IDM Travels

View Original

2020.08.31-09.01 Stowe, VT (dzień 3-4)

Jak już pisaliśmy w Stowe jest dużo atrakcji. Strasznie nam się podoba, że można spędzić czas na świeżym powietrzu i prawie w ogóle nie mieć kontaktu z ludźmi. W poniedziałek i wtorek musieliśmy trochę popracować, więc z domku wyszliśmy dopiero w południe. Do wyboru mieliśmy dwie rzeczy do zrobienia. Jeden to oczywiście iść w góry i wyjść na jakiś szczyt a drugi to wypożyczyć rowery i przejechać się po okolicy.

Zrobiliśmy to i to. W poniedziałek postawiliśmy na górki i wyszliśmy na szczyt Spruce. Pomimo, że był to poniedziałek to na szlaku było dość dużo ludzi. Każdy jednak trzymał odległość a przy mijaniu, schodziło się na bok i zakładało się bandanę na twarz. Miło i kulturalnie. Nie ważne jakie kto ma do tego podejście ale ważne, że każdy respektuje innych i daje im potrzebną przestrzeń.

Spacerek do długich nie należał. Tylko jakieś 3 mile i 1200 ft do góry (5 km, 360m). Jak sami widzicie jest to idealny spacerek na późne wyjście. Trasa jednak nie rozpieszcza i od samego początku idzie się równo do góry. Tak, że cardio było i wczorajszą kolację można było spalić.

Po ok, godzinie szlak łączy się ze znanym, długodystansowym szlakiem Long Trail. Long Trail podobnie jak Appalachian Trail cechuje się dość dobrym przygotowaniem. Większość ludzi, która idzie tym szlakiem niesie ze sobą duże plecaki bo skoro planują przejść cały szlak to muszą się liczyć, że spędzą w górach co najmniej dwa tygodnie. Tak więc jak tylko szlak się połączył z trasą Long Trail to stał się szerszy, bardziej płaski i lepiej przygotowany.

Szlakiem Long Trail doszliśmy na szczyt Spruce, pod który dojeżdżają wyciągi. Wszystko tu jednak było pozamykane więc stwierdziliśmy, że przerwę sobie zrobimy na jeziorem Sterling. Szybko zlecieliśmy do jeziorka (niedaleko mieliśmy), znaleźliśmy odludną skałkę i podziwiając przyrodę zajadaliśmy orzeszki. Nawet chipmunki wyczuły, że mamy dobre orzeszki i przyszły podjadać. Latały koło nas jak szalone i tylko czasem znalazły coś co nam spadło. Specjalnie ich nie karmiliśmy bo jakbyśmy tak zrobili to pewnie by i do plecaka wskoczyły.

Po dłuższej przerwie nad jeziorem zejście na dół było dość łatwe i szybkie. Zlecieliśmy po kamieniach uważając tylko, żeby sobie nogi nie skręcić - no bo po co skręcać. Było już wczesne popołudnie i na szlaku zdecydowanie się przerzedziło. Tylko sporadycznie mijaliśmy jakiś niedobitków.

We wtorek za to postawiliśmy na rowerki. W miasteczku można wynająć rowery rekreacyjne i mają tu bardzo fajną trasę. Ścieżka rowerowa jest super przygotowana ciągnie się przez laski, nad rzeczką i czasem przechodzi nawet koło jakiegoś browaru. Jeden nawet odwiedziliśmy, Idyletyme - bardzo fajna miejscówka. Siedzi się w ogródku pod jabłonią i tylko czasem jakieś jabłko spadnie ci na głowę.

Co nas jednak pozytywnie zdziwiło, to, że w każdym barze/restauracji spisują nasze imiona i numery telefonów oraz czas wejścia do knajpy. Podobno takie są przepisy na COVIDa. Jak się okaże, że ktoś z COVIDem przebywał w barze wtedy co ty to wyślą ci smsa albo zadzwonią. Pierwszy raz się spotkałam z czymś takim ale w sumie to czemu nie...przynajmniej będzie łatwo poinformować innych jakby doszło do jakiegoś zakażenia.

Wracając jednak do trasy rowerowej to strasznie nam się spodobała. Aż Darek chciał rower kupować - musi sobie chyba tylko do tego roweru mieszkanie w tym miasteczku dokupić. Trasa przygotowana dla pieszych, rowerzystów i biegaczy, jest w miarę szeroka i ciągnie się od miasteczka, aż po lasy niedaleko stoków narciarskich. A dokładnie do Insbrucka - takiego hotelu blisko resortu.

Ogólnie to bardzo dużo w Stowe jest architektury niemieckiej, nazw niemieckich itp. Podobno była tu duża migracja Niemców i stąd te naleciałości niemieckiej kultury. Szkoda tylko, że nie ma tu restauracji z niemiecką kuchnią, tak jak to było w Szwajcarii gdzie nawet przy stokach można zjeść domowy pyszny obiadek. A może my nie wiemy gdzie szukać....

Rowerami można też dojechać do Public House. Nasz ulubiony bar w Stowe. Tu dla odmiany serwują polską kiełbasę, ale jakoś nie odważyliśmy się jej zamówić. Za to niemiecki precel z musztardą musiał być.

Tak nam zleciały kolejne dwa dni. Znów aktywnie a jednocześnie leniwie bo przecież nigdzie nam się nie spieszy. No może troszkę nam się spieszyło aby oddać rowery na czas… była już 18 godzina więc najwyższy czas pojechać do domku i zrobić jakąś kolację. Precel może i dobry ale ciężko nim pojeść.