IDM Travels

View Original

2021.04.10 Big Sky, MT (dzień 1)

Taki paragraf wylądował na naszym ostatnim blogu o Steamboat. A zaraz obok takie zdjęcie…

Czarno to widzę oj czarno…
Skoro VT ma chore przepisy i trzeba mieć kwarantanny, testy i nie wiadomo co jeszcze, skoro w Montannie jest więcej misiów niż ludzi (misie nie przenoszą COVIDa), skoro mamy dużo nie wykorzystanych kredytów na Delta Airlines, skoro Big Sky jest wschodzącym resortem w którym można rozważyć inwestycje i skoro prawie wszyscy nasi przyjaciele zdecydowali się pojechać z nami to jaką mogliśmy znaleźć wymówkę, żeby nie polecieć do Big Sky, MT tylko do Killington?

Big Sky jest największym resortem narciarskim w Stanach. Tak naprawdę podium i pierwszą pozycję dzieli z Park City, które już trochę poznaliśmy w 2019 roku. Big Sky ma 250 km tras i powierzchnię przekraczającą 5,800 akrów. Troszkę duży nie?

Jak zwykle od słowa do słowa, i wzajemnym wymienianiu argumentów dlaczego powinniśmy pojechać na wiosenne narty własnie do Montanny, zanim jeszcze wylecieliśmy z Colorado, wiedzieliśmy gdzie będzie nasz następny lot. W końcu wracamy do normy - jeden lot na miesiąc. Tak więc dziś jest 5 rano a my w przeciwieństwie do 90% Nowojorczyków nie zamawiamy taksówki, z baru do domu tylko z domu do baru… tylko do naszego baru trzeba jechać taksówką, potem dwoma samolotami, znów samochodem, potem nartami i gdzieś za jakieś 14h będziemy mogli napić się piwa. Ale przecież nie o piwo chodzi… chodzi o nartki, o górki, o śnieg, o słońce, o dobre towarzystwo i czas pełen uśmiechu. No to w drogę…

Na ten wyjazd trochę nas się zebrało. Już bardzo dawno nie lecieliśmy nigdzie, aż taką ekipą. Chyba ostatni raz były to Darka urodziny w Meksyku. O wow - tam to się działo, nawet bloga nie ma bo nie da się tego opisać. Myślę, że na tym wyjeździe jednak będzie czas na pisanie ale to się jeszcze okaże. Tym razem też mamy okazję do świętowania. I to nie byle jaką okazję. Parę dni temu Stany Zjednoczone wzbogaciły się o nowego obywatela a ja wzbogaciłam się o kolejny paszport…

Poziom ekscytacji każdego sięga zenitu. Niektórzy z ekipy nie byli jeszcze w tym roku w dużych górach, inni mają zawsze niedosyt i szukają puchu, są też tacy co nie lecieli nigdzie przez ponad rok (wow) i są też tacy co bardziej cieszą się z nowego biletu niż nowej pary butów. Tak, że ekipa 8 osób z uśmiechami od ucha do ucha…

Do 2 w nocy pisaliśmy sobie smsy bo każdy nie mógł się doczekać wyjazdu na lotnisko i bał się zaspać. Niestety Ci co najdłużej pisali jednak zaspali. Ale wracajmy do nas. My grzecznie o 5 rano zapakowaliśmy się w taksówkę i ruszyliśmy na lotnisko.

A na lotnisku masakra. Od 1 kwietnia w NY nie wymagana jest kwarantanna ani testy więc chyba wszyscy spragnieni podróży rzucili sie na samoloty. My sobie dobrze obliczyliśmy więc byliśmy spoko ale parę ludzi w kolejce panikowało i chciało się przeciskać ale wszyscy mieli smoloty mniej więcej o tej samej porze więc przepuszczanie raczej nie wchodziło w gre.

40 minut zajęło nam od wyjścia z taksowki, przez oddanie bagażu do przejścia przez bramki. Nie nastawialiśmy się na śniadanie na lotnisku bo jest zazwyczaj drogie, bez smaku a też czasu nie bardzo na nie mieliśmy. Postawiliśmy za to na domowej roboty muffinki. Kochana koleżanka co leci z nami, upiekła przepyszne czekoladowe muffinki - dziękujemy!!!

Pierwszy lot minął spokojnie i po nie całych 3h wylądowaliśmy w Minneapolis. Udało nam się przespać cały lot bo organizm potrzebował snu. I dobrze - jak się śpi to szybciej czas mija. W Minneapolis byliśmy w lipcu. Lecieliśmy dokładnie tym samym połączeniem. Wtedy lecieliśmy do Yellowstone i Grand Teton. Bardzo lubimy przesiadać się w Minesocie. Lotnisko jest fajnie wyremontowane, czyste, nie za duże ale wystarczające, żeby obsłużyć wszystkie połączenia.

