2017.08.24 Valle Nevado, CL (dzień 8)
To już jest koniec – chciałoby się zaśpiewać. Niestety co dobre szybko się kończy i tak samo nasz wyjazd dobiega końca. Tym razem więcej będzie o hiku niż o nartach. Ten dzień należał do mnie i zakończył się szampanem – a nawet trzema. Ale po kolei.
Ogólnie w Valle Nevado chodziłam po górkach. Używałam tras narciarskich a, że ogólnie jest tu mniej narciarzy niż w Stanach czy Europie to nikomu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, często ludzie mnie zatrzepali, dawali Like, albo miło pozdrawiali. Po spędzeniu w górach 6 dni postanowiłam się sprawdzić i przekonać się jak wielką rolę aklimatyzacja odgrywa.
Szczyt Tres Puntas (Trzy Kropki) wys. 3670 m n.p.m / 12,041 ft. To był mój cel. Jest to najwyższy punkt gdzie dojeżdżają wyciągi. Jest to też kolejny dwunastu tysiącznik na mojej liście. Hiki lubię ale powyżej 10 tys zazwyczaj odczuwam brak aklimatyzacji. Zdobyłam już parę szczytów między 10 a 14 tysięcy (nigdy wyżej) więc Tres Puntas mnie kusił. Jak to się mówi “mountains are calling and I have to go” (góry wzywają więc muszę iść).
Do zrobienia miałam ok. 600 metrów (2000 ft.). Niby nie wiele ale na tej wysokości każdy metr się liczy. Szłam trasami narciarskimi więc nie była to trudna trasa. Bardziej chodziło tu o wytrwałość, kondycję długo dystansową i czas. Hike przewidziałam na max 7h.
Najpierw musiałam wyspinać się na szczyt Cima Mirador 3300 m (10,827 ft.). Zaczęłam hike o 9 rano więc prawie nie było ludzi. Słoneczko też jeszcze nie świeciło za mocno więc się super szło. Jednak ranny start to podstawa każdego wyjścia w góry. Nie ma ludzi, nie jest za gorąco a do tego nie stresujesz się, że zaraz zrobi się ciemno. Parę razy zaczepił mnie jakiś patrol ale jak tylko zobaczył moje raki to powiedział “Good luck!” i pojechał dalej.
Po szczycie przyszedł czas na dolinkę. Base Ballica jest na wysokości 3210 m (10,532 ft). Tam zleciałam dość szybko. Zejście na dół po trasach narciarskich i w rakach jest bajecznie łatwe i nawet dość wesołe. Trzeba tylko uważać, żeby nie potknąć się o śnieg.
Od tego momentu zaczęła się jazda. Trasą Vals musiałam się wyspinać na sam szczyt. Początkowo trasa idzie koło wyciągu, po jakiś 15 minutach trasa odbija w bok i idzie okrężną drogą na szczyt. Najpierw ciągnie się dolinką ale potem trzeba się wspiąć na grań aby podziwiać widoki na prawo i lewo.
Wszystko byłoby idealne gdyby nie wiatr. Czasem jak zawiało to lepiej było iść tyłem. Dobrze, że w tej części było jeszcze mniej narciarzy to nie bałam się, że ktoś mi wjedzie w tyłek i mogłam iść tyłem osłaniając się od wiatru.
Fajnie się szlo. Cały spacerek na szczyt zajął mi ok. 3.5h. Jednak aklimatyzacja pomogła i dopiero pod sam koniec czułam troszkę osłabienie z powodu wysokości. Ale to i tak było stosunkowo małe i dopiero pod sam koniec – tak więc aklimatyzacja zdecydowanie pomaga. Ok. 12:30 w południe doszłam na szczyt wyciągu. Tam już czekał na mnie Daruś, który cały czas obserwował moje postępy w hiku, szalejąc po górkach.
My, narciarze w ostatni dzień też nie próżnowaliśmy i pomału żegnaliśmy się z resortem. Zaczęliśmy od znanych tras w głównej części resortu i potem posuwaliśmy się w kierunku Ilonki.
Ilonka zdobywała Tres Puntas, więc i my też w tym rejonie się bawiliśmy. Tres Puntas ma tylko jeden wyciąg. Bardzo długi i stromy talerzyk. Po paru zjazdach i wyjazdach do góry nogi już nie chcą więcej jeździć. Dzisiaj w całym Valle Nevado nie było już dobrych warunków. Śnieg nie sypał już wiele dni, a potężny wiatr zwiał wszystko do reszty. Na trasach było twardo i lodowato, a poza trasami zmarznięta skorupa skutecznie utrudniała zakręcanie.
