IDM Travels

View Original

2020.07.11 Grand Teton National Park, WY (dzień 8)

Dziubdziuk, wstawaj, dziubdziuk wstawaj, łódka nam odpłynie…

Ale jaka łódka? - pomyślałam...przecież dziś mieliśmy iść na hike a nie jakimiś łódkami pływać. No nic, posłusznie wstałam, spakowałam spray na misie i wsiadłam do samochodu, zastanawiając się co dalej...

A dalej to były jeziora. Skoro już ten lodowiec przeszedł przez obszar aktualnego parku Grand Teton to oczywiste jest, że zostawił po sobie wiele jezior. Przepięknych jezior trzeba dodać. Jednym z takich jezior jest Lake Solitude. Przepiękne jezioro, położone w samym sercu gór, a do tego jeszcze podobno zamarznięte. No nic trzeba się przekonać jak jest naprawdę.

Zanim jednak zaczniemy choćby iść do tego jeziora to musimy najpierw zaliczyć inne jezioro, Jenny Lake. Można obejść Jenny Lake i wejść na trasę Cascade Canyon, albo można zapłacić $18 za osobę w dwie strony i łódka przewiezie cię na drugi brzeg. Warto czy nie warto? Różnie można do tego podejść. Dla nas sama przejażdżka łódką była fajna. Nie spędziliśmy na tych wakacjach czasu na wodzie ani w wodzie więc czemu nie zacząć dnia jak leniwi turyści.

Dla niektórych może to się wydać dość drogo - jeśli ktoś chce zaoszczędzić kasę i mięć dodatkowe 2h hiku to może zacząć iść z parkingu. Na łódce na dzień dobry dowiedzieliśmy się, że wczoraj ktoś widział misia ale jakoś nie wzięłam sobie tego do serca. Widząc ile ludzi wysiada z łódki a potem idzie na szlak nie bardzo wierzyłam, że spotkamy misia. A przynajmniej wiedziałam, że to nie nami się zainteresuje bo my kanapek z tuńczykiem nie mamy.

Przepłynięcie łódką zajmuje jakieś 20 minut w każdą stronę więc też nie byle co. Przyjemny wiaterek był miłym dodatkiem ale jak tylko wysiedliśmy z łódki to posmarowaliśmy się kremem bo słońce na tej wysokości to nie przelewki. Wystarczy parę minut, żeby sobie spalić np. kark jak się użyje za mało kremu.

Z początku na trasie było dość dużo ludzi. Im bardziej jednak szlak szedł w górę tym więcej ludzi odpadało albo zwalniało tempa. Po drodze jest parę wodospadów z czego najładniejszy jest Hidden Falls (ukryty wodospad).

Piękny ten wodospad. Rzeczywiście ukryty gdzieś w krzakach. Słychać go z oddali ale widać dopiero jak się zboczy z głównego szlaku i wejdzie w las. Oczywiście nie jest ciężko przegapić skręt bo każdy tam idzie a i oznaczenia są dobre.

Od tego skrzyżowania główny szlak zaczyna się wspinać do góry. “Przyjemnie” po nasłonecznionej ścianie każą nam się wspinać na Inspiration Point 7200 ft. (2200 m). Co takiego inspirującego tu jest? Do końca to nie wiem - to znaczy widok jest piękny, jezioro w dole, górki w tle, naprawdę ładnie. Może ma to inspirować do dalszego spacerku?

Inspiration point jest też wejściem do kanionu Cascade. Pan na łódce zachęcał, żeby przejść się kawałek w głąb kanionu. My i tak w planie mieliśmy iść dalej bo naszym celem jest jezioro Solitude, które jest dużo dalej i dla nas wspinaczka dopiero się zaczyna. Mam jednak nadzieję, że ludzie nie płacą $18 tylko po to żeby wspiąć się na Inspiration Point... Jak już ktoś tu dojdzie to zdecydowanie powinien iść w głąb.

Dopiero tu się zaczynają widoki, górska rwąca rzeka, piękne góry, zielone polany, świstaki, podobno misie, łosie i inne rogacze oraz moje nowe ulubione zwierzątko Pika. Tak naprawdę po polsku nazywa się to Szczekuszka amerykańska, po angielsku Pika…. dużo łatwiej. Ja to nazywałam bezogonowa myszka ale wygląda (wg. Wikipedii), że więcej ma ona wspólnego z królikami niż z myszami. Pewnie dlatego mały prawie nie widoczny ogon.

