2020.07.04 Grand Teton National Park, WY (dzień 1)
Lecimy… po wielu zmianach planów, po wielu rozmowach i wahaniach stwierdziliśmy, że za parę miesięcy będziemy żałować, że przesiedzieliśmy cały czas w domu więc postanowiliśmy wsiąść w samolot. Poza tym marzeniom trzeba pomagać i nie dać się zakazom tylko znaleźć sposób aby je obejść. Najpierw mieliśmy lecieć do Kalifornii w czerwcu, potem przesunęliśmy Kalifornię na lipiec, potem zmieniliśmy ją na Salt Lake City, aby na koniec wylądować w samolocie lecącym do Minnesoty…
Minesota… pomyślicie, że już totalnie to odizolowanie od świata na mózg nam się rzuciło. Nie martwcie się Minneapolis to tylko przesiadka. Docelowo lecimy do Bozeman, MT. W planie mamy dwa parki narodowe Grand Teton & Yellowstone.
Muszę pochwalić Deltę za obsługę klienta. W pewnym momencie naszego planowania wakacji mieliśmy bilet do Salt Lake City w Utach. Niestety (choć pewnie dobrze) nasz gubernator wprowadził kwarantannę dla ludzi którzy przylatują z UT. Mi to tam obojętne bo i tak siedzę w domu, ale Darek jednak musi jeździć do pracy więc 2 tyg. kwarantanny nie były nam na rękę. Zaczęłam kombinować z innymi lotniskami i wyszło, że Montana wygląda sensownie. Tylko bilet jest dwa razy droższy. Delta jednak zrozumiała sytuację i wymienili mi bilet bez żadnej dopłaty. Chyba właśnie wygrali klienta na życie… a przynajmniej na parę najbliższych lat.
Zawsze jak się podróżuje to jest doza niespodzianek. Zawsze coś może pójść nie tak, zawsze może się zdarzyć, że choroba czy pogoda pokrzyżuje plany. Do tej pory mieliśmy kilka przygód ale ze wszystkich wyszliśmy bez problemów. Czasem tylko trzeba było pracować z lotniska albo szybko lecieć do sklepu bo zgubili bagaż. Teraz dochodzi element wirusa i restrykcji ma podróżowanie. Nie chcąc zachorować w podróży zaopatrzyliśmy się we wszystko co udało się kupić…..rękawiczki, ściereczki antybakteryjne, lekarstwa na zbicie temperatury itp. Jak to się mówi, strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Przed tym wyjazdem wahaliśmy się trochę. Czy warto, czy powinniśmy, czy na pewno nie igramy z ogniem... ale kiedy znów uniosłam się w chmury, puściłam sobie ulubioną muzykę i obserwowałam jak wszystko znika w dole to stwierdziłam, że tego nam trzeba. Możesz się relaksować czytając książki, pijąc wino, biegając czy uprawiając inny sport. Ale wcześniej czy później człowiek potrzebuje zmiany otoczenia. Potrzebuje odkryć coś nowego, zobaczyć inne widoki przez okno i przejść się innymi szlakami. Wtedy czujesz się znów wolny, czujesz żyjesz i że możesz wiele.
Zanim jednak znaleźliśmy się w samolocie to musieliśmy przejść przez lotnisko - jak wygląda latanie w czasach pandemii? Super :)
Lecieliśmy z LGA do której zawsze mamy blisko ale po ostatnich przygodach jak na Lyft czekaliśmy 1h, stwierdziliśmy, że wyjedziemy wcześniej. A przynajmniej zamówimy taksówkę tak, że jak nie przyjedzie to nadal zdążymy coś wymyślić. Wszystko jednak poszło na czas i w 15 minut zajechaliśmy na lotnisko. Po drugie ilość samolotów jest ograniczona więc w ogóle nie ma kolejek. Słyszeliśmy, że czasem są kolejki na zewnątrz bo jak trzeba zachować odległość to i kolejka się wydłuży. Nic takiego nie było bo i kolejki nie było. Czytaliśmy, że trzeba wyciągać jedzenie itp ale jak się spytałam pana czy muszę wyciągać machnął ręką i powiedział przechodź - pewnie dlatego, że mamy TSA Pre. Także wszystko przeszło sprawnie, bez żadnych dodatkowych kontroli. No poza tym, że Pan który sprawdzał mój dowód poprosił o ściągnięcie maski, żeby stwierdził, że ja to ja.
Oczywiście wszyscy mają maski ale przy tak małej ilości podróżujących to i tak prawie w ogóle nie ma się kontaktu z innymi ludźmi więc spoko. Do tego bary i restauracje zamknięte, a ludzie starają się nie siadać jeden na drugim. Nadal wodę i przekąskę można kupić.
No i skoro mało ludzi to i upgrade łatwo dostać, tak więc Delta znów zaplusowała wsadzając nas do Business Class - fajnie mieć status. Szkoda tylko, że teraz nie latam dużo służbowo. Co do samolotu to było wiele wynalazków. Z jednej strony normalni ludzi którzy podchodzili do tego normalnie i tylko maskę mieli. Inni tacy jak my co wyglądali normalnie ale pierwsze co zrobili to przetarli wszystko ściereczkami dezynfekującymi, no i ostatni, którzy wygrali konkurs. Byli w całych skafandrach, bardziej to wyglądało jak przeciwdeszczowy kombinezon. Pewnie potem ściągają i wyrzucają ale trochę śmiesznie to wyglądało - nie przesadzajmy już aż tak. My tam wolimy po prostu się przebrać po samolocie a przynajmniej zmienić bluzę - zresztą to i tak zawsze robimy.
