IDM Travels

View Original

2021.09.02 Palmer, AK (dzień 12)

Wakacje dobiegają końca. Dziś przenosimy się poraz ostatni do innego hotelu. Obiecałam wam, że będzie 7 hoteli, samolot, statek i helikopter … właśnie helikopter zostawiliśmy jak wisienkę na torcie na sam koniec. Ostatni lodowiec jaki planujemy odwiedzić (piąty na tym wyjeździe) to Knik. Do niego nie można dostać się na nogach bo nie dość, że trzeba iść dniami to do przejścia jest dość duża rzeka. A na koniec i tak jest jezioro które się łatwo nie pokona. Tak więc najlepiej lodowiec oglądać z helikoptera. Myśmy jeszcze nigdy nie robil helikoptera nad lodowcem więc pora dołożyć kolejne doświadczenie do naszej kolekcji. Darkowi udało się znaleźć helikopter i hotel w jednym miejscu tak więc dziś wracamy pomału bliżej Anchorage i jedziemy do Knik River Lodge blisko miasteczka