IDM Travels

View Original

2017.04.22 Kuala Lumpur, Malezja (dzień 14)

Ostatni cały dzień spędziliśmy w Kuala Lumpur. Chcieliśmy tak jakoś bardziej poczuć to miasto. Trochę mniej jak turyści, a bardziej jak lokalni mieszkańcy tej wspaniałej, wielkiej azjatyckiej metropolii. Może nie do końca jak mieszkańcy, bo jednak mieliśmy wykupione bilety na wyjazd na wieżowce Petronas Towers. Wczoraj nie udało nam się zdobyć biletów na wieczór, więc musieliśmy dzisiaj to załatwić.

Kuala Lumpur leży w gorącym, tropikalnym klimacie. W związku tym mieszkańcy w ciągu dnia starają się spędzać czas w środku, w pomieszczeniach i dopiero wieczorem wychodzić na miasto. Wczoraj wieczorem chodząc po mieście odkryliśmy barowo-imprezową dzielnice (ulica: Jalan P Ramlee) i dzisiaj też mieliśmy zamiar tam się zabawić.

Ilonka, jak to Ilonka, na koniec zafundowała nam najlepszy hotel na jakim byliśmy na tym wyjeździe, Shangri-la. Ponoć znowu udało jej się znaleźć jakieś zniżki i cena była przystępna.
Rano musieliśmy wcześnie wstać, bo niestety żeby zdobyć bilety na słynne wieże Petronas to trzeba już rano tam się ustawić do kolejki. Wczoraj w sumie mogliśmy kupić bilety, ale tylko na godzinny dzienne, na które nie chcieliśmy. Wszystkie nocne były już wyprzedane. Natomiast mają jakąś małą pulę biletów, że możesz tylko tego samego dnia kupić, ale musisz się liczyć z tym, że to jest mała pula i może ich braknąć. Zaryzykowaliśmy i się udało. Kupiliśmy bilety na 19:30. Yupiiii...!!!

Co robią lokalni w sobotę rano w Kuala Lumpur? Jak to co, idą na śniadanie. Dzisiaj nie chcieliśmy jeść śniadania w hotelu, więc po udanym zakupieniu biletów wstąpiliśmy do knajpki coś przegryźć. Był to dobry pomysł. Jak to mówią, było smacznie i tanio, o wiele taniej niż w hotelu.

Po śniadanku połaziliśmy jeszcze trochę, zaglądając w różne kąty i wróciliśmy do hotelu. Było już koło południa, a więc temperatura w mieście rosła. W chłodnym pokoju nadrobiliśmy trochę naszego bloga, a także ucięliśmy sobie małą drzemkę. Dzisiaj jest ostatnia noc naszych wakacji, więc potrzebowaliśmy dużo siły, aby godnie pożegnać się z Azją.

Po południu, jak już trochę temperatury spadły, zaatakowaliśmy miasto. Nie mieliśmy żadnych szczególnych planów. Po prostu tak sobie połazić i zobaczyć co spotkamy. Czasami podjechaliśmy metrem, czasami na nogach, często wstępując do barów na coś lokalnego. Znaleźliśmy stare Kuala Lumpur, to które było popularne, zanim miasto nie zaczęło się na maksa rozbudowywać.

Tu już nie było turystów, żadnych drogich hoteli ani sklepów, ludzi też o wiele mniej na ulicach. Dziurawe, wąskie chodniki, brudniej, trochę bezdomnych leżących w cieniu. Jak by to była pierwsza dzielnica jaką widziałem w Kuala Lumpur, to bym był rozczarowanym tym miastem. Tutaj też już widać, że miasto się rozbudowuje. Wszędzie są place budowy nowych hoteli, biurowców, parków, dróg.... Pewnie jak znowu odwiedzimy to miasto za parę lat, to go nie poznamy.
Wróciliśmy do bardziej cywilizowanej części miasta i udaliśmy się w kierunku wież.

