IDM Travels

View Original

2021.02.27 Steamboat, CO (dzień 1)

Nie wierzyłam, do ostatniej chwili a dokładnie to do soboty 9 rano, nie wierzyłam, że gdzieś polecimy w tym miesiącu. Tak, bilety zarezerwowałam jakiś czas temu, najpierw do SFO a potem do DEN. Ale co z tego, że miałam bilety. Bilety aktualnie kupuję jak kolejny ciuch na amazonie… przecież zawsze można oddać.

Nawet jak się pakowałam to nie do końca zdawałam sobie sprawę gdzie jadę. Nie pierwszy raz się pakowałam w tym roku więc to nic nowego. Dotarło do mnie dopiero jak siedziałam przed bramką i sluchałam kolejnych wezwań na samolot do Cincinati, Charlote, Key West….

Doczekałam się aż wywołali samolot do Denver - tak to nasz. Rok bez tygodniowego wyjazdu na nartki byłby rokiem straconym. Pomyślicie pewnie… to co Vail, Aspen, Brenckenridge… nie, tym razem postawiliśmy na Steamboat. Darek jeszcze tam nigdy nie był, ja tym bardziej. Tak więc przygoda, przygoda!

Niektórzy będą się dziwić że lecimy, że się nie boimy. Inni natomiast będą pytać co tak długo zwlekaliśmy. Ostatnio ktoś fajnie powiedział… albo żyjesz albo się boisz. No więc to jest nasza odpowiedź na pierwsza grupę ludzi. Co do pytania czemu dopiero teraz to wiecie, że koniec roku/początek zawsze jest dla nas dość ciężki w pracy więc marzec wydawał się najlepszą opcją. Już mam ochotę na wakacje w słoneczku. A nie ma nic lepszego niż spring skiing. Miejmy nadzieję, że pogoda dopisze.

Za dwadzieścia lat będziesz bardziej żałował tego co nie zrobiłeś, niż tego co zrobiłeś….

Pierwotnie mieliśmy lecieć do Kalifornii ale ta trochę wymyśla z kwarantannami i innymi restrykcjami. Colorado natomiast mówi - witamy was z otwartymi rękami tylko proszę być rozsądnym. Nie ma problemu!

I takim oto sposobem, jest sobota rano a my zamiast smacznie spać siedzimy już w taksówce (nie byle jakiej) na lotnisko. Taksówka nie byle jaka bo przyjechał po nas Van. Przynajmniej nie było problemu jak tu wsadzić narty - czyżby już nawet w NY mieli Ski Taxi , jak w Park City?

Lecimy z LGA - ależ to lotnisko się rozbudowało przez ostatnie pół roku a to jeszcze nawet nie jest połowa. Plusem tego lotniska jest, lokalizacja. Dlatego bardzo cieszymy się, że rozbudowywuje się i będziemy mieli jeszcze większy wybór połączeń. Szczególnie, że nasze ulubione linie Delta mają większość terminali więc zapowiada się super. Ciekawe ile im jeszcze zajmie ten remont. Ale dobrze, że wykorzystują czas COVIDa kiedy ilość lotów i pasażerów jest mniejsza. Niech zrobią jak najwięcej zanim ruch powietrzny wróci do normy. A może stać się to już niedługo bo nawet podsłyszeliśmy rozmowę załogi, że już za tydzień mają prawie dwa razy więcej połączeń niż dziś.

Nasz samolot był pełny i niestety nie udało nam się dostać upgradu ale to nic. Siedzieliśmy w przejściu awaryjnym i nadal mieliśmy bardzo dużo miejsca na nogi. Do tego Delta blokuje środkowe siedzenie więc mamy pewność, że cały rząd będzie tylko dla nas. Muszę przyznać, że będę tęsknić za tą przestrzenią jak rzeczy wrócą do normy.

Ale fajnie było znów polecieć. Ja to lubię ten czas w samolocie. Oglądanie filmów, start i lądowanie, te widoki z okna, i całą ekscytację z faktu, że wylądujemy w innym miejscu. Denver już znamy ale nie było nas tu 8 lat (sami nie wiemy czemu) więc odświeżenie pamięci będzie jak najbardziej mile widziane.

Po około 5 godzinach lotu wylądowaliśmy w Denver. Troszkę się zdziwiliśmy, jak pan pilot powiedział, że w Denver jest 35F (ok. 2C). Denver ma bardziej klimat pustynny i zazwyczaj w lutym/marcu temperatury tu są koło 60F (15C). Kolejny dowód, że klimat się ochładza. Czyli jak w Denver na nizinach jest tak zimno to ja nie chcę wiedzieć jakie temperatury są w górach.

