2018.03.06 Whistler, Canada (dzień 4)
Mountains are calling and I have to go – Góry wołają więc muszę iść. Mnie wołały już odkąd tu przyjechaliśmy. Jednak obowiązki wzięły górę i w poniedziałek niestety musiałam nadal zdalnie pracować. Może to i lepiej bo dzięki temu miałam idealną pogodę.
Niestety w Whistler nie można chodzić po stokach narciarskich, nawet jak się ma fajny sprzęt. Rozumiem, że ciężko by było wyjść na samą górę w jeden dzień. Miasteczko jest na wysokości ok. 2200 feet, a gondola wyjeżdża na ponad 6tys stóp. Ale przecież zawsze można wyjechać na górę a potem podreptać jeszcze wyżej. Przynajmniej tak zawsze robiłam w wysokich górach.
Miałam jednak nadzieję, że jak tam już wyjadę to sobie będę mogła pochodzić. Jak bardzo się zdziwiłam kiedy zaczęłam iść i po paru minutach jakaś Pani zaczęła mnie gonić, że nie wolno. Wcześniej inna pani, w informacji, też pokiwała głową ale myślałam, że już na górze nikt się nie będzie czepiał jak zobaczy moje raki – niestety bardzo się pomyliłam.
W Whistler można kupić Sightseeing pass (wycieczkowy pass), który pozwala wyjechać gondolą na górę. Podobno można też wsiadać na niektóre krzesełka ale mi chodziło o łazikowanie a nie o wożenie tyłka tam i z powrotem. Tak więc wyjechałam na górę do bazy Roundhouse, gdzie udało mi się popodziwiać widoki, przejść się ale nie za daleko no i przede wszystkim porobić zdjęcia jak Darek zjeżdża.
Jak tylko mamy okazję to lubimy się bawić w zdjęcia. Znajdujemy wtedy jakąś fajną górkę, ja zakładam moją lunetę i na znak narciarz rusza w dół. Ja wtedy nie ściągam palca ze spustu i leci seria zdjęć. Potem tylko ciężko się zdecydować, które zostawić a które skasować.
Skoro już się spotkaliśmy to postanowiliśmy wszyscy razem przejechać się gondolą Peak-to-Peak. Jest to słynna Gondola łącząca dwa szczyty Whistler z Blackcomb. Sławę zyskała z wielu powodów. Po pierwsze jest to pierwsza gondola na świecie która łączy dwa szczyty ze sobą. Po drugie jest kolejką, która przez dłuższy czas miała najdłuższą wolno wiszącą linę między słupami – jest to dokładnie 3.03 km (1.88 miles). Rok temu rekord ten został pokonany przez kolejkę w Niemczech.
Nadal Peak 2 Peak jest kolejką która ma największy dystans od ziemi. Przebiega ona nad doliną i w najwyższym punkcie jest 436 metrów (1430 ft) nad doliną. Robi to wrażenie, nie ma co. Do kolejki wchodzi około 20-25 ludzi i co jakiś czas można mieć szczęście i wsiąść w wagonik ze szklaną podłogą.
My jednak nie czekaliśmy na szklaną podłogę. Potem podglądnęliśmy, że to tylko fragment podłogi jest szklany i nie warto czekać 15-20 minut na ten specjalny wagonik.
Kolejka ma 4 słupy wspierające ale nad doliną jest puszczona tylko na linach. Niesamowite, że są potem w stanie wyciągnąć te wagoniki na górę. Cała przejażdżka trwa około 10 minut. Pełno jest tam narciarzy jak i zwykłych turystów. Dla narciarzy kolejka jest w cenie biletu natomiast dla zwykłych ludzików koszt biletu to 60 CAD. Jak ktoś planuje pojechać kilka razy w tygodniu to lepiej opłaca się kupić pass na sezon który jest w cenie 110 CAD.
Wysiedliśmy na Blackcomb. Chłopaki się rozjechały bo z takiej ładnej pogody to grzech nie korzystać. Natomiast ja się jeszcze poszwendałam po okolicy, odpoczęłam na tarasie widokowym, popstrykałam zdjęcia i akurat przyszedł czas na lunch.