Fajne takie latało między skałami. Najbardziej mnie jednak zaskoczyła jak ciągła w pyszczku kawał trawy, ale tak z 4 razy jej długości. Do tego tak szybko przeleciała, że moje zaskoczenie, jej szybkość spowodowały, że zdjęcia nie ma.

Za to zdjęcia widoków były cały czas. Niby ten sam kanion, ta sama rzeka i te same góry ale jednak trudno się nadziwić jaka ta nasza natura jest zdolna i jak takie coś pięknego stworzyła. Fajnie się szło bo szlak był dość płaski, od wody było troszkę chłodno, a też jeszcze było przed południem więc skały nie były mocno nagrzane.

Po ok. 2.5 h doszliśmy do rozgałęzienia szlaków. Na lewo było na Alaska Basin. Pamiętacie jeszcze nasz pierwszy hike na tych wakacjach? Tak teoretycznie w jeden dzień można przejść górami z zachodniej części parku do wschodniej. A my głuptasy autem na około… no można przejść górami ale po pierwsze jak cała grupa idzie to nie ma jak przetransportować auto, a po drugie wierzcie albo nie, ale w górach jest jeszcze dość dużo śniegu. Zwłaszcza na przełęczach.

Na prawo za to szlak prowadzi do jeziora Solitude i dalej do innej przełęczy. Tu jest gdzie chodzić i teoretycznie szlaki nigdy się nie kończą. Widzieliśmy też dużo ludzi z plecakami, które mówiły, że spędzając w górach nie jedną noc. Darek najchętniej by zrobił szlak w prawo i w lewo ale niestety odcinki i wysokości tu są dość duże, że trzeba było się zdecydować na jedną drogę. Padło na prawo, do jeziora Solitude. Jednak zamarznięte jezioro ma coś w sobie i trzeba je zobaczyć.

Z początku szlak szedł lasem i troszkę byłam rozczarowana, że będzie mało widoków. Zmieniło się to po 15 minutach i weszliśmy do pięknej doliny która prezentowała nam piękne widoki za każdym zakrętem. Pamiętajcie, że w między czasie zrobiło się południe więc po 30 minutach na tym słońcu już mi nie zależało na widokach tylko na lesie.... Tak to już jest z tymi ludźmi, tak źle i tak nie dobrze. Żartuję, nadal wybieram widoki, nawet w słoneczku!

To właśnie tutaj śpią wszystkie górołazy. Co jakiś czas mijaliśmy dedykowane miejsce na namiot. Na pewno potrzebujesz pozwolenie i pewnie wydają limitowaną ilość na dzień ale jak ktoś lubi spać w lesie z misiami to polecam. Obudzić się w takim otoczeniu to magia.

My dzielnie maszerowaliśmy do przodu. To co kochamy na zachodzie to przygotowanie szlaków. Tutaj statecznie się szło do góry. Przybywało kilometrów i wysokości ale ty tego tak nie odczuwasz bo szlak nie jest techniczny. Oczywiście po spędzeniu 4 miesięcy poruszając się miedzy sypialnią, salonem, kuchnią i łazienką nie można oczekiwać super kondycji ale wtedy wchodzę w tryb idę, idę i podziwiając widoki idę dalej do przodu.

I czasem tylko staniemy pod drzewkiem (jak jakieś będzie), żeby napić się wody i ochłodzić.

Chyba zbliżaliśmy się do jeziora bo nagle po 1.5h spacerku zaczęło przybywać śniegu. Był to mokry śnieg, więc raków ani innych sprzętów nie trzeba było. Zresztą jak się okazało do jeziora mieliśmy już tylko 5 minut.

WOW - Piknie tu paniczku!!!

No piknie, piknie…. Zamarznięte jeziora mają w sobie jakąś magię. Pewnie dlatego, że tak rzadko się je widuje. Chyba pierwsze zamarznięte jezioro widziałam dopiero rok temu. Wtedy też był początek lipca i było trochę śniegu. Jednak mniej niż dzisiaj. Nad jeziorem spotkaliśmy Panią, która często przychodzi nad to jezioro. Mówiła, że wyjątkowo mało śniegu jest tej zimy, że taki poziom to zazwyczaj dopiero się widzi w sierpniu. Czyli jednak nie najlepsza zima była w tym roku. Nam to ciężko oceniać bo sezon narciarski szybko się dla nas skończył z wiadomych powodów.