Lotnisko DEN trochę przebudowali. Do części gdzie odbiera się bagaże można pojechać pociągiem albo (czego wcześniej nie było) dojść na nogach. My wybraliśmy nogi bo szybciej i mniej tłumów. Z drugiej strony to jest to łatwy sposób na sprawdzenie czy się ma COVIDa. Jak wyjdziesz pod górę na tym lotnisku bez zadyszki to znaczy, że twoje puca nadal są w dobrym stanie. Śmialiśmy się, że to jest ich sposób kontroli granic stanu. Tutaj nie mierzą temperatury itp. Ogólnie przechodzi się jakby nigdy nic.

Na lotnisku jak to zawsze bywa trochę schodzi. Trzeba bagaże odebrać, samochód wypożyczyć i ogólnie ogarnąć się. Denver przygotowane jest na narciarzy i ma bardzo fajną karuzelę na bagaże z nartami. Przynajmniej odrazu wiadomo gdzie się je odbiera. Łatwo znaleźć swój sprzęt no i pewnie szybko idzie rozładunek.

Dobra, mamy bagaże, samochód. Wszystko zostało odkażone. No to w drogę. Zazwyczaj pierwszy dzień (zwłaszcza na dłuższych wyjazdach) poświęcamy sprawom organizacyjnym. Trzeba kupić jakieś jedzenie i piwko bo będziemy głównie przyrządzać jedzenia w hotelu. Mamy apartament w hotelu z jedną sypialnią i dobrze wyposażoną kuchnią więc stawiamy na unikanie ludzi i przyrządzanie posiłków samemu. Oczywiście można kupić wszystko w jednym supermarkecie ale jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Dlatego mamy listę 3 sklepów i jednego browaru do odwiedzenia. Zanim jednak to zrobimy to pasowałoby zjeść jakiś lunch.

Jak tylko Darkowi powiedziałam, że In-n-Out robi ekspansję na Colorado i nawet jedna lokalizacja jest dość blisko lotniska to od razu było wiadomo gdzie mamy jechać na lunch. Nawet jeśli będziemy musieli nadrobić jakieś 20 minut. Niestety to co zobaczyliśmy na miejscu przerosło nasze największe oczekiwania. Kolejka samochodów do drive through była tak duża, że stania było co najmniej na godzinę jak nie więcej. WOW - i ludzie tak naprawdę stoją? Stwierdziliśmy, że wejdziemy do środka ale o zaparkowaniu też mogliśmy pomarzyć do tego kolejka do środka wcale nie była mniejsza. We are too sexy for that! Szybka decyzja, że ich olewamy i wybraliśmy ich największą konkurencję czyli Five Guys.

A obok Five Guys było Pierogies Factory czyli fabryka pierogów. Kupiliśmy 3 paczki zamrożonych pierogów, gołąbki i będzie kolacja jak się patrzy. Nie był to sklep polski. Widać, że pracują tam amerykanie, klientami też głównie amerykanie. Jak powiedziałam gołąbki z polskim akcentem to Pani z początku nie zrozumiała co ja chcę zamówić. Ale potem się domyśliła. W menu mieli same polskie specjały rosół, barszcz, zapiekanki no i oczywiście pączki. Widać, że im się to fajnie kręci więc może to jest pomysł na biznes. Podszkolę się jeszcze w gotowaniu podczas tej pandemii i kto wie co czas przyniesie.

Pierogi mamy to teraz czas na jakieś mięsko. Ostatnio w Wyoming zraziliśmy się do mięsa z supermarketu więc tym razem wyszukałam lokalny sklep mięsny (u Edka). Pojechaliśmy na jakieś zadupie, aż Darek się zastanawiał gdzie ja go znów wyciągnęłam ale grzecznie skręcał w lewo, w lewo no i w lewo żeby na końcu było w prawo. Jak zajechaliśmy pod sklep i zobaczyliśmy pełny parking to od razu wiedzieliśmy, że dobry wybór.

Uff - prawie koniec zakupów. Jeszcze tylko piwko i możemy ruszać w drogę. Nie lubimy piwa przemysłowego jak Heineken Tyskie, Żywiec itp. Wolimy wspierać małe lokalne browary i piwo w którym czuć świeżość i smak. Jak zobaczyłam, że browar ma w logo żółwika to nie mogłam go ominąć. Znów jakieś totalne zadupie gdzie zastanawiamy się jakim cudem tu się biznes utrzyma. No jak podjechaliśmy to zrozumieliśmy. Znów pełny parking, ludzie parkują na poboczu i kolejka, żeby zdobyć jakiś stolik. My tylko wstąpiliśmy po piwo na wynos więc na szczęście kolejki nas ominęły. Ale jak kiedyś będziemy mogli tu zostać na dłużej to na pewno siądziemy przy ognisku z widokiem na górki.