Wszyscy zjechali do bazy, otworzyliśmy po piwku, wyciągnęliśmy kabanosy i przystąpiliśmy do opowiadania wrażeń z pierwszej połowy dnia.
"Dzisiaj cały dzień mieliśmy idealną pogodę. Słoneczko, bez wiatru i temperatura w górach na lekkim minusie. Taka pogoda tutaj trafia się rzadko, więc chcieliśmy ją wykorzystać na 120%.
Na początek wyjechaliśmy na szczyt Whistler w celu podziwiania widoków, ładnych zdjęć i oczywiście ciekawych zjazdów.
Ze szczytu prowadzi wiele tras zjazdowych. Myśmy oczywiście wybrali ciekawszą i był to dobry wybór. Zjechaliśmy Stefan's Chute i Bagel Bowl. Było stromo, miękko i oczywiście gorąco (w nogi). Ilonka w tym samym czasie też się dostała w rejony góry Whistler. Miała ze sobą cały jej sprzęt fotograficzny i starała się nas uchwycić w akcji.
Potem przejechaliśmy z Ilonką na Blackcomb. Tam trasy są bardziej zaawansowane więc i zabawa jest lepsza. Poszaleliśmy dopóki siły nam pozwoliły i dołączyliśmy do Ilonki na lunch.
Po przerwie na lunch każdy poszedł w swoją stronę. Ja w kierunku Gondoli a chłopaki dalej w góry. Niestety jak byliśmy na przerwie to Darkowi ukradli kijki narciarskie. Właściwie to ukradli mu tylko jeden kijek. Tak głupio, że ktoś wziął tylko jeden, pewnie, ktoś się pomylił. Bez kijków się dziwnie jeździ więc Darek przyjął pozycję Batmana i “odleciał”.
"Odleciałem w kierunku lodowca. Będąc w tej części nie pozostało nam nic innego jak wyjechać na lodowiec Blackcomb. Nie było to takie proste, bo z ostatniego wyciągu (orczyk) musieliśmy jeszcze chwilę podchodzić.
Lokalni uważają, żeby dostać się do najlepszych tras to trzeba trochę się namęczyć. Hike nie był ciężki (Whistler na szczęście nie jest wysoko) i po paru minutach ukazał nam się wspaniały lodowiec Blackcomb.
Lodowiec ma szerokości ponad kilometr, a co za tym idzie możliwości zjazdu też są nieograniczone. Napotkamy po drodze przewodnik powiedział nam żeby jechać najdalej na drugą stronę, bo tam jest najwięcej śniegu i najmniej narciarzy.
Miał rację. Śniegu było co niemiara. Bawiliśmy się na całego. Niestety jeszcze w 100% nie opanowałem głębokiego i stromego puchu, ale nad tym pracuje. Coraz lepiej mi to idzie. Jeszcze z 2-3 sezony za lokalnymi będę podążał w ciekawych górach, a będę gotowy na heli-skiing dla zaawansowanych."
Ja dostałam dwa zadania – pierwsze znaleźć kijki a drugie znaleźć miejsce na apres ski.
Z tym pierwszym zadaniem trochę mi nie wyszło bo jak weszłam do pierwszego i drugiego sklepu to troszkę się przestraszyłam ceną za kijki. Byle kto widocznie tu nie przyjeżdża. Darek jednak ma swoje ukryte zdolności i zdobył potem kijki za połowę ceny.
Natomiast, drugie zadanie wyszło mi dużo lepiej. Zaraz przy stoku jest knajpa Longhorn, która wciąga do środka głośną muzyką.
Ilość nart pod knajpą mówi sama za siebie i świadczy, że tam jest dobra impreza. Tak więc muzyka nas wciągnęła, wzięliśmy stolik, zamówiliśmy po piwko i pomimo, że gadać się nie dało to bawiliśmy się dobrze i kiwaliśmy się do muzyki.
Dzień skończyliśmy w domku oglądając filmiki z całego dnia na nartach, wspominając, i wyjadając co jest w lodówce.
To był kolejny wspaniały dzień!