Oczywiście nie zniechęciliśmy się do jeżdżenia na nartach i cały czas aż do zdobycia przez Ilonkę szczytu jeździliśmy w Tres Puntas. Prawie jak zawodowcy, bieg zjazdowy z samej góry na dół z małą ilością zakrętów.
Oczywiście wyciąg dojeżdża tylko pod szczyt ale do samego szczytu było już rzut beretem. Tak więc już w trojkę pokonaliśmy ostatnie metry i doszliśmy do trzech głazów czyli Trzech Kropek (Tres Puntas). To był właśnie szczyt. Po obowiązkowych zdjęciach zeszliśmy jeszcze szybciej niż wyszliśmy. Przegonił nas wiatr który na szczycie był jeszcze bardziej odczuwalny niż na trasie.
Trochę niżej szczytu udało nam się znaleźć miejsce osłonięte od wiatru. Zrobiliśmy sobie małą przerwę bo pomimo, ze widoki były niesamowite to było trochę zimno. Zregenerowaliśmy siły, zjedliśmy po kabanosie i porozjeżdżaliśmy (po rozchodziliśmy się w swoje strony). Zejście jak to zazwyczaj bywa było łatwiejsze. Nadal wiało ale z każdym krokiem wchodziłam bardziej w dolinkę i co za tym idzie wiatr był mniej odczuwalny.
W drodze powrotnej też musiałam wyspinać się troszkę pod góre ale było to tylko 100 m / 300 ft wiec pikuś. Nadal mieliśmy trochę piw w plecakach i chcieliśmy sobie zrobić fajną przerwę z jakimś ładnym widokiem. Schodząc tak coraz niżej, znalazłam idealne miejsce. Było przy trasie narciarskiej ale z boku, stos skałek był idealny, żeby na nim usiąść. A wszystko było w pięknym słoneczku. Zero wiatru, piękne widoki, cieplutko – czego chcieć więcej. Wiedziałam już, że chłopaki gdzieś się kręcą po okolicy więc ich zawołałam przez walkie-talkie. Odpowiedzieli szybko - “dobra dobra, jedziemy....tylko daj nam trochę czasu żeby do ciebie dojechać.” Jak się okazało chłopaki postanowiły trochę się pobawić i odjechali w bardziej ciekawsze tereny.
No tak ciekawsze tereny to z reguły nie są łatwe tereny. Dostanie się do nich wymaga trochę wysiłku. Pakując się na ten wyjazd zabraliśmy ze sobą raki na buty narciarskie. Po paru dniach aklimatyzacji mieliśmy w planie wyjechać wysoko wyciągami i dalej iść wyżej żeby zlecieć w świeżym puchu.
Niestety tak nie zrobiliśmy. W sumie to nie musieliśmy. W drugim dniu naszego pobytu spadło ponad 20 cm śniegu i puch był wszędzie. W Chile jest znacznie mnie ludzi na trasach niż w Europie czy Stanach i nawet parę dni po opadach śniegu puch można z łatwością znaleźć.
Po drugie, wyciągami można nawet dosyć wysoko wyjechać i dalsze hiki nie są aż tak bardzo potrzebne.
Po trzecie, w ciągu dnia temperatura była dodatnia, a w nocy duże mrozy. Śnieg w ciągu dnia się topił, a w nocy zamarzał, co powodowało grubą lodową skorupę. Zakręcanie na niej nie należało do łatwych, zwłaszcza jak się wpadało pod nią.
Mimo wszystko widzieliśmy paru twardzieli co szło parę godzin na przełęcze albo nawet na szczyty, żeby potem w kilka minut zlecieć na dół. My do twardzieli się nie zaliczamy, ale i tak w ten ostatni dzień podeszliśmy trochę do góry.
Wzięliśmy ostatni wyciąg, potem trawersem wjechaliśmy w dolinę, a następnie zdjęliśmy narty i zaczęliśmy iść do góry. Nie szliśmy za wiele, jakieś 15-20 minut. Na tej wysokości to i tak dużo. To nam już wystarczyło, żeby zjechać inną doliną, do której bez podejścia się nie dostaniesz. Oczywiście byliśmy sami i nie było żadnych śladów.
Zjazd nie był łatwy, mimo, że był płaski. Częste zapadanie się pod skorupę skutecznie utrudniło zakręcanie. W dolinie leżało dużo głazów, które musieliśmy omijać.
Ogólnie bardzo polecam wyjechanie poza trasy i zjeżdżanie off-piste. Wtedy dopiero można poznać dobrego narciarza od bardzo dobrego.
Dojechali – no i się zaczęło. Najpierw spokojnie wypiliśmy po piwku. Ale potem zachciało nam się sesji zdjęciowej. Byliśmy zaraz przy trasie wiec się zaczęły skoki, pozowanie, zjazdy i inne wygłupy. Efekt końcowy można zobaczyć na poniższych zdjęciach.
