IDM Travels

View Original

2020.02.28 Zermatt, Szwajcaria (dzień 7)

Niestety dotarliśmy do naszego ostatniego dnia na nartach w Zermatt. Wszystko co dobre szybko się kończy. Lubię tą wioskę i ten resort. Mam do niej sentyment i po części znam jej zakamarki, góry już też trochę ogarniam i wiem gdzie są ciekawe tereny. Oczywiście daleko mi do lokalnego, co zna każdy kamień, ale wiele razy udzielałem narciarzom porad i informacji gdzie jechać. W Zermatt byłem już parę razy i wiem gdzie są ciekawe tereny warte odwiedzenia i zjechania.

W końcu Zermatt dostał dużo śniegu i dzisiaj można było wiele z tych ciekawych rejonów odwiedzić.

Jak zwykle pociąg o ósmej rano nie wziął narciarzy. Znowu coś im nie pasowało. Już nie wiem czy to za dużo śniegu, czy wiatr, czy lawiny, czy po prostu ich lenistwo..... Coś było. Na szczęście o 8:30 już wszyscy siedzieliśmy grzecznie i jechaliśmy do góry.

Dzisiaj nie jechaliśmy do samej góry (Gornergrat), wysiedliśmy na Rifferlberg. Postanowiliśmy udać się od razu w Matterhorn Glacier Paradise. Z Rifferlberg w parę minut można zjechać do Furi i gondolą dojechać w tamten rejon.

W związku z tym, że w ciągu ostatnich dni ostro tutaj posypało i dzisiaj zapowiadała się słoneczna pogoda grzechem by było jechać po ubitych trasach, jak wszędzie wokół był dziewiczy puch. Tak jak wspomniałem, znam już troszkę ten rejon, więc ciekawym wąwozem dojechaliśmy do Furi gdzie zapakowaliśmy się w długą gondolę, która prowadzi aż do Trockener Steg.

Ciekawa jest ta gondola. Ma 6 przystanków i wywozi narciarzy z Zermatt aż na lodowiec, na wysokość 3000 metrów. Tutaj „małe” rozczarowanie. Wyciągi dalej w góry nie chodzą. Znaczy się gondole jadą, ale nie biorą narciarzy, bo trasy są nie ubite. Naprawdę?!? Pomyślałem. Jestem w Szwajcarii, gdzie większość ludzi umie jeździć na nartach i dalej mają z tym problem. Krzesełka nie jadą bo jest zbyt mocny wiatr, a orczyki to już sam nie wiem dlaczego nie jadą. Na szczęście znam ten rejon i mogłem coś fajnego wymyślić.

Jadąc do góry gondolą obserwowałem teren i wiedziałem gdzie będzie fajnie. Z Trockener Steg aż do Schwarzsee jest piękny otwarty teren i aż się prosi żeby nim zjechać. Wiadomo, mimo, że spadło pewnie ponad pół metra śniegu przez ostatnie 3 dni to dalej jest go za mało jak na Zermatt. Dalej dużo skał wystaje i trzeba uważać, ale już można zrobić ciekawe linie.

Super się jechało, tak to można się bawić. Znowu wzięliśmy tą samą gondolę na górę. Dalej w tym rejonie „rozgrzewali” wyciągi i nie można było na nie wsiadać. Pojechaliśmy w dół w inny rejon, w las.

Znajdują się tutaj dosyć strome zalesione tereny mało uczęszczane przez turystów. Można tu spotkać przewodników, którzy zabierają swoich klientów w te rejony, a także lokalnych co wiedzą gdzie jest dużo śniegu.

Wyżej w górach mocny wiatr zwiewa śnieg, który opada i zostaje w lesie. Powoduje to wspaniałe warunki do głębokiego szusowania po ciekawym terenie.

Rejon ten jest tak duży i tak mało odwiedzany przez narciarzy, że Zermatt postanowił to zmienić. Wybudował tu nowy wyciąg żeby przyciągnąć ich w te tereny. Nowiutkie 6-osobowe zamykane krzesła upiększają teraz teren wokół Matterhornu.

Resort Zermatt ma aplikacje na telefon, która mówi ci które wyciągi są otwarte, a które nie. Sprawdziliśmy i dowiedzieliśmy się, że krzesełka na lodowcu są już czynne. Wzięliśmy gondolę i wyjechaliśmy ponownie na lodowiec. Oczywiście dalej w góry gondola nie chodziła ze względu na duży wiatr, ale ludzi bez nart zabierała.

