IDM Travels

View Original

2018.09.21-22 Londyn, Anglia (dzień 1)

Po 7 latach w Stanach staliśmy się „cliché” i na moje urodziny polecieliśmy do Paryża. No tak, jest to na maksa modne i wiele ludzi zrobiłoby wszystko za urodziny w Paryżu. Dla nas jest to jednak znów zrządzenie losu czyli cen biletów. Mieliśmy lecieć do Portugalii ale trafiły się bilety do Francji w dobrej cenie to znów skorzystaliśmy. Będąc w Paryżu i nie odwiedzić naszych przyjaciół w Londynie byłoby grzechem więc i Londyn załapał się na listę.

Takim oto sposobem jest piątek a ja na pytania w pracy „jakie plany na weekend?” odpowiadam „Londyn i Paryż”. W nowej firmie jeszcze nie przywykli do moich weekendowych wypadów do Europy.

Po raz pierwszy lecieliśmy liniami amerykańskimi do Europy. Wybór padł na Delta. Zdecydowanym plusem jest TSA Pre. TSA Pre to program, który pozwala ci przejść szybciej przez bramki. Jest to płatny program i muszą cię prześwietlić na dziesiątą stronę. My mamy TSA Pre i od opuszczenia taksówki do napicia się piwa w barze przy bramce, zeszło nam 15 minut z zegarkiem w ręce. Tak to można podróżować. Same linie, serwis i samolot były OK ale szału nie było. Na szczęście nie był to też mały i ciasny Aeroflot. Zobaczymy jak będzie w drodze powrotnej.

Będąc w Londynie chcieliśmy coś zobaczyć. Ponieważ, ważne punkty Londynu mamy już zaliczone (to był mój 6 raz w tym mieście), to chcieliśmy się przejść trochę po mieście i po SOHO, odwiedzić Neal's Yards i odwiedzić prawdziwy angielski bar.

Z lotniska Heathrow do centrum Londynu jeździ fajny pociąg. W 15 minut możesz już być w centrum. Pomimo, że bardzo lubię ten pociąg to tym razem zdecydowaliśmy się na metro. Fajnie, że metro w Londynie dojeżdża na lotnisko. Jest to szybsza opcja i wcale nie dłuższa jeśli musisz się dostać do stacji Covent Garden. Dzielnica Neal's Yard słynie z małych knajpek, wąskich uliczek i kolorowych domków.

Zanim jednak ruszymy w miasto chcieliśmy naładować akumulatory a do tego potrzebowaliśmy dobrej kawy. W Anglii brunch nie jest tak popularny jak w Stanach. To znaczy jest określenie branch'u ale ludzie jeszcze nie traktują to jako jedyną atrakcję na sobotę czy niedziele. Restauracje które są otwarte w weekend rano są raczej małe a ludzie zamawiają częściej kawę niż sławetną mimosę czy Bloody Mary.

Po dobrej dawce kofeiny ruszyliśmy na spacer. Neal's Yard rozczarował nas wielkością. Spodziewałam się całej dzielnicy a zobaczyłam nic innego jak skrzyżowanie dwóch ulic. Domki rzeczywiście są urodziwe, zadbane, kolorowe ale poza podejściem i zrobieniem tam zdjęcia nie bardzo można tam spędzić więcej czasu. Na szczęście w okolicy też jest miło więc spacerek mieliśmy fajny.

Niestety pogoda była typowo angielska i padał deszcz. Przeszliśmy się kawałek, porobiliśmy troszkę zdjęć i wg. starego dobrego powiedzenia poszliśmy do baru – w końcu była typowa barowa pogoda. Pomimo, że była dopiero 2 po południu to bary były już pełne. Zauważyliśmy jednak, że większość ludzi wchodziła tam na jednego drinka, jedno piwo albo jedna coca-colę i szła dalej. Tak, zdarzały się przypadki, że weszła para i obie osoby zamówiły coca-colę. Zdziwiło nas to trochę, że wolą pójść do baru niż jakiejś kawiarni ale przecież bary są nie odłączą kulturą anglików.

Przyszedł jednak czas, żeby jechać odwiedzić naszych przyjaciół. Wsiedliśmy w pociąg i ruszyliśmy do Deadwood czyli Brentwood. Spędzenie wieczoru z przyjaciółmi było jak zwykle bardzo miłe. A rano w niedzielę udało nam się nawet zjeść angielskie śniadanie czyli jajka, bekon, no oczywiście fasolka. Siedziałoby się dłużej ale na nas czekał kolejny pociąg – tym razem pociąg do Paryża.