super plan na wcześniejszą emeryturę. Damy wam znać jak będziemy robić rekrutacje do pracy ;)

Niestety póki co, nie mamy kasy na domek więc skupiłam się na wymyślaniu w głowie biznes planu. Tak idąc, doszłam na szczyt Killington, gdzie jest lodge w którym oczywiście nie było miejsca, a na zewnątrz jest tylko jedna ławka, o którą się biły 3 grupy ludzi.....dobrze że moja brygada dojechała pierwsza i przejęliśmy panowanie nad stolikiem, gdzie wyciągnęliśmy nasze piwko, kabanosy, ptasie mleczko i mieliśmy lunch jakich mało."

Po lunchu bardzo nie chciało się jeździć, ale przecież grzechem byłoby marnować takie warunki. Ogromna ilość śniegu ma tez swoje wady. Dosyć szybko robią się duże, ale miękkie muldy, co bardzo nadwyręża kolana i skutecznie zmniejsza prędkość. Muldy też bardzo męczą, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Po zjechaniu taką trasą, piweczko w słoneczku na wyciągu smakuje wyśmienicie. Na maksa ochładza spoconego narciarza.

Oczywiście jeździliśmy do samego końca i około 4pm, tak jak szefowa Ilonka kazała, zameldowaliśmy się w barze Long Trail aby posłuchać lokalnego zespołu i poopalać się na tarasie.

Ponieważ jest to weekend Świętego Patryka, to głównym kryterium wyboru hotelu była odległość do baru. Takim sposobem wylądowaliśmy w Comfort Inn w Rutland skąd mieliśmy tylko 8 min na nogach do Vermont Tap House. Niestety, miejsce to okazało się bardziej pizzeria niż barem. Pizze mieli bardzo dobrą, a do tego duży wybór piw (ok. 20 lanych). Niestety to miejsce nie miało nastroju irlandzkiego baru, więc wziąłem sprawy w swoje ręce i znalazłem lokalny bar, gdzie jak weszliśmy to wszyscy się obrócili i gapili się na nas z minute. Chyba turyści tu nie przychodzą. Lubię takie, nie-turystyczne miejsca. Niestety zmęczeni całym dniem nie siedzieliśmy za długo i wróciliśmy do łóżeczek.


NIEDZIELA
W Niedzielę po śniadaniu znowu zaatakowaliśmy Killington. Tym razem rano pogoda nie była najlepsza. Chmury i mgła.

Na szczęście około 11 rano, wiosenne słońce rozgoniło to paskudztwo i już do końca dnia znowu była idealna pogoda.
Dzisiaj podobnie jak wczoraj, pierwszych parę rozgrzewających zjazdów zrobiliśmy łatwiejszymi, ubitymi trasami, a potem zaczęliśmy wyszukiwać ciekawych terenów.

Jedną z naszych ulubionych tras jest Royal Flush. Nic na niej nie robią. Tak jak spadnie śnieg, tak sobie leży. Jest stromo, dużo muld, ziemi, korzeni, kamieni..... po prostu idealny raj dla narciarzy. W połowie trasy jest obowiązkowa przerwa na piwko i opalanie się.

Tak można by siedzieć i podziwiać jak niektórzy potrafią tą trasą zlecieć w tak idealny, super dopracowany, rytmiczny styl, że aż się człowiek zastanawia jak to w ogóle jest możliwe. Na szczęście my też kochamy narty, więc ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu ciekawych terenów.

Gondola K1 wyjeżdża prawie na sam szczyt. Do szczytu jest może jakieś 10 minut na nogach. Mało kto tam się wspina, no bo po co, przecież wszystko już stąd widać. Natomiast mało kto wie, że z samego szczytu schodzi trasa narciarska, Catwalk. Jest to bardzo wąski, stromy, podwójny diament. Oczywiście nic tam nie jest robione, więc jest ciekawie.

Rzadko jest otwarta, ze względu na brak naśnieżania, a także na wielkie głazy, które dopiero duże opady śniegu mogą przysypać. W ten weekend trasa była otwarta i oczywiście musieliśmy ją sprawdzić.

Po zjechaniu Catwalk, nic nam już nie pozostało jak zjechać na dół do Bear Mountain i odpocząć. Ilonka, która zrobiła już swój hike, też tam była i oczywiście znalazła nam wolny stolik na zewnątrz w słoneczku.

Tutaj na dole czuć było wiosnę na maksa. Cieplutko, muzyka, jedzenie, zimne napoje.....
Po lunchu już niewielu z nas miało siłę żeby wstać od stołu i iść dalej na narty. Widać, że był to bardzo intensywny weekend.

Jednak warunki były za piękne na marudzenie, więc wraz z kolegą dalej ruszyliśmy się bawić. Żeby szybko spalić lunch i wrócić do narciarskiego rytmu wybraliśmy Outer Limits. Strome podwójne diamenty, ale nie techniczne. Potem jeszcze poleciało parę innych tras, które idealnie zakończyło ten wspaniały, jak do tej pory najlepszy weekend na nartach w tym sezonie.

W ten weekend MAX pass ogłosił nowe ceny i resorty na 2017/18 sezon. Nie dość, że dołożyli dwa nowe resorty na wschodzie (Whiteface i Windham) to jeszcze obniżyli cenę do $629. Trzeba wpłacić $50 do końca kwietnia, a resztę dopiero po lecie. MAX pass to jest chyba jeden z najlepszych interesów jaki narciarz może zrobić.

Narciarstwo to piękny sport, a narciarstwo prawie za darmo? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie....
W tym roku już płacę $38 za dzień na nartach, a nie był to łatwy sezon. Dużo razy musiałem zostać w NYC, zamiast jechać w góry. Mam nadzieję, że w następnym sezonie na maxa wykorzystam MAX pass.
Teraz mamy parę ciekawych wyjazdów, więc nartki odłożyłem na bok, ale Killington obiecuje, że na pewno będą otwarci do Maja, a może nawet do Czerwca. Na pewno przynajmniej jeszcze raz w Maju wyskoczy się na wiosenne narty. Przecież kto to widział, żeby płacić $38 za dzień, jak można zbić do $35.