Mało spaliśmy tej nocy więc lot postanowiliśmy cały przespać. Jednak tak po 30 minutach obudziło nas przeraźliwe zimno. W samolotach ogólnie jest dość chłodno ale jak już Darek powiedział, że było zimno to musiała temperatura spaść do 10C. Z początku myślałam, że chodzi o małą ilość ludzi w samolocie a co za tym idzie, mało ludzi którzy zagrzewają powietrze. Darek jednak przypomniał mi, że w ramach walki z COVID-19 Delta nie tylko ma filtry HEPA, które wszystko wyłapują ale jeszcze co 3 minuty totalnie wymienia powietrze w samolocie - WOW! Tylko jak oni robią to co 3 minuty to powietrze nie zdąży się zagrzać. A skoro na zewnątrz jest super zimno to i powietrze które wpływa jest zimne. Tak, Delta to jakoś ogarnia. Na dzień dobry dają każdemu chusteczki dezynfekujące, wymieniają powietrze, mają filtry, blokują środkowe siedzenie i ogólnie dbają o zdrowie pasażerów.
Zmarznięci ale szczęśliwi wylądowaliśmy w Minessocie. A tam wolna amerykanka, ludzie niby chodzą w maskach ale już trochę mniej, częściej im się "osuwa" na brodę. Bar otwarty gdzie można śniadanie zjeść i napić się piwka i sklepy z ciuchami i pamiątkami pootwierane. My nadal przestrzegaliśmy podstawowych zasad rozsądku ale z piwka nie zrezygnowaliśmy.
Fajnie było się zresetować i poczuć jakby świat był znów normalny. Wiemy jednak, że nie jest więc znów założyliśmy maski i wsiedliśmy w kolejny samolot. Kolejne dwie godziny i wylądowaliśmy w Bozeman, Montana. Nie wielkie lotnisko położone w samych górach, które obsługuje dwie największe atrakcje - Park Narodowy Yellowstone i słynny resort narciarski Big Sky Montana. Zanim jednak pozwolili nam opuścić lotnisko to zmierzyli nam temperaturę. Montana - dobra robota. Stan Montana, ma najmniej przypadków wirusa jeśli chodzi o kontynentalne stany (poza Hawajami i Alaską). No i dobrze. Sprawdzenie temperatury nic nie kosztuje a zawsze to dodatkowa ochrona. Ciekawe co by się stało jakbyśmy mieli temperaturę - bo do domu daleko.
Przeżyliśmy wszystkie samoloty, wpuścili nas do Montany więc wakacje można uznać za rozpoczęte. Pozostało tylko wynajęcie samochodu. Ostatnio w San Francisco Sixt nam podpadł więc dziś próbujemy nową wypożyczalnię - National. Dzięki karcie Chase Saphire od razu masz lepszy status więc i ceny samochodów mają jakąś zniżkę. Pan na dzień dobry powiedział magiczne słowo, że mamy upgrade - i dostajemy SUV. Ucieszyliśmy się - dopóki nie zobaczyliśmy autka. Ford Eco Sport - Darek stwierdził, że on rozumie, że w Europie mają małe autka ale w Stanach też? Chyba za późno rezerwowaliśmy bo wszystkie fajne były już wypożyczone i został nam ten mały wypierdek.
Dobrze, że sami pojechaliśmy bo jak doszły zakupy z Walmarta to już nawet szpilki nie dało się wcisnąć w tym aucie. Jedynym plusem był przebieg, bo go nie było. Auto było nowe a my byliśmy pierwszymi pasażerami. Nawet poprawnej rejestracji jeszcze nie zdążyli mu dać tylko jakiś papierek.
Auto to auto - najważniejsze, że jeździ. Zapakowani po dach, po zakupach jedzenia i odebraniu spreja na misie, ruszyliśmy do Driggs. Do przejechania mieliśmy jakieś 3.5h i droga była przepiękna. Wzdłuż gór i strumyków, trochę przez park Yellowstone, trochę przez małe miasteczka. Jak to się mówi, sama droga czasem jest przygodą, i tak było tym razem.
Mijaliśmy też małe miasteczka gdzie ludzie się szykowali na fajerwerki. 4 Lipca to Święto Niepodległości w Stanach. Święto w którym spala się najwięcej fajerwerków. Patrząc na kolejki jakie są do budek z fajerwerkami się śmieję, że Amerykanie palą czeki które od prezydenta dostali. Pewnie coś w tym jest. Trump dał prawie każdemu obywatelowi $1200 więc akurat można wydać na fajerwerki.
Około 20:30 dojechaliśmy do naszego “domku”. Mamy bardzo fajny domek w resorcie Grand Teton. Jest to kompleks niskich budynków mieszkalnych z osobnymi apartamentami. Nasz apartament jest olbrzymi. Niby tylko mamy jedną sypialnię ale widać, że pozostałe dwie sypialnie są zamknięte i pewnie właściciel ma tam swoje rzeczy i używa jak nie wynajmuje. Za to salon, dwie łazienki, kuchnia i balkon robią wrażenie. A do tego wszystko otoczone jest strumykiem i lasem. W sumie to mogłabym przesiedzieć na balkonie cały dzień a nie iść w góry - żartuję, w góry trzeba jutro iść. Dlatego po szybkiej kolacji, zmęczeni po podróży padliśmy od razu do spania. Jutro Darek zaplanował spacerek w góry - mówi, że mały na rozgrzewkę ale kto by mu tam wierzył.