Koniec zakupów - wreszcie można wjechać na autostradę i pojechać w kierunku górek. Steamboat jest resortem najbardziej oddalonym od Denver. Nadal jest to tylko 3h jazdy ale przez góry i przełęcze więc droga może być zasypana. Prognozy są dobre i wygląda, że drogi są przejezdne więc powinno nam się udać szybko dojechać. Ponieważ wszystkie zakupy robiliśmy po drugiej stronie miasta to już nie musieliśmy się pchać przez miasto i szybko wskoczyliśmy na autostradę. Z każdą minutą podnosiliśmy się coraz wyżej i zbliżaliśmy się do słynnych resortów jak Vail, Breckenridge, Arapaho Basin czy nasze docelowe Steamboat.

W miasteczku Silverthorne z autostrady numer 70 odbiliśmy na drogę numer 9. Tutaj był znak Breckenridge na lewo a Steamboat na prawo… my na prawo i wtedy się zaczęło. Tutaj to już nie wiele było. Same lasy, góry i tylko droga na której czasem jakieś auto się pojawiało. Jak wjechaliśmy na drogę numer 40 to już w ogóle było pustkowie. Tak naprawdę za Silverthorne nie było już cywilizacji (poza małą stacją w miasteczku Kremmling) aż do samego Steamboat.

Dobrze, że mamy fajny samochodzik Volvo XC60 to droga nam nawet mijała a muzyka umilała podróż. Wiedzieliśmy, że czarny asfalt może szybko zmienić się w biały gdyż z każdym kilometrem podnosiliśmy się coraz wyżej. Wyjechaliśmy na ponad 9tys feet (2700 m). Tu już było zimno, śnieżnie i wietrznie. Na szczęście ratraki na gąsienicach się uwijały i droga nadal była przejezdna.

Cudownie - nie? Była pełnia księżyca więc pomimo, że była noc to nadal było widać ten dziewiczy śnieg na poboczach. Wszystko pokryte białą kołderką. Pięknie. Aż się chciało wychodzić i zdjęcia robić ale jak zobaczyłam, że na zewnątrz jest 8F (-13C) to wybrałam nagrywanie przez szybę. Darek jednak odważniaka wyszedł i uchwycił na zdjęciu tą pustkę, ciszę i tylko nasz samochodzik po środku niczego (albo właśnie wszystkiego).

Przełęcz za nami - teraz z każdym kilometrem będziemy niżej więc i śniegu będzie mniej. Zjeżdżaliśmy w dół i szok - a co to za duże miasto tam w dole. Musi to być Steamboat. Zrobiło wrażenie. W Stanach resorty zazwyczaj są dość małe. Często najpierw powstał resort a dopiero potem zaczęto budować miasto i infrastrukturę. Ze Steamboat jest inaczej. Najpierw było tu miasto które powstało w czasach gorączki złota. Potem zrobili tu destynację wakacyjną ze względu na gorące źródła a dopiero na koniec zrobili tu resort narciarski. Super - właśnie czegoś takiego szukaliśmy. Miasteczka z resortem a nie resortu z miasteczkiem.

Dojechaliśmy do hotelu. Była już prawie 9 wieczór. W Colorado w hotelu może być otwarty bar (w czasach COVIDu) więc nie było szans, żebym Darka zaciągnęła do rozpakowywania auta czy do pokoju. Odebraliśmy tylko klucze, żeby wiedzieć na jaki pokój barmanka ma wpisać drinki i poszliśmy się zrelaksować przy gorącym cydrze jabłkowym (tak od Hunter za mną chodził) albo zimnym piwku - każdy pije to co lubi.

Rozpakowywanie auta poczeka - w końcu na zewnątrz jest jak w zamrażalniku więc nic się nie zepsuje. Natomiast kolega mógł z baru uciec. Darkowi zajęło około jednej minuty żeby poznać kolegę. Mieliśmy to szczęście, że gostek mieszka w Steamboat ponad 20 lat i zna każdy zakamarek. Tak więc poopowiadał nam gdzie najlepiej jeździć na nartach - Sundown wyciąg. Żeby omijać gondolę bo wszyscy od niej zaczynają, więc między 9:30 rano a 11 lepiej jej unikać. Kolejki do wyciągów (te słynne co są na Youtube) są ale głównie w Soboty - no ale przecież kto jeździ w Soboty. Ogólnie przegadaliśmy jakieś 2h, dowiedzieliśmy się, że jest to fajne miasto do mieszkania i ma potencjał i się będzie jeszcze bardziej rozrastało. Hmm - kto wie czy nie wyjedziemy stąd z kluczykami do jakiegoś mieszkanka.