Mamy tu już swoją miejscówkę nawet na śniadania. Jak na lotnisko to wcale nie drogie a łososia mają całkiem całkiem. Godzina przerwy jaką mieliśmy w zupełności wystarczyła nam na śniadanko i kawkę. W między czasie wiedzieliśmy już, że jedna osoba z naszej grupy spóźniła się na samolot i teraz sobie pozwiedza stany…. NYC - Atlanta - Salt Lake City - Bozeman (Montana). Wow - to sie nazywa kochać latać!

My sprawnie, jak w szwajcarskim zegarku zapakowaliśmy się do samolotu i bez żadnych opóźnień wystartowaliśmy. Nasz ostatni odcinek podróży to około 2.5h. Po wypitej kawie już nam nie chciało się spać więc skupiliśmy się na pracy i podziwianiu widoków. A podziwiać jest co.

Lądując w Bozeman ma się przepiękne widoki gór. Samo miasteczko położone jest w dolince i otoczone jest pięknymi górami do których właśnie jedziemy. Tym razem podziwianie widoków zostawiłam Darkowi a sama odliczałam kiedy będziemy już na ziemi.

Ci co mnie znają to wiedzą, że kocham latanie, starty, lądowania, nawet turbulencje czasem lubię ale ogólnie mi nie przeszkadzają. Niestety, tym razem poczułam się bardziej jak na statku niż samolocie. Boczne wiatry były dość duże i bujało na każdą stronę. Aż dostałam choroby lokomocyjnej.

Na szczęście lotnisko w Bozeman jest małe więc szybko odebraliśmy autko i bagaże i mogłam pooddychać świeżym powietrzem. Od razu lepiej!

Lotnisko w Bozeman

Do resortu mamy tylko godzinke jazdy. Nie musieliśmy robić zakupów bo znajomi za nami zrobią (jak wylecą z Texasu). Okazało się, że połowa grupy utknęła na lotnisku w Dallas. Niestety cały czas przekładali czas odlotu więc ciężko powiedzieć kiedy do nas dołączą. Darek spragniony nartek wziął azymut resort i pojechaliśmy przed siebie. Pogoda była idealna. 3/8 osób (czyli, ja, Darek i nasza przyjaciółka) dojechaliśmy bez problemów i po szybkim przebraniu już o 14:30 byliśmy na stoku. Darek na nartach a my na butach…

Każdy poznawał okolicę na swój sposób. Darek trasy i stoki narciarskie a my zaliczyłyśmy miasteczko, punkt informacyjny, zakupy. Jednak reszta ekipy nie zrobi zakupów… czekanie na samolot się przeciąga. Dobrze, że serki, parówki, prosciutto i inne smakołyki przyleciały z NY to z głodu nie umrzemy.

Baza Big Sky, jest dość mała. Typowe zaplecze resortu. Dużo sklepików ze sprzętem, restauracji, hoteli i parkingów. Ładne oczywiscie jest bo jak może nie być jak jest otoczone takimi górami. W porównaniu ze Steamboat które ma większe miasteczko, mniejsze góry… chyba wybieram Big Sky na wakacje/inwestycje a Steamboat do miaszkania na dłużej.

Około czwartej jak już zamknęli wyciągi wszyscy się spotkaliśmy i przy piwku podziwialiśmy piękne górki i planowaliśmy co dalej. Niestety nie pozwalają tu za dużo chodzić po górach. Jest trasa Moose Tracks przeznaczona na rakiety. Szlaki są ale bardziej z miasteczka Big Sky do którego trzeba podjechać jakieś 10 min. Myślę że do zrobienia i uda nam się zaliczyć wodospady Ousel. Czyli dwa dni spacerki, jeden praca i wakacje miną.

Zaczynało się robić zimno więc po dobrym hamburgerze i piwku ruszyliśmy do domku. Mamy ski in ski out ale to oznacza, że na trasy łatwo się wyjeżdża ale za to z bazy do domku trzeba pod górę drałować.

Niby górka nie duża ale na tej wysokości (resort położony jest na 7,500 ft/2,286 m) to każda aktywność fizyczna jest wyczynem.

Domek mamy cudowny, drewniany, duży z kominkiem. Tak więc przy kominku czekaliśmy na resztę załogi i rozmawialiśmy o tym jak fajnie znów móc podróżować. Reszta załogi doleciała bliżej północy. Chyba kochają nartki bo 18h w podróży to już poświęcenie. Najważniejsze, ze wszyscy bezpiecznie dotarli.