Kolejka nawet nie była zbyt duża i już po paru minutach jechaliśmy w górę, na granicę z Włochami. Wyciąg jechał na zwolnionych obrotach ze względu na duży wiatr panujący w wyższych partiach gór.

Z tymi wiatrami i wyciągami to mi coś tu nie gra. Ja rozumiem, że w wyższych partiach gór często są mocne wiatry. Często wyciągi są zamykane bo wieje. To dlaczego są budowane kolejne kolejki linowe, które nie są odporne na wiatr, zamiast wagoniki na dwóch linach którym wiatr nie przeszkadza. Tak jak w Kalifornii czy we Francji. Większość czasu jak tu jesteśmy to wszystkie górne wyciągi były zamknięte ze względu na wiatr. I tak ponoć mamy szczęście, bo przez poprzednie dwa tygodnie górne wyciągi w ogóle nie chodziły ze względu na wiatr. Po drugiej stronie jest Cervinia, gdzie jeszcze jest gorzej. Prawie cały czas jak tu jesteśmy w większości była zamknięta.

Na przełęczy trochę wiało, ale już 200 metrów niżej było prawie bezwietrznie.
Szerokie, łatwe, ubite tereny. Było miękko i bez lodu. Idealne na szybki carving. Dobry odpoczynek dla nóg i ochłoda.

Była już gdzieś godzina 13. Ilonka napisała, że już dużo zeszła góry i znalazła dobrą knajpkę na lunch. Myśmy w sumie też byli głodni, więc dwa razy nie trzeba było nas namawiać. Na dobry lunch trzeba sobie zapracować. Z lodowca wzięliśmy czarną trasę 62 do Furi. Była wąska, stroma i twarda. Nic specjalnego. Z Furi gondolę na Riffelberg i tam polanami w dół i już prawie byliśmy.

Górskie restauracje w Zermatt (i reszcie Alp) to coś wspaniałego. Wspaniałe i pyszne jedzenie zaraz przy trasach. W porównaniu do Stanów to bajka. Tutaj to dostaniesz jakiegoś mrożonego hamburgera a w Zermatt to wszystko co chcesz.

Szwajcarska kuchnia, tak jak i niemiecka nastawiona jest na mięso pod różnymi postaciami. Od tradycyjnych kiełbasek, poprzez wieprzowinę, wątróbki z różnych zwierzaków, do dziczyzny. Raj dla mnie. Do tego dobre wina albo innego rodzaju napoje. Aż się chce „stracić” godzinę narciarską i usiąść w słoneczku.

Jak zwykle pierwsze parę minut zeszło nam na rozmowach co i gdzie robiliśmy.
"Darek śmigał na nartach i odkrywał po części znane tereny a ja łaziłam po górkach i odkrywałam totalnie nowe terenu. Jak dwa dni temu schodziliśmy z Darkiem z Furii to zobaczyłam znak na Riffelalp. Pomyślałam wtedy, że tego rejonu jeszcze nie znam i trzeba by się tam przejść.

Z początku trasa idzie jak do Furii a potem koło kurczaka. Dopiero w wiosce Blatten odbija się w lewo i schodzi do doliny. WOW - tu mnie jeszcze nie było. I nawet nie zdawałam sobie sprawy, że w tych rejonach jest jakiś szlak. Zeszłam do doliny i zaczęło się wspinanie na górkę.

Prawie w ogóle nie było na tym szlaku ludzi. Niby jakieś ślady były, ale człowieka spotykałam tak raz na pół godziny. Muszę przyznać, że bardzo interesujący szlak. Po nie całej godzinie doszłam do Ritti. Kolejna wioska, kolejna restauracja i w sumie tyle. Poza jednym domkiem przerobionym na restaurację to nie bardzo jest tu cokolwiek innego. Tak więc załapałam oddech i dalej do góry.

Z tego miejsca miałam około godziny do Riffelalp. Nadal było pod górę ale już mniej stromo. Wcześniej wspinałam się zig-zakami. Teraz trasa na górołazów zaczynała się miejscami pokrywać albo przecinać trasy narciarskie więc i nachylenie zmalało.

W Riffelalp wyszłam prosto na knajpę w sumie mi się od razu spodobała ale ponieważ miałam jeszcze czas to postanowiłam iść dalej. Zwłaszcza, że nadal były znaki, że do przystanku kolejki jest jeszcze 15 min.

