IDM Travels

View Original

2020.02.27 Zermatt, Szwajcaria (dzień 6)

Wczoraj w końcu przyszedł śnieg. Nie były to jakieś wielkie opady, ale w tak słabą zimę każdy centymetr się liczy. Jeździliśmy gdzie się dało, albo gdzie było można. Silny wiatr „pozamykał” większość górnych wyciągów.

W nocy też sypało, więc dzisiaj śniegu było jeszcze więcej w górach. Ponoć spadło go ponad 30cm i dalej sypie. Nie tracąc ani minuty wszyscy byliśmy już przed ósmą rano na stacji żeby wsiąść do pierwszego pociągu. Niestety nie udało się. Pierwszy pociąg nie bierze narciarzy. Drugi, o 8:30 raczej też nie. Dostali trochę śniegu i muszą „odśnieżyć” trasy.

Trochę to jest dla mnie nie zrozumiałe. Ja wiem, że jeżdżenie po nie ubitych trasach nie jest łatwe i wymaga pewnych umiejętności. Nie ma śniegu to niedobrze, za dużo śniegu też źle.

Parę tygodni temu byliśmy na nartach w Squaw Valley w Kalifornii i też w nocy spadło dużo śniegu. Rano żadna trasa nie była ubita, a wyciągi jakoś ruszyły. Przy wejściu na wyciąg postawili dużą tablicę informującą, że w górach są trudne warunki i trasy są tylko dla zaawansowanych narciarzy. Jak się chce to się da.

W Zermatt jakoś tego nie ogarnęli i drugi pociąg też nie brał narciarzy, natomiast ludzie bez nart mogli jechać. Lekko sfrustrowani poszliśmy na inny wyciąg. Wzięliśmy podziemną kolejkę i wyjechaliśmy na Sunnegga.

Tutaj też trasy nie były „przygotowane” dla narciarzy więc jedyną opcją jaką mieliśmy to zjechać na dół do Zermatt. Trasa nie była zła. Mało ludzi nią jeszcze dzisiaj jechało. Na rozgrzewkę zlecieliśmy na sam dół i tą samą kolejką wyjechaliśmy do Sunnegga ponownie.

Wyciągi w górę dalej były pozamykane. Ski patrol powiedział, że za 15-20 minut powinni zacząć wszystko otwierać. Nie chciało nam się znów zjeżdżać na sam dół i stać w kolejce, postanowiliśmy iść na ciacho i dobrą herbatkę.

Ciastko z jabłkami i herbatka ze specjalnym Jagertee poprawiła nam humory. Jeszcze więcej uśmiechu dostaliśmy po informacji, że wyciągi w góry zaczynają otwierać. Wyszliśmy na zewnątrz i po znalezieniu nart (były już przysypane) załadowaliśmy się na wyciąg.

Było zimno, jakieś -10 do -15C i lekki wiatr. Widoczność nie najlepsza i brak kontrastu. Gondolą wyjechaliśmy do Blauherd (2571 metrów). Tu już była fajna zima i dużo śniegu. Praktycznie byliśmy jedni z pierwszych narciarzy którzy tutaj wyjechali. Pierwszy zjazd był szybki i po trasach. Nie chcieliśmy stracić możliwości zjechania świeżo ubitymi trasami.
Natomiast drugi już nie był taki łatwy. Pojechaliśmy poza trasy.

W końcu poczułem się jak w Alpach. Dużo głębokiego śniegu, prawie brak śladów i możliwości jechania gdzie się podoba. Ten zjazd trwał znacznie dłużej niż pierwszy, ale w końcu można było dobrze zmęczyć nogi.

Na dole dowiedzieliśmy się, że na pociąg wpuszczają już narciarzy. Długo nie czekając wzięliśmy wyciąg do Breitboden (2514m). Stąd łatwą czerwoną trasą dojechaliśmy do stacji Riffelalp (2211m).

Pociąg był pełny, ale można było wsiąść. Chyba puścili na górę wszystkie pociągi jakie mieli, bo jechał jeden za drugim. Do Gornergrat mieliśmy jakieś 20 minut. Ponoć im wyżej tym więcej śniegu sypało. Widać było to po odśnieżarce jaką później mijaliśmy.

Pod szczytem „trochę” śniegu spadło. Pług rotacyjny miał tutaj dzisiaj trochę roboty.

Wyjechaliśmy na Gornergrat (3089m). Ostro tu wiało i była słaba widoczność. Śniegu było dużo, ale za bardzo nie można było wyjechać z tras, ani szybko zlatywać ubitymi. Ciężko było to robić w chmurach.

Pojeździliśmy tutaj aż do lunchu, na który zjechaliśmy do Grunsee (2300m). Uwielbiam to ich europejskie jedzenie w górach. Pyszne i szybko podane.

Warunki w górach zaczęły się poprawiać. Chmury się podniosły, wiatr zelżał i widoczność była znacznie lepsza. Postanowiliśmy pojechać na drugą stronę resortu i tam spróbować zjechać ciekawymi trasami.

Wychodzimy z restauracji, a tu miła niespodzianka. Nie było nas może 45 minut, a narty pokryła paro centymetrowa warstwa puszku. Tak to lubię. Zapiołem narty i ruszyłem w dół. Zjechaliśmy do Furi i stamtąd wzięliśmy gondolę do Schwarzsee (2583m).

Byłem tutaj dwa dni temu jak szedłem z Ilonką na hike. Idąc po górach zapamiętałem ciekawe miejsca gdzie można zjechać. Udało mi się trafić.

Ale było super. Tak jak by tutaj więcej śniegu nasypało. Stromo i w głębokim puchu, to lubię.

Jeździliśmy tutaj do końca dnia, aż wyciągi zamkną. Było tak fajnie i tak puchowo, że już nawet nie chcieliśmy szukać innych miejsc.

Na dodatek widoczność się poprawiła i już na 100% można było używać tych wspaniałych alpejskich terenów.

Jeździliśmy do ostatniego krzesełka. Około 17 zjechaliśmy na dół. Byliśmy za bardzo zmęczeni, żeby szukać jakiś fajnych knajp po nartach. Wróciliśmy do hotelu. Jutro zapowiada się jeden z lepszych dni na naszym wyjeździe. Słońce i dużo śniegu. Miejmy nadzieję, że to się sprawdzi i odwiedzimy najdalsze zakamarki tego wspaniałego resortu.