IDM Travels

View Original

2020.07.12-13 Grand Teton National Park, WY (dzień 9-10)

Człowiek szybko się rozleniwia i czasami ciężko jest mu się zebrać wcześnie rano i wyjść z ciepłego łóżeczka na zimne zewnątrz. W lato w górach jest chłodno rano, później niestety temperatury na dole dochodzą nawet do 30C.
Zasada jest prosta. Im wcześniej tym lepiej. Oczywiście nie za wcześnie, bo jeszcze jak jest ciemno rano to dzikie zwierzęta są aktywne, a raczej nie chcesz spotkać na swoim szlaku grizzly, pumę czy wilki.

Jak już się wyjdzie wyżej z doliny to już jest lepiej. Im wyżej tym chłodniej i z reguły jest mocniejszy wiatr, który ochładza. Do tego dochodzi jeszcze śnieg i już jest jak w raju.
Ilonka trochę marudziła rano z tym wstawaniem, ale jak jej obiecałem, że będą wspaniałe widoki i, że to już jest nasz ostatni hike na tym wyjeździe to nawet wstała, wypiła kawę i ruszyliśmy.

Nie byliśmy super wcześnie na parkingu. Byliśmy koło 9 rano. Za późno jak na dobre miejsce do zaparkowania. Samochód musiał zostać na łące gdzieś kilkaset metrów wcześniej.

Plan na dzisiaj jest prosty. Idziemy jednym z najbardziej uczęszczanym szlakiem w tym parku. Za zadanie mamy dotrzeć do jeziora Amphiteater, które znajduje się 3,300 stóp nad doliną (1,000 metrów).

Szlak w większości idzie zygzakami południowo-wschodnim zboczem z wieloma niezalesionymi polanami. Wszyscy co chodzą po górach wiedzą co to oznacza, prawda?

Piękne widoki!!! I jest jeszcze coś...... słońce. Była gdzieś 10-11 rano. Jeszcze nie było tak źle z upałami, ale już czułeś jak ziemia, skały i powietrze się nagrzewa. Im wyżej tym było lepiej. Więcej drzew i większy, chłodny wiatr.

Dobrze wszyscy mówili, że to jest jeden z bardziej uczęszczanych hików w parku Grand Teton. Nie była to może jeszcze rzeka ludzi jak na Maderze czy nieraz się widuje w lato w Tatrach, ale często mijaliśmy się z innymi ludźmi.
Niektórzy szli wolniej, niektórzy szybciej niż my. Inni już wracali z różnych miejsc z plecakami mówiącymi nam, że już trochę tu spędzili dni i nocy. W tym parku jest dosyć dobra sieć szlaków i jak ci się uda załatwić zezwolenie to możesz sobie ładnie pochodzić. Musisz natomiast bardzo uważać i wiedzieć co robisz. Znajduje się tutaj dużo dzikiej zwierzyny, która może ci wyrządzić wiele szkód, a zwłaszcza w nocy, jak nie wiesz jak zabezpieczyć jedzenie.

Około południa wyszliśmy gdzieś na wysokość 9,000 stóp (2,700 metrów). Tu już było chłodniej. Mimo, że było południe, to wysokość plus las, plus pojawiający się śnieg z chłodnym wiatrem dodawał ochłody.

Do jeziora Amphitheater, 9,700 stóp, (3,000 m.) doszliśmy gdzieś za 30 minut, łatwym, płaskim szlakiem w cieniu drzew. Jak zobaczyliśmy jezioro to stanęliśmy jak wryci.

Jezioro Amphitheater znajduje się jakieś 700 stóp (200 metrów) wyżej niż jezioro Solitude (nad którym byliśmy wczoraj) a nie ma w ogóle na nim lodu. Gdzie wczorajsze jezioro było prawie całe pokryte lodem.

Jezioro Solitude - zdjęcie z dnia poprzedniego

Jaki wniosek? Słońce i okoliczne góry.
Widocznie tutaj panuje inny mikroklimat i tafla jeziora jest więcej w słońcu, gdzie nad jeziorem Solitude są wyższe góry i bardziej je zasłaniają.

Jak nie ma lodu to można się wykąpać, nie? Odważyłem się tylko zamoczyć nogi w jeziorze. Woda była dalej lodowata, ale nogi w takiej wodzie idealnie odpoczęły.

Posiedzieliśmy chyba z godzinkę obserwując lokalne góry, zwierzaki i ciągle to nowych ludzi dochodzących do jeziora. Im bardzie po południu tym ludzie byli bardziej spoceni. Chyba niżej w dolinie musi być już naprawdę gorąco.

W powrotnej drodze wstąpiliśmy jeszcze zobaczyć inne jeziorko, Surprise. Też polecamy odwiedzić, fajnie położone i otoczone wspaniałymi górami.

Z reguły bym pisał, że zeszliśmy na dół, zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy gdzieś na zimnego browca. Tutaj jednak tak nie było. Po drodze coś ciekawego się wydarzyło.
Idąc w dół, może z 30 minut od jeziora Amphitheater doszliśmy do rozgałęzienia szlaków. Jeden tam gdzie myśmy szli, a drugi nad inne jezioro, Delta.