Dobrze, że byliśmy na czas, bo tutaj niestety bilety są na godziny i tylko wyjedziesz o swoim czasie. Nie tak jak na niektóre inne wieże, że jest jakaś tolerancja czasowa. Była nas może 20 osobowa grupa i w pierwszej kolejności wyjechaliśmy na słynny most między wieżami. Most który zainspirował wielu producentów z Hollywood.

Most ma dwa poziomy. Dla turystów jest dostępna tylko jego dolna część, a górna pewnie jest dla pracowników biurowców. Obsługa powiedziała, że mamy 10-15 minut i możemy sobie chodzić po całym moście i pstrykać zdjęcia.

Nie byliśmy wysoko, 41 piętro, ale było takie jakieś fajne uczucie, jak się po nim stąpało. W końcu jest to najwyżej położony "most" na świecie. Byliśmy już na wielu innych wieżowcach, ale to jest coś innego. Na wieżach może jesteś wyżej, ale wiesz, że pod tobą jest wiele pięter betonu. Tutaj nie ma nic, pusto i dopiero 170 metrów niżej jest ulica. Druga rzecz, to jak jesteś na wieżach, to ich już nie widzisz, są pod tobą. Tutaj oba budynki widzisz, jesteś z ich boku, widzisz je od samego dołu do góry. Ogólnie dobrze pomyślane i podobało nam się.

Następnie wyjechaliśmy na samą górę na 86 piętro. Też dostaliśmy 10-15 minut czasu na podziwianie widoków. Tutaj już nie było takiego WOW. OK, byliśmy wyżej, najwyżej jak można w tym mieście wyjechać, ale tak jakoś nie ogarnęli tego do końca. Po pierwsze, nie można wyjść na zewnątrz i poczuć tego miasta z góry, tego wiatru, dźwięku, przestrzeni..... Po drugie w środku było za jasno i wszystko się w szybach odbijało.

Nie zrozumcie mnie źle. Warto jest wyjechać na górę i zobaczyć z lotu ptaka jak metropolia się rozrasta i buduje, ale mogli to lepiej zorganizować. Coś jak np. Burj Khalifa w Dubaju. Znacznie lepiej tam nam się podobało.

Zjechaliśmy na dół, ominęliśmy ich obowiązkowe 10-15 minut na sklep z pamiątkami i z inną grupą po cichu zjechaliśmy na dół. Wróciliśmy do hotelu, żeby zostawić sprzęt fotograficzny i ruszyliśmy żegnać się z Kuala Lumpur.

Głodni, tylko po śniadaniu, wstąpiliśmy do knajpki na kolację. W tym kraju świnia jest mało popularna, więc jak znalazłem żeberka ze świniaka to musiały polecieć na stół. Ilonka zamówiła ryż z wieloma dodatkami i powstała pożegnalna uczta.

Była sobota wieczór. Miasto bawiło się na maksa. Wszędzie było słychać głośną muzykę z barów i klubów. Kuala Lumpur prawie niczym nie różniło się od metropolii europejskich ani amerykańskich. Ludzi też było pełno, chodzili, bawili się, śmiali i płacili za drinki porównywalne ceny jakie znajdziesz w Nowym Yorku.

​My już wyrośliśmy z klubów, wiec w barach przy piwku obserwowaliśmy nowy świat. Świat, który wydawał nam się, że będzie wolniejszy, cichszy, tańszy, mniej rozwinięty, a na pewno nie podobny do tego który widzimy w krajach zachodnich. Pomyliliśmy się, Azja, a zwłaszcza jej potężne miasta, to już nie to co pamiętamy ze starych filmów. To już jest nowy świat, cywilizowany świat, który idzie do przodu pełną parą i kto wie co będzie za kolejne 10-20 lat. Na pewno będzie inny. Jak inny? Tego nikt nie wie, ale obiecujemy wam, że do Azji będziemy często powracać, porównywać i opisywać.
Najlepiej jest jednak pojechać samemu i ocenić. Żaden blog, książka, film nie potrafi cię przenieść tak dokładnie, detalicznie i wyrobić sobie swojej opinii, jak podróż w te miejsca. Bon Voyage.