IDM Travels

View Original

2018.02.09-10 Okemo, VT (dzień 1)

Tydzień temu w Vermont spadła stopa śniegu (30 cm), w środę podobną ilością Matka Natura obdarzyła ten stan. Nie było innego wyboru jak zapakować nartki na puch i ruszyć na północ.

Nie tylko my mieliśmy ten sam pomysł, więc uzbierała się nas nawet niezła grupka i wynajęliśmy cały dom w pobliżu Okemo.
Ósma rano, wyciągi ruszają, a my siedząc na jednym z krzesełek dyskutujemy i cieszymy się wspaniałym weekendem jaki będziemy mieć w tym resorcie.

Mimo wczesnych godzin ilość samochodów na parkingu i ludzi w górach mówiła nam, że w Okemo będzie ciasno. Lubię ten resort. Jest w miarę duży, ma ciekawe i zróżnicowane trasy i jest boisko NY. Niestety inni też go lubią i w ładne weekendy jest tu stanowczo za dużo ludzi. Okemo nie jest tak duże jak Killington czy Sunday River gdzie w zatłoczone weekendy można się bawić w mniej uczęszczanych częściach resortu i praktycznie bez kolejek wsiadać na wyciąg.
Okemo jest fajne w tygodniu, albo w weekendy ze złą pogodą. Ale o tym za chwile.

Po raz pierwszy w tym sezonie Okemo miało 100% otwartych tras i terenów. Ma ich ponad 130, więc wszystkimi nie zjedziemy, ale te ciekawsze na pewno zaliczymy. Mój tata (też pojechał w ten weekend), powiedział, żeby zrobić rozgrzewkę na łatwiejszych, a potem się pobawić na ciekawszych trasach.

Tak też się stało. Na start poleciały niebieskie i ubite czarne, takie jak World Cup, Defiance, Fall Line. Muszę powiedzieć, że byłem pozytywnie zaskoczony jakością tras. Wyczuwalna była potężna ilość śniegu jaka tu ostatnio spadła. Głębokie wcinania się, brak lodu, dobrze zrobione trasy..... ale zabawa. Wiedzieliśmy, że jest sobota i za chwilę będzie tu wiele narciarzy, którzy to wszystko rozjeżdżą i zrobią muldy. Nie tracąc ani minuty rozjeżdżaliśmy ich „sztruks”.

Ilonka na dzisiaj miała specjalne zadanie. Bardzo ważne i odpowiedzialne zadanie. Miała wynieść pyszne jedzenie na sam szczyt do lodge gdzie mieliśmy zjeść lunch. Mają tam jedzenie, ale nic specjalnego. My mieliśmy lepsze.

Na jednej z tras spotkaliśmy ją. Szła dzielnie do góry niosąc przepyszne jedzenie. Ilonka i my potrzebowaliśmy krótkiej przerwy.
Ilonka lubi Okemo, mają tutaj luźne przepisy jeśli chodzi o chodzenie...

"Tak, przepisy tu mają bardzo luźne - jak to Owsiak mówi - Róbta co chceta. Nie trzeba za nic płacić, można chodzić po wszystkich trasach ale jak we wszystkim i w tym jest haczyk - haczyk w postaci "nieruchomości".

Spacerując sobie tak po cichej trasie Sachem, podziwiałam posiadłości które tu się pobudowały. Pewnie już to czytaliście na naszych blogach ale ostatnio naprawdę chodzi za nami jakaś odskocznia od codzienności a szczególnie od dużego miasta. Okemo wydaje się nam całkiem fajnym wyborem. Pewnie nie będzie nas stać na aż taki domek ale możne kiedyś dorobimy się czegoś małego - jakiegoś jedno-dwu pokojowego apartamentu, który ma dostęp do tras - tak zwany ski in i ski out. Wstępnie sprawdzaliśmy i już za $200 tys można coś kupić. To tak z 10 razy taniej niż w NY.

Chłopakom super się jeździło więc mi się wcale nie spieszyło. Zwłaszcza, że pogoda była idealna. Tak więc szłam sobie spacerkiem pod górę i upajałam się ciszą. Aż spotkałam dwóch spragnionych narciarzy, którym chyba bardziej chciało się pić niż mi - no tak Darek z Tata się nie obijali."

