IDM Travels

View Original

2018.05.25 Amsterdam, Holandia (dzień 1)

JULES
-- okay so, tell me again about the hash bars?
VINCENT
Okay what d'you want to know?
JULES
Hash is legal there, right?
​VINCENT
Yeah, it's legal, but is ain't a hundred percent legal.

I mean you can't Walk into a restaurant, roll a joint, and start puffin' away. I mean they
Want you to smoke in your home or certain designated places.
JULES
Those are hash bars?
VINCENT
Yeah, it breaks down like this, okay: it's legal to buy it, it's legal to own
It and, if you're the proprietor of a hash bar, it's legal to sell it. It's
Legal to carry it, but that doesn't matter 'cause -- get a load of this,
Alright, -- if you get stopped by a cop in Amsterdam, it's illegal for them
To search you. I mean that's a right that the cops in Amsterdam don't have.
JULES
Oh, man -- I'm goin', that's all there is to it. I'm fuckin' goin'.

​Niech podniesie rękę ten kto nie zna tego sławnego cytatu z Pulp Fiction. No to jak dokładnie jest z tym ziołem w Amsterdamie??? Coraz częściej marihuana jest legalna w różnych zakątkach świata. W USA w niektórych stanach można ją legalnie kupić, uprawiać i posiadać. Nas do Amsterdamu przyciągnęło jednak coś innego – a co? Nie zaskoczymy was – kolejna promocja linii lotniczych.

​KLM tym razem rzucił bilety za $600. Do tego na długi weekend, aż grzechem byłoby nie skorzystać. Oboje z Darkiem już byliśmy w Amsterdamie ale nigdy razem i tylko na parę godzin. Tym razem mamy 7 dni i plan jest spędzić trochę czasu w Amsterdamie i odwiedzić Belgię.

Po 6h w samolocie, gdzie nie do końca pospaliśmy, jak tylko dotarliśmy do hotelu to padliśmy. Na szczęście nasz szósty zmysł obudził nas w samą porę i zdążyliśmy na rejs statkiem po kanałach. My wybraliśmy Leemstar i zdecydowanie polecamy rejs z nimi.

Troszkę na styk zdążyliśmy przez nasze spanie ale udało się i to najważniejsze. Wskoczyliśmy na pokład w ostatniej chwili i ruszyliśmy na wycieczkę po kanałach Amsterdamu. Leemstar ma bardzo fajną kameralną łódkę. Na łódce było tylko 12 ludzi plus kapitan. Kapitan całą drogę (1.5h) opowiadał nam o Amsterdamie. Jest on urodzonym Holendrem z Amsterdamu a jego rodzina od pokoleń pływa po kanałach. Jak to mówił jak tylko zdobędziesz pozwolenie na łódkę to już jesteś ustawiony do końca życia. Pozostaje ci tylko pływać i cieszyć się życiem.

W Amsterdamie jest ponad 100 km kanałów, 90 wysepek i 1500 mostów, choć to zależy co zalicza się mostem bo tak naprawdę ilość podchodzi nawet pod pięć tysięcy. Kanały są nie tylko atrakcją turystyczną. Zostały one stworzone gównie z myślą o transporcie. Holendrzy chcieli pokazać światu, że nie tylko konie i nogi używane są do transportu ale po mieście można też się poruszać szybko i efektywnie po wodzie. Fakt faktem, Amsterdam nie miał za dużego wyboru i kanały muszą być. Miasto to jest bowiem położone poniżej poziomu morza. Cała gospodarka wodna kontrolowana jest zaporami. Wybudowali oni nawet wał ziemny który oddziela Markermeer od Morza Północnego.

​Oczywiście najczęstsze pytanie które nasz przewodnik słyszy to: „Który coffee shop jest najlepszy?”. Jak to stwierdził, dla nas turystów nawet najgorszy będzie najlepszy. Coffee Shop to miejsce gdzie można kupić marihuana w postaci joint’a, ciasteczka czy każdej innej. Dawniej nie było Starbucks'ów czy innych miejsc gdzie można się napić kawy. Dlatego, żeby nie nazywać miejsca „drug place” nazwali je „coffee shop”. Tak naprawdę marihuana jest nie legalna w Holandii, ale jest tolerowana. Posiadanie 5g czy palenie nie jest jeszcze przestępstwem tylko własnym użytkiem. W Holandii mają dwa całkiem fajne podejścia do życia. Po pierwsze każdy jest odpowiedzialny za swoje zdrowie więc de facto rób co chcesz. A po drugie Holendrzy uważają, że jak coś jest upublicznione to więcej ludzi jest uświadomiona o wszystkich wadach i zaletach. Tak samo mają z prostytucją w sławetnym „red light district”.

Do Red Light District poszliśmy wieczorem po statku. Jest to dzielnica znana z panienek w okienkach, dosłownie i przenośni. W Red Light District każdy budynek ma zaszklony balkon albo coś w stylu wystawki. Na wystawce stoi panienka w bieliźnie i pokazuje swoje wdzięki. Jeśli jakiemuś Panu spodoba się dana dziewczyna to puka i zostaje wpuszczony do środka. Zasłony wtedy są zamykane i co dzieje się w środku to już sami możecie dopowiedzieć...

