2020.05.25 góry Adirondack, NY (dzień 3)
Stęsknieni wyjazdu gdziekolwiek postanowiliśmy przedłużyć sobie i tak długi weekend. W tym roku i tak nie zdążymy wybrać 25-30 dni wolnych więc dodać dzień wolny tu i tam zawsze można no i warto. Normalnie byśmy musieli dziś już wracać do domku a tak to mogliśmy mieć leniwe śniadanko na ganku a potem pozwiedzać park Adirondacks.
Darek już wspominał, że park Adirondack jest ogromy. Ale czy wiecie że zajmuje on aż ⅓ całej powierzchni stanu NY? My zazwyczaj w Adirondack jeździmy w rejon High Peaks i idziemy w górki. Jest też rejon Lake George które to jest dość sławne wśród Nowojorczyków jako destynacja wakacyjna. My przez Lake George przejeżdżamy często i czasem się tam zatrzymujemy na późny lunch czy na rozprostowanie nóg przed dalszą podróżą.
Tym razem jednak postanowiliśmy pojechać w zachodnią część parku. Zamiast autostrady wybraliśmy lokalne dróżki i szukaliśmy tylko na Google Maps gdzie jest coś ciekawego i gdzie można się zatrzymać. Na pierwszy przystanek wybraliśmy Gore Mountain. Gore Mountain jest resortem narciarskim. Osobiście nigdy tam nie byłam bo jakoś zawsze wybieraliśmy Whiteface albo resorty w Vermont. Gore jakoś nigdy nie było nam po drodze i dlatego teraz postanowiliśmy to zmienić. Niestety pandemia jest pandemia i nawet nie można podjechać pod stoki. Wszystko zamknięte na dziesiąte spusty.
Pomyśleliśmy, że więcej szczęścia będziemy mieć z jeziorami. Przecież one nie powinny być zamknięte, zwłaszcza, że w NY na ten weekend wszystkie plaże otwarli. Indian Lake - nasz następny przystanek. Tutaj znaleźliśmy co chcieliśmy - no prawie. Znaleźliśmy jeziorko, fajną plażę, kamyczki na których można wypić piwko. I prawie zero ludzi. Idealne miejsce na przerwę i podziwianie natury.
Niestety, dość szybko przekonaliśmy się, dlaczego prawie nikogo nie ma nad jeziorem. Muszki majówki nas obleciały. Było ich multum i z każdą minutą jakby się zwoływały na jakąś imprezę ich coraz więcej przylatywało. Było chłodno więc założyliśmy bluzy i kaptury ale to i tak nie wiele pomagało. Maj jest jednak najgorszym miesiącem w górach bo muszek jest pełno. Budzą się do życia i latają bez większego pomysłu wpadając do oczów, ust i uszów.
Poddaliśmy się, wskoczyliśmy z powrotem do autka i pojechaliśmy dalej drogą 28 a potem 30 w kierunku Tupper Lake. Tutaj też jest plaża i można się poopalać i popływać. Ciągnie się kilometrami i do tego woda przeplata się w trawą, drzewkami i inna roślinnością. Polecam tędy się przejechać jak chcesz zobaczyć totalnie inną a równie piękną stronę Adirodndacks. Samo miasteczko Tupper Lake ma parę atrakcji do zaoferowania. W czasach gdzie więcej biznesów może być otwartych na pewno jest tu wiele do roboty. Można popływać po rzekach i jeziorach, można odwiedzić obserwatorium i się przejść chodnikami między koronami drzew, albo po prostu można iść na lody.
Jadąc dalej drogą 30 dojechaliśmy do Serenac Lake. Jakoś nigdy się nie zastanawiałam gdzie tak naprawdę jest Serenac Lake ale zdziwiła się, że jest tak blisko Lake Placid. Kolejne miasteczko idealne na weekendowy albo wakacyjny wypad z rodziną. Może nie zawsze warto przepłacać za nocleg w Lake Placid. Serenac Lake czy Tupper Lake też ma wiele do zaoferowania.
My mamy sentyment do Lake Placid więc tam skończyliśmy naszą wycieczkę. Po raz pierwszy też przejechaliśmy Mirror Lake i to tylko dlatego, że za późno powiedziałam kierowcy żeby skręcił i zawrócił. Czasem takie przypadkowe “zabłądzenie” może doprowadzić do nowych odkryć. I tak właśnie znaleźliśmy gdzie w Lake Placid można dojść do jeziora.
Na tym skończyliśmy naszą wycieczkę krajoznawczą. Z Lake Placid zaopatrzeni w piwko w lokalnego browaru ruszyliśmy już prosto autostradą do naszego małego domku. Trochę też zgłodnieliśmy. Bo w czasach pandemii ciężko jest się zatrzymać na loda czy ciacho z kawą. Jak nie ma się orzeszków w samochodzie to trzeba głodować. Dobrze, że w domku czekała na nas przepyszna kolacja. Najlepsze zostawiliśmy na koniec - jagnięcina musiała być i jak zawsze była przepyszna.
A po kolacji standardowo ognisko - no bo jak mogłoby być inaczej. Jutro już czas wracać. Właściciele pozwolili nam zostać nawet do 3-4 po południu bo nikt po nas nie przyjeżdża. Tak więc możemy spać do 10, na spokojnie zjemy śniadanko, wypijemy kawę i ruszymy w kierunku domku.