Był to nasz ostatni dzień, pożegnanie z górkami. Chcieliśmy się nacieszyć tym słoneczkiem, widokami i całą otoczką. Posiedzieliśmy na skałkach ładne 2h wspominając zeszły tydzień. Czas jednak nas gonił i każdy chciał jeszcze ostatni raz zjechać przed zamknięciem wyciągów. Ja podreptałam na dół a narciarze pognali załapać się na ostatnie wyciągi.
Wieczorem poszliśmy do lokalnego baru/restauracji na fondue. Tutaj zaczęliśmy naszą wycieczkę i tutaj ją skończyliśmy. Tak jak i za pierwszym razem wzięliśmy najlepsze pomidorowe fondue i szampana. Impreza się rozkręcała i leciał szampan za szampanem – bo jak Kasia stwierdziła – muszą być 3 szampany bo 3 razy zjechała z czarnej trasy. Było co oblewać. Każdy podszkolił swoje umiejętności. Każdy zrobił coś nowego, zjechał z trudniejszej trasy, zrobił pierwszy ślad w puchu albo po raz pierwszy pojechał off piste. Ja po raz pierwszy wyszłam tak szybko tak wysoko w górach.
Pomyślicie 3 butelki szampana to trochę dużo....nie do końca. Na wysokości jak się otwiera szampana to polowa wylewa się na zewnątrz. Szampan zazwyczaj zamykany jest na niższej wysokości gdzie ciśnienie jest większe. Tak więc otwierając go na wysokościach gdzie ciśnienie jest niższe nie da się uniknąć wystrzału. Może dlatego szampany są tu tak tanie (ok.$15 za butelkę), bo trzeba się liczyć z utratą połowy.
Fajnie się siedziało. Jak przyszliśmy to prawie nikogo nie było, z czasem przybywało ludzi a gitarzysta się rozkręcał i coraz lepsze hity grał. Nawet Creep zagrał – moją i Darka piosenkę. Tego się nie spodziewaliśmy – usłyszeć to na końcu świata. Było to piękne zakończenie wieczoru.
Kolacje dziś też mieliśmy zarezerwowaną ale po fondue byliśmy tak pojedzeni że ograniczyliśmy się tylko do deseru. No dobra, dziewczyny się ograniczyły do deseru bo chłopaki jakoś znaleźli jeszcze miejsce na pożegnalnego steak'a. Dzień zakończyliśmy pakowaniem – jutro o 8 rano przyjeżdża po nas samochód i jedziemy na lotnisko. My lecimy do Mendozy zaliczyć kolejny kraj i kolejną strefę czasową a Kasia i Damian wracają do domku. Fajnie będzie wrócić na normalne wysokości i zacząć znów oddychać bez wysiłku. Choć podobno oddychanie na wysokościach jest zdrowe dla płuc. Powoduje ze z braku tlenu krew musi dopływać w dalsze rejony płuc, które normalnie nie są używane. Powoduje to lepsze ukrwienie płuc. Pewnie coś w tym jest – choć ja tam wole jednak spać na niższych wysokościach.
Tydzień na nartach w Andach dobiega końca. Był to wspaniały czas z zupełnie innym doświadczeniem niż narciarstwo jakie znamy z naszych górek. Potężne góry, puste stoki, wspaniały puch i ludzie z całego świata. Ogólnie bardzo polecam wyrwanie się z gorącej północne półkuli i zlecenie na zimową, południową gdzie czekają na ciebie doświadczenia, które będziesz pamiętał do końca życia.
Na nartach w Valle Nevado może jeździć każdy, od początkującego do super-eksperta. Jest trochę łatwych tras i parę szkółek narciarskich. Jednak większość resortu to off-piste (ponad 90% tras jest nieubijana). Żeby w pełni wykorzystać te wspaniałe tereny trzeba już posiadać dobre umiejętności narciarskie. Umiejętność swobodnego zjeżdżania w głębokim śniegu nie powinna stwarzać problemu. Oczywiście do tego potrzebujesz odpowiedni sprzęt. Szerokie narty można tam wypożyczyć, natomiast buty musisz zabrać ze sobą. Tam mają wypożyczalnie, ale chyba nie chcesz jeździć w używanych butach narciarskich. Pamiętaj o zabraniu butów na pokład, a nie ich nadawanie. Chyba, że chcesz żeby linie lotnicze, poprzez zgubienie albo opóźnienie twojego bagażu zepsuły ci narciarskie wakacje.
Narciarstwo na południowej półkuli jest fantastyczne. Kiedy Nowa Zelandia?