​Weszłam w jakiś las i szłam przed siebie. Nie do końca jestem przekonana, że to była trasa ale szłam po w miarę wydeptanym więc było ok.

Szłam tak, zastanawiałam się gdzie wyjdę, słyszałam jakieś głosy nad sobą ale jakby powyżej mojego szlaku i dreptałam przed siebie....coś być musi do cholery za zakrętem....

A za zakrętem high-way. Szeroka droga, lampki, prawie odśnieżone. Normalnie cywilizacja. Okazało się, że wyszłam na drogę która łączy przystanek kolejki Gornergrat z hotelem w Riffelalp. Kolejka, hotel, restauracje, kościółek i nawet plac zabaw...nieźle. Ale musi być fajnie tak mieszkać w sercu gór.

Po obczajeniu okolicy doszłam do wniosku, że pierwsza restauracja (Chämi-Hitta Bergrestaurant Zermatt) była najlepsza i zeszłam do niej. Tym razem trasami narciarskimi dla odmiany.

Zajęłam stolik, oczywiście z widokiem na Matterhorn i oczywiście dymiący Matterhorn. Przy ładnej pogodzie często można zauważyć jak silny wiatr zdmuchuje śnieg i jak tworzą się chmury wokół Matterhorn'a. Jest to fascynujący widok. Jakby naprawdę dymił."

Po przepysznej uczcie (poleciała sarnina) bardzo nam się nie chciało wstawać od stołu. Był to nas ostatni dzień na nartach, więc nie mieliśmy za wiele do wyboru. Zapiąć narty i ruszyć w dół.

Następnie wyjechaliśmy gondolą do Riffelberg i potem dalej krzesłami prawie aż do Gornergrat. Nie było kolejek do wyciągów ani ludzi na trasach, więc szybkie karwingowanie było w modzie.

Na naszej liście 10 najlepszych après ski barów w Zermatt był też Iglu bar. Jest to hotel, bar, restauracja cała zrobiona z lodu i położona wysoko w górach (prawie 3000 metrów).

Obowiązkowo musieliśmy tam zajechać na góralską herbatkę. Fajna muzyka, ciekawy klimat, no i dobra herbatka. Nie wiem czy bym tam chciał spać w nocy (ponoć mają łóżka z ciepłymi śpiworami), ale herbatkę z przepięknymi widokami można było wypić.

Była już godzina 16, pomału trzeba było się zbierać z gór i jechać na dół do Ilonki, która już trzymała stolik w „kurczaku”.

Wzięliśmy po raz ostatni na tym wyjeździe wyciąg na górę i potem ruszyliśmy w dół. Ostatni zjazd chcieliśmy wykorzystać na maksa, ale też wiedzieliśmy, że nasze nogi są już bardzo zmęczone. Mimo wszystko udało się znaleźć ciekawe ale łatwe odcinki i koło godziny 17 zameldowaliśmy się w kurczaku.

Ilonka już opisywała to miejsce wcześniej, więc nie będę się powtarzał. Jedno co tylko chcę dodać to, że jak kiedyś będziecie zimą w Zermatt to postarajcie się tutaj wstąpić na „jednego”. Hennu Stall wygrał jeden z pięciu najlepszych narciarskich barów w Europie. Polecam.

W fajnym miejscu czas szybko leci, tak więc gdzieś koło godziny 20 wyszliśmy na zewnątrz w poszukiwaniu nart.

Nie jest to takie proste, bo o tej porze wszystkie wyglądają podobnie. Na szczęście wiedząc o tym problemie nasz sprzęt stał wbity w śnieg w bezpiecznej odległości od reszty ludzi. Teraz został nam tylko paro minutowy zjazd po ciemku do Zermatt i już byliśmy w domu.

Może nie do końca w domu, bo na kolację wstąpiliśmy pożegnać się do najlepszej hamburgerowni w mieście (Brown Cow). A potem jeszcze musiał być obowiązkowy spacer po mieście na trawienie, oczywiście w wygodnych butach narciarskich.

Kupiłem sobie fajne podkładki pod buty narciarskie. Jest lekki problem z ich zakładaniem, ale jak już się uda to siedzą ba bucie i się nie niszczy podeszwy jak się chodzi. A także buty są znacznie mniej śliskie na lodzie czy śniegu.