Nic w tym by nie było specjalnego, gdyby nie dwoje narciarzy. Tak, narciarzy! Stojąc na rozgałęzieniu szlaków, pijąc wodę widzimy jak narty się wyłaniają zza wzgórza, a potem dwóch narciarzy.
Chłopaki wracali z okolic jeziora Delta, gdzie ponoć jest dużo śniegu i można było sobie troszkę pozjeżdżać. Nie wiele z nimi można było porozmawiać, bo praktycznie biegli w dół szlakiem. Widać, że mają świetną kondycje i mocne nogi. Ale czemu się dziwić jak pewnie to robią często, a podchodzenie do góry w głębokim i mokrym śniegu na 10,000 stóp (3,000 metrów) do lekkich pewnie nie należy.

Około 16 zeszliśmy na parking. W drodze powrotnej wciąż mijaliśmy wiele ludzi. Widać było po ich twarzach że ten „spacer” do góry w tym upale nie należał do przyjemności. Słońce idealnie piekło to zbocze. Idąc na dół było ok, ale do góry na pewno nie.

W samochodzie zimno piwko z lodówki turystycznej szybko przywróciło nam idealną temperaturę wewnętrzną.
Był to nasz ostatni hike na tym wyjeździe, więc postanowiliśmy pobawić się naszymi gazami pieprzowymi na misie. Czytaj „poćwiczyć”. Wszędzie piszą, żeby posiadać jeden i umieć go zastosować w razie potrzeby. Już więcej nie będziemy je potrzebować na tym wyjeździe, a nie można je ze sobą zabrać do samolotu ani też wysłać do domu.

Wybraliśmy krzak w odległości około 10 metrów, który „prawie” wyglądał jak misiu. Nacisnąłem spust i poleciała dwu-sekundowa smuga chmury pieprzowej. Niestety nie trafiłem. Nawet lekki wiatr powoduje zdmuchnięcie chmury w innym kierunku. Drugi strzał był już bardziej celny, bo wziąłem poprawkę na wiatr. Trzeba tylko uważać żeby nie strzelać pod wiatr. Nawet mała część chmury jak się dostanie w oczy to masakra przez najbliższe 15 minut. Coś wiem na ten temat.....

Wróciliśmy do miasteczka Jackson i do naszego hotelu. Tak jak wspomniałem, jest to nasz ostatni dzień na wakacjach, więc w końcu trzeba dobrze zjeść. Już parę dni temu zrobiliśmy rezerwacje w jednej z lepszych knajp w Jackson, która serwuje to co chodzi po lokalnych łąkach. W związku z wirusem w restauracjach są limitowane miejsca. Dobrze, że mieliśmy rezerwacje, bo byłoby ciężko o stolik.

Menu mają ograniczone, ale znaleźliśmy to co chcieliśmy. Dobry kawałek krówki, zwany Tomahawk. Do tego oczywiście kilkunastu letnia czerwona Rioja Reserva z Hiszpanii i uczta była na całego. Nigdzie nam się nie spieszyło, więc posiedzieliśmy tam do późna, obgryzając kosteczki jak rasowe pieski.
Będąc w Wyoming i po dobrej kolacji nie zapalić cygara to tak jak być w Japonii i nie zjeść sushi.

Przed naszym hotelem usiedliśmy na wygodnych kanapach i odpaliliśmy cygaro. Rzadko palimy cygara, więc nie wiem czy było dobre czy nie. Popijając rumem z Wenezueli, słuchając świerszczy i zapinając bluzę po szyje (przecież jest lipiec) podsumowaliśmy sobie wakacje.

Przed wyjazdem, mieliśmy wiele pytań czy warto jest jechać i ryzykować. W normalnych czasach nigdy się nie zastanawiamy, bo zawsze jest warto gdzieś pojechać. Natomiast w czasie wirusa występuje większe ryzyko zakażenia, powikłań i utrudnień w podróży. Z drugiej strony czy większe ryzyko jest zakażenia w samolocie w którym każdy ma maskę, siedzi daleko od ciebie i powietrze jest wymieniane co 2 minuty czy w nowojorskim metrze, które biorę codziennie do pracy. Czy większe jest ryzyko zakażenie na górskich szlakach, czy w moim sklepie gdzie coraz to więcej ludzi do niego przychodzi. Czy w miejskich supermarketach jest mniej wirusa czy w sklepach gdzieś na odludnych częściach kraju.....
Piszę tego bloga dwa tygodnie po powrocie i jak do tej pory wszystko jest z nami OK.
Oczywiście są utrudnienia i trzeba ciągle uważać i przestrzegać procedur, które ustaliliśmy przed wyjazdem. Jak np. wszystkie zewnętrzne ubrania po samolocie od razu szły do worka i do prania. Pokoje w hotelach musieliśmy odkazić zanim do nich wejdziemy. Wszystkie zakupy tak samo musiały być wyczyszczone zanim je wniesiemy do pokoju. Samochód cały w środku został zdezynfekowany zanim wsiedliśmy. Później przed każdym wejściem do samochodu ręce musiały być odkażone zanim czegokolwiek się dotkniemy.... itd, itd.... Dużo tego było, ale warto.
Mieliśmy fajne wakacje, w przepięknych parkach. Pogoda dopisała, kondycja też. Z perspektywy czasu wiemy, że warto było się odważyć i wyjechać.
Z tego co widzimy to wirus nie ucieka ze Stanów, a my już kolejny duży wyjazd planujemy. Przy zachowaniu zdrowego rozsądku, rozwagi i przestrzeganiu z góry nałożonych procedur wszystko powinno być OK.
Podróże uczą, podróże kształcą, podróże rozwijają....!!
Do usłyszenia...