IDM Travels

View Original

2018.07.21 Adirondack State Park, NY (dzień 1)

Plan zdobycia dwóch trudnych szczytów w Adirondack, Saddleback i Basin Mountains mamy już od dłuższego czasu. Niestety, albo pogoda, albo zbyt duża ilość śniegu, albo późny start skutecznie przekreślają nam realizacje planu.
Dwa lata temu byliśmy już u podnóża tych gór. Niestety gospodarz tego rejonu, pan Misiu miał względem nas inne plany. Zjadł nam jedzenie, wypił wodę i wygonił z lasu. My się misia nie boimy i odwiedzamy go ponownie.

Saddleback i Basin Mountains znajdują się wysoko na liście 46-ciu najwyższych szczytów w Adirondack. My już od paru lat w miarę możliwości staramy się je wszystkie zaliczać i wpisać się do klubu 46-er. Ostatnio troszkę latamy po świecie i tempo zdobywania tych górek nam spadło. Ale i tak jak na nie teraz wyjdziemy to lista zwiększy się do 28 zaliczonych górek.

Wyjazd z NYC zaplanowaliśmy na sobotę rano. W pięć godzin powinniśmy dojechać do Parku Adirondack, potem w dwie godziny dojść do schroniska, Johns Brook i tam założyć obóz na dwa dni. Następnego dnia już ze znacznie lżejszymi plecakami zaatakować szczyty i zejść do tego samego schroniska. Kolejnego dnia wrócić do samochodu i pojechać do gorącego Nowego Jorku.

Wszystko przebiegło zgodnie z planem i około pierwszej po południu dotarliśmy na parking. Z tym parkingiem to są jaja w Adirondack. Za bardzo nie ma gdzie zaparkować. Miejsca jest może na 25-30 samochodów i w weekendy szanse na znalezienie parkingu są minimalne.

Dla tych co miejsca na górze nie znajdą (pilnowane jest to przez strażnika) muszą zaparkować parę mil niżej na parkingu i zabrać się do autobusu co jeździ co godzinę w weekendy. Z tym nie ma problemu. Problem pojawia się w tygodniu jak autobus nie jeździ i po hiku trzeba jeszcze wiele kilometrów iść w dół na parking, a my przecież wracamy w poniedziałek.
Nie wiem jak to się stało, ale akurat ktoś zszedł z gór i zwolnił miejsce. Szczęśliwi na maksa zaparkowaliśmy, ubraliśmy ciężkie plecaki, wpisaliśmy się i ruszyliśmy w kierunku schroniska.

Żeby tam dotrzeć trzeba łatwą, lekko pod górę trasą iść około 5km. Szliśmy spacerkiem. Ciężkie plecaki skutecznie zwalniały nasze tempo. W końcu ktoś musi wynieść te piwo na dwa wieczory.

Do wagi plecaka dołożyła się także woda. Parę litrów tego cudownego płynu każdy z nas niósł. W schronisku jest woda zdatna do picia, ale dodają do niej wiele chemikaliów żeby zabić wszystkie bakterie, więc smak nie jest za ciekawy. Lepiej wytachać swoją, czystą, świeżą i bez żadnych dodatków.

Po około dwóch godzinach doszliśmy do Johns Brook Lodge, nasza miejscówka na dwie noce. Nazwa pochodzi od faceta o tym samym imieniu co wiele lat temu przecierał tutaj szlak na najwyższą górę w Adirondack, na szczyt Marcy.
Załoga schroniska przywitała nas i pokazała gdzie możemy się rozłożyć i które łóżka zająć.

Oczywiście jak się dowiedzieli, że my jesteśmy tymi słynnymi ludźmi co dwa lata temu misiu pogonił, to nie mieli dla nas dobrych wiadomości.
Nie zabili tego misia. Strzelali do niego gumowymi kulami i niedźwiedź zaczął bać się ludzi i wyniósł się do innej doliny. Ponoć miesiąc temu był widziany nad jeziorem Colden, które znajduję się w sąsiadującej dolinie. Miejmy nadzieję, że tam jest mu dobrze i nie ma zamiaru nas jutro odwiedzić.

Usiedliśmy na tarasie, otworzyli piwko, gaworzyliśmy z innym górołazami i czekaliśmy na kolacje. Schronisko ma cudowny taras z przepięknym widokiem na otaczające go góry. W promieniach zachodzącego słońca widzieliśmy nasze szczyty które jutro mamy zamiar zdobyć.

W pobliżu przepływa strumyk, w którym, w lodowatej wodzie zmęczeni turyści zażywają kąpieli i schładzają piwa.
O 6:30 zawołali nas na kolację. Podali kurczaka z grilla. Nic specjalnego, ale jak na górskie warunki to jedzenie było ok.
Podczas kolacji dowiedzieliśmy się, że pogoda na jutro nie zapowiada się ciekawa. Dużo deszczu, nisko zawieszone chmury i mocny wiatr. Pogoda w górach szybko się zmienia, więc miejmy nadzieję, że się nie sprawdzi i rano obudzi nas cudowne słoneczko.
Jedna z osób pracująca w schronisku jest ornitologiem i po kolacji zaprezentowała nam godzinny program poświęcony lokalnym ptakom.
Ciekawie to prowadziła i z zainteresowaniem wschłuchiwaliśmy się w odgłosy ptaków.
Światła gaszą o 10 wieczorem, więc z głową pełną ptasiego śpiewu udaliśmy się do łóżek. Jutro duży i długi dzień nas czeka.