Po przerwie, każdy pojechał w swoją stronę. My na dól do wyciągu, a Ilonka dzielnie kontynuowała wspinaczkę.
Na dole dołączyli do nas kolejni znajomi i już większą grupą kontynuowaliśmy białe szaleństwo.

Ludzi już było dużo. Na wyciągach i na trasach. Odjechaliśmy z głównej części góry i udaliśmy się do South Face. Tu też było trochę narciarzy, ale znacznie mniej niż w centralnej części. Po paru zjazdach tatuś powiedział, że jak trudne trasy to teraz. Po lunchu już się nie będzie chciało.

W South Face jest fajna dolina gdzie schodzą się podwójne diamenty. Tu przynajmniej było mało ludzi i można było zjechać ciekawą trasą. Czasem tylko trzeba było uważać żeby w drzewo nie wjechać jak się śmigało przez laski.

Tatuś świetnie sobie poradził i na dole powiedział, że nie było tak źle jak myślał i trzeba tu jeszcze przyjechać.
W tym czasie Ilonka:

"Po rozstaniu poszłam dalej do góry, zielone trasy się już po kończyły i wspinałam się niebieskimi. Stromsze trasy mają to do siebie, że narciarze pojawiają się znikąd i mają większą prędkość na szczęście pogoda im bliżej szczytu tym była gorsza więc i narciarzy było mniej. Mi jednak pogoda nie przeszkadzała i w miarę szybko doszłam na szczyt. I poinformowałam resztę, że lunch podano do stołu"

Musieliśmy wziąć dwa wyciągi żeby tam dojechać i parę minut po południu zasiedliśmy do stołu. Prosciutto, serki, pasztet z zająca..... do tego zimne piwko.... ale uczta. Taki lunch to rozumiem.
Jak zwykle fajnie się siedziało, jadło, gadało, ale górki wzywały. Około pierwszej ruszyliśmy dalej. Ilonka w dół, a my na drugi koniec resortu, do Jackson Gore. Do Jackson Gore wzięliśmy niebieską trasę, Rum Run. Jedziemy, a tu niespodzianka. Z góry widzimy, że grupa ludzi stoi i patrzy się w dół. Podjechaliśmy do nich i jak się okazało trasa kończy się ścianą z lodu. Ludzie stoją i nie wiedzą jak ją pokonać.

Lód pokonuje się w prosty sposób. Po prostu jedzie się prosto. Tak też uczyniliśmy i pojechaliśmy dalej. Dotarliśmy do Jackson Gore. Tu niestety rozczarowanie. Duże kolejki do wyciągów, czasami nawet po 10-15 minut musieliśmy stać.

Zjechaliśmy parę razy i wróciliśmy do głównej części resortu. Była gdzieś godzina piętnasta, ludzi ubywało i znowu jak rano, bez kolejek można się było wyszaleć. Zrobiły się już małe muldy, ale były miękkie, więc nie wiele przeszkadzały w zabawie. Wręcz przeciwnie, urozmaicały zjazdy, dzięki czemu jeździliśmy aż do końca.

Na koniec zjechaliśmy na dół, gdzie Ilonka dzielnie dorzucała drzewa do ogniska i pilnowała siedzeń. Ognisko się paliło, lokalne piwko się lało, muzyka na żywo grała..... takie Apres Ski to lubię.

Posiedzieliśmy tam ponad godzinkę i powspominaliśmy dobry dzień na nartach. Mimo, że w Okemo było dużo ludzi i czasami długo stało się do wyciągów, to dzięki temu, że zaczęliśmy wcześnie rano i jeździliśmy do końca to wyjeździliśmy się na maksa.
Po ognisku udaliśmy się jeszcze do punktu ostrzenia nart. Jutro zapowiada się też wspaniały dzień, a nasze narty już na maksa potrzebują naprawy.
Znajomi lubią i umieją gotować, także zakończyliśmy dzień wspaniałymi steakami z dodatkami i pysznym winem. Dziękujemy bardzo...!!!!