To była nasza destynacja na dziś. I dobrze bo tak tu pięknie, że ciężko by było namówić mnie, żeby iść gdzieś dalej. Znaleźliśmy “sofę” czyli wygodny duży kamień, wyciągnęliśmy “przepyszny” lunch czyli orzeszki i cliff bar i rozkoszowaliśmy się najlepszym posiłkiem na tym wyjeździe. Muszę przyznać, że jezioro Solitude i góra Table, którą zdobyliśmy parę dni temu to najpiękniejsze szlaki w tym parku. Spokojnie mogę dopisać je do listy najładniejszych szlaków jakie w życiu zrobiłam.

Obszar wokół jeziora jest dość duży więc pomimo, że ludzi przybywało to nadal każdy miał prywatność i swoją “sofę”. Zdarzali się ludzie, którzy szli dalej w górę, ale to były ekstremalne przypadki. Po ponad półgodzinnej przerwie ruszyliśmy w drogę powrotną. Było już trochę po drugiej popołudniu więc wiedzieliśmy, że będzie ciepełko, dobrze jednak, że szliśmy w dół to jakoś szybko ubywały te kilometry.

Po około godzinie znów byliśmy na skrzyżowaniu. Była trzecia popołudniu więc idealna godzina dla górołazów aby znaleźć sobie domek na dzisiejszą noc. Jak się chodzi po górach to zazwyczaj widuje się ludzi z dużymi plecakami, albo rano jak już wracają z gór do auta, albo wczesnym popołudniem jak idą szukać miejsca na namiot. W każdym przypadku, oni zawsze idą w przeciwnym kierunku niż tłum.

Od skrzyżowania natomiast spotykało się już mniej dużych plecaków a więcej rodzin, ludzi, którzy przeszli się tylko na zasadzie - zobaczymy dokąd dojdziemy. Co mnie jednak zaskoczyło to, że każdy miał spray na misia. Nie ważne czy był to górołaz z wielkim plecakiem co nie jedno już w życiu przeżył czy rodzinka w sandałkach co wyszła na spacer. Gaz pieprzowy na misie można kupić tu w każdym sklepie z pamiątkami czy spożywczym, więc reklama działa i każdy go nosi. Nawet na lotnisku w Montanie były znaki - pamiętaj, że spray na misie nie może z tobą lecieć, ani w bagażu nadawanym, ani podręcznym.

Chyba spraye na misie są najbardziej sprzedający się produktem w Wyoming. Robią na tym trochę kasy nie ma co. My misia nie spotkaliśmy, tylko świstak przyszedł zobaczyć czy nie mamy jakiś orzeszków. Nie mieliśmy więc szybko uciekł do dziurki a my wróciliśmy na szlak.

Trasa z jednej strony dobrze nam znana z drugiej zaskakiwała nas nadal nowymi widokami. Po raz kolejny przekonaliśmy się o znanym fakcie, że idąc w drugą stronę wszystko wygląda inaczej. My szliśmy już bez większych przystanków, natomiast dużo ludzi chłodziło się nad wodą. Część robiła sobie piknik na skałach, część taplała się w wodzie. No tak każdy ma swój sposób a ochłodę. Naszym sposobem na ochłodę jest zimne piwko tak, że po 1.5h znów byliśmy na Inspiration point a potem nie wiele później przy łódce. Popołudniu kolejka do łódki była dużo większa niż rano ale i tak udało nam się załapać na drugi rzut i długo nie czekaliśmy.

Dziś jest sobota więc nie bardzo chcieliśmy chodzić po mieście. Spodziewaliśmy się tłumów i kolejek do restauracji więc postawiliśmy na McDonalds. W sumie dawno nie jedliśmy więc czemu nie. Piwko lepiej smakuje z lodówki turystycznej przy aucie z ładnym widokiem, a hamburgera można zjeść na kanapach przed hotelem. Takie “zielone” restauracje są dużo tańsze, bezpieczne i przyjemniejsze niż zatłoczone ulice czy zamknięte restauracje.

To był kolejny piękny dzień i kolejny dzień gdzie byłam wdzięczna, że się zdecydowaliśmy na te wakacje! Pamiętajcie…. Za 20 lat będziecie żałować czego nie zrobiliście a nie tego co zrobiliście!