2017.08.20 Valle Nevado, CL (dzień 4)
Jak przystało na niedzielę - dziś był dzień małego leniuchowania. Oczywiście nie znaczy to, że wogóle nie poszliśmy w góry albo, że spaliśmy do południa. Ja musiałam dzis popracować - niestety nie ma łatwo i w dobie internetu trzeba być dostępnym 24/dobę. No własnie w dobie internetu. A co jeśli internet nie doszedł we wszystkie zakamarki świata.
Tak więc ja wyruszyłam w poszukiwania WiFi. Nie chciałam siedzieć nigdzie w środku. Nadal chciałam być na świerzym powietrzu. WiFi w hotelu dostępny jest tylko na recepcji i w sali komputerowej. Knajpek jest tu kilka ale niestety internet w nich jest dość słaby i ciężko tam pracować. Udało mi się znaleźć w miarę dobre połączenie w okolicy jackuzi. Całkiem niezłe miejsce na biuro - nie?
W między czasie Darek poszedł na narty ale...
Wczoraj chyba za bardzo przeforsowałem nogi. Jeżdżenie cały dzień w głębokim śniegu ma też swoje wady. Nogi też mają limit wytrzymałości. Ale oczywiście na wakacjach nie wolno odpoczywać, więc dzisiaj już od rana zacząłem białe szaleństwo. Może nie bawiłem się tak ostro jak wczoraj, bardziej wybierałem ubijane trasy.
Całe Valle Nevado położone jest powyżej granicy lasów. Co to oznacza? To oznacza, że przy dobrej pogodzie, takiej jak dzisiaj, widoki są oszałamiające. Gdzie nie spojrzysz to same piękne góry. Cały czas chcesz się zatrzymywać i robić fotki. Dzisiaj mi to nawet odpowiadało, nogi chciały często stawać.
Wyjechałem na najwyższe miejsce gdzie tutaj można wyjechać wyciągami, na Tres Puntas, 3670 metrów. Wyjeżdża tutaj dłuuugi wyciąg orczykowy. Jedzie się wiele minut stromo pod górę. Pośladki i uda bolą od ciągłego ściskania małego talerzyka żeby go nie wyrwało. Zresztą w całym Valle Nevado więcej jest orczyków niż wyciągów krzesełkowych. Pewnie taniej jest założenie takiego wyciągu, a przy dużych wiatrach (często tu takie panują) orczyk dalej może jechać.
Ze szczytu przepięknie widać El Plomo (5,430 m.) z jego lodowcami, a w drugą stronę przebijało się zza chmur Santiago. Idealne miejsce na przerwę, piwko i wpatrywanie się w otaczające mnie Andy. Dzisiaj nie miałem siły iść dalej, ale za parę dni tu wrócę z kolegą, ubierzemy raki i podejdziemy jeszcze wyżej, żeby zrobić piękny zlot.
Wróciłem do głównej części resortu a tu rozczarowanie. Jest niedziela, czyli to pewnie tłumaczy duże kolejki do wyciągów. Dużo ludzi i mało wyciągów, a na dodatek bałagan. W Europie to ludzie się pchają na chama do wyciągów. Na cztero-osobowych krzesełkach sześć osób by jechało gdyby mogło. W Stanach jest obsługa i wszystko ładnie układa, tak, że wolne krzesełko nie jedzie do góry. Tutaj każdy robi co chce. Jeżdżą pojedynczo, czekają na innych, nie dosiadają się.
Nie chciało mi się już wracać na orczyki wyżej w góry (nogi zabroniły), więc zjechałem na dół, dołączyłem do Ilonki, otworzyłem piwo i zacząłem jej przeszkadzać w pracy.
Reszta ekipy szybko dołączyła, zamówiliśmy pizzę i ogólnie zrobiliśmy sobie dłuższy lunch. Ja tutaj przyjechałem z szerokimi nartami na puch, natomiast kolega takie narty dopiero tutaj wypożyczył. Dzisiaj był jego pierwszy dzień na tych nartach, więc jego nogi też chciały dłuższej przerwy
Nie wiem jakim cudem po lunchu chłopaki mieli siłę iść jeszcze na narty. Ale jak coś się kocha to nie ma, że boli. Tak więc narciarze poszli na narty a ja poszłam do hotelu. Niestety siedzenie w słońcu przez parę godzin dało mi się we znaki i szybko padłam do łóżka. Obudziłam się jak reszta wróciła z nart i trzeba było iść na kolację. Tutaj kolacje są wliczone w cenę. Mamy do wyboru dwie restauracje. W jednej wybiera się z menu i można zamówić przystawkę, sałatkę, danie główne i deser. My osobiście wolimy drugą restaurację gdzie jedzenie serwowane jest jako bufet i każdy może jeść co chce i ile chce, a do tego można podejść pod grill i zamówić sobie mięsko albo rybkę lub jakiś makaron.
Moją ulubioną częścią jest jednak deser. No bo jak się nie skusić na takie małe, pysznie wyglądające ciasteczka. Wieczorem nadrabialiśmy zaległości komputerowe....tym razem wiedzieliśmy gdzie znaleźć wifi. Jednak życie bez wifi jest ciężkie...ale na tym powinny polegać prawdziwe wakacje, limitowany dostęp do internetu to lepsza integracja z towarzystwem.