Niestety fotografowanie jest zabronione – całkowicie zrozumiałe. Drugim minusem jest ilość ludzi. Wiadomo jest to atrakcja turystyczna i w pewnym sensie unikatowe przeżycie. Męska część szczególnie się cieszy, że może sobie za darmo pooglądać. Darek stwierdził, że takie wystawy „sklepowe” może oglądać cały dzień. Nie są to plastikowe kukły tylko ładne dziewczyny, które profesjonalnie wykonują swoją pracę. Jakby takie wystawy były w Saks’ie czy Macy’s to byłby tam codziennie.

Rowery – no tak historia o Amsterdamie byłaby nie kompletna gdyby nie rowery. Jest ich tu masa. Jeśli myślisz, że możesz sobie wyobrazić dużą ilość rowerów to pomnóż to przez 100 i może będzie to równe ilości rowerów na jednym kilometrze kwadratowym.

Parkingi na rowery są wszędzie. Rowery są wszędzie, trasy rowerowe są wszędzie ale co ważniejsze. Pieszy musi przepuścić rower. Tak więc rower, pieszy a na końcu samochód. Taka jest kolej rzeczy.

Ja oczywiście o mało nie zostałam przejechana przez rower, ale skończyło się tylko na wiązance po holendersku od lokalnego rowerzysty. Nie wiem co powiedział ale w jego głowie pewnie to brzmiało „k.... p.... turysta mi wchodzi pod koła”. No tak będąc w Amsterdamie musisz mieć oczy wokół głowy i uważać na rowery. I tu znów zacytuję Darka: łatwiej jest przejść pięcio-pasmową autostradę w Kalifornii niż ścieżkę dla rowerów w Amsterdamie.

Z rowerami oczywiście jest pełno historii. Trochę zrozumiałe, że im brzydszy i starszy rower tym lepiej – przynajmniej nikt Ci nie ukradnie. Problem jednak pojawia się ze znalezieniem roweru. Parkujesz go a potem inni cię zastawiają i po czasie, kiedy chcesz go odebrać jest wielkie upsss.... gdzie jest mój rower. Gorzej jak twój rower jest blisko kanału – o to w sumie nie jest trudno – bo trzeba uważać, żeby nie wpadł do wody. Kanał z reguły jest głęboki na 2.5m w rzeczywistości jest to zazwyczaj 1.5 metra bo 0.5 metra to są rowery. Amsterdamczycy nie drenują za bardzo kanałów ze względu na koszty więc rowery się tam kumulowały przez lata. Teraz jest prawo, że rocznie muszą wyciągnąć 15 tys rowerów z kanałów i podobno wcale to nie jest trudne – normę można wyrobić w pierwszych miesiącach.

Płynąc tak po kanałach zaskoczyła nas ilość domów na wodzie. Jest to dość popularne w Amsterdamie i drogie. Z jednej strony można się zastanowić – ale dlaczego? Przecież chyba lepiej mieszkać w domu niż na jakiejś barce na wodzie. Prawda jest taka, że niektóre te domy są całkiem fajnie wykończone. Bardziej przypominają domki na obrzeżach miast. Tak więc masz komfort własnego domu, który położony jest w centrum miasta. Ciekawe rozwiązanie. Potem spacerując po mieście widzieliśmy ich jeszcze więcej. Czasem całe kanały. Chyba łódki turystyczne nie mają tam prawa wjazdu, żeby nie zakłócać spokoju mieszkańców. Za to każdy domek miał swoją osobistą małą motorówkę żeby łatwo się przemieszczać.

Rejs statkiem był bardzo relaksujący i nawet jakiś nieznajomy Amerykanin poczęstował nas piwem. O Stanach różnie się mówi i o podróżujących amerykanach też jest dużo dowcipów ale co można im przyznać to fakt, że alkoholem zazwyczaj się podzielą. Darek jest taki sam – jak tylko ma się czym podzielić.

Po rejsie statku poszliśmy wreszcie coś zjeść. Nasz ostatni posiłek był w samolocie jak wylatywaliśmy ze Stanów. Postanowiliśmy pójść do Food Hall. Jest on troszkę na obrzeżach centrum ale nadal jest to tylko 15 minut na nogach. W Food Hall jest dużo stanowisk z jedzeniem więc można wybrać na co tylko ma się ochotę. Od szynki iberyjskiej po hot-dogi. My skusiliśmy się na kebaba, hot doga i małe tapas. Takie markety są najlepsze, żeby tak tylko wejść i spróbować różnych przysmaków. Czegoś takiego brakuje nam w NY – albo przynajmniej jeszcze nie odkryliśmy.

Pojedzeni wróciliśmy do centrum. Zaglądnęliśmy do baru na piwo z krasnalem, które było wstęp do belgijskich piw, odwiedziliśmy Red Light District i poszwendaliśmy się po mostach. Oczywiście jet lag nas dopadł więc o północy jak kopciuszek wróciliśmy do hotelu. Na szczęście do Amsterdamu jeszcze wrócimy na koniec naszej wycieczki.