IDM Travels

View Original

2018.01.26 Sunday River, ME (dzień 1)

Znowu weekend i znowu nartki. Jest już koło północy, autostrady są już prawie puste, a my właśnie wjechaliśmy do stanu Maine. Zostało nam jakieś dwie godziny drogi do drugiego z najlepszych resortów narciarskich na wschodnim wybrzeżu, do Sunday River (SR).

W Maine na autostradzie po raz pierwszy włączyłem system samoprowadzenia w naszym samochodzie. Subaru samo zakręca, trzyma się pasu na autostradzie i dostosowuje prędkość do innych samochodów. W końcu nie muszę być aż tak bardzo skoncentrowany na prowadzeniu. Mogę sobie trochę odpocząć, zwłaszcza na długich dystansach.
Niestety nie mogę jeszcze iść na tylne siedzenie i na chwilę się zdrzemnąć, bo jak przez parę sekund nie trzymam kierownicy to samochód mi mówi żebym położył ręce na kierownicy, bo jak nie to on wyłączy systemy.
Ilonka już wpadła na pomysł, żebym sobie wygodnie usiadł na tylnym siedzeniu, złożył przednie i położył nogi na kierownicy. Pomysł dobry, nie? Nie wiem tylko czy można już na tyle ufać samochodom. Ja wiem, że komputer znacznie szybciej podejmie decyzje niż człowiek, ale czy dobrą decyzje.

Numer jeden to oczywiście Sugarloaf, które też oczywiście znajduje się w Maine. Dodatkowe dwie godziny drogi na północ od Sunday River. Sugarloaf jest świetny pod warunkiem, że zima też jest świetna. Inaczej to uważam, że nie ma sensu jechać 420 mil (675 km). Jest to jedyny resort po naszej stronie Ameryki, w którym można jeździć powyżej górnej granicy lasów, a także ponad połowa znajduje się na terenach gdzie nie ma tras tylko jedzie się gdzie się chce. Te wspaniałe tereny wymagają dużo śniegu, inaczej są niedostępne.
Jak narazie jest go za mało. Planujemy tam jechać za 3 tygodnie pod warunkiem, że przejdzie tam parę śnieżyc i tak z dobry metr nasypie.

Jak na razie to trenuje na lokalnych górkach. Dwa dni temu, w środę pojechałem na narty do Mointain Creek w stanie NJ. 1.5h samochodem z NY. Nie jest to żaden duży resort. Nie można go porównywać do terenów z Vermont czy Maine. Ma jednak parę zalet. Jest blisko, ma 4 górki połączone wyciągami (dużo z nich to expresy) i nawet dobrą ilość stromych tras. W weekendy jest tam masa ludzi. Do wyciągów stoi się w długich kolejkach i na trasach pląta się ich wielu. W środę było zupełnie inaczej. Ani raz nie stałem w kolejce na dole, a trasy były puściutkie. Można było non-stop jeździć, bez żadnych przerw. Mountain Creek dostał też plusa za przygotowanie tras i zaśnieżanie.
A co najlepsze? Po nartach wróciłem normalnie do pracy. Super jest tak rano przed pracą sobie pojeździć na nartach, a potem opowiadać klientom w sklepie jak to się spędziło dzień. Muszę tak częściej robić, zwłaszcza, że ta górka jest na moim sezonowym bilecie. Mountain Creek jest czynny do 21, więc jak ktoś ma ranne godziny pracy może zrobić to samo tylko w odwrotnej kolejności. Zamiast po robocie iść do baru, można wsiąść do samochodu i po 1.5 godziny zapiąć nartki i uprawiać białe szaleństwo parę godzin. Jest to na pewno zdrowsze i tańsze.

Około drugiej nad ranem dojechaliśmy do Sunday River. Mamy mały hotelik położony zaraz koło tras narciarskich, więc jutro rano nie trzeba będzie brać samochodu tylko prosto na nartki. Po zameldowaniu się szybko poszliśmy spać.
Wyciągi są czynne od 8 do 20, także będziemy jutro potrzebować dużo energii na wielo-godzinne białe szaleństwo. Dodatkowo Ilonka padła bo jeszcze biedna na jet-lagu po powrocie wczoraj z Polski. Największą katorgą było siedzenie 8h w samolocie i 7 w aucie. Ale dała dzielnie radę. Chyba też musi kochać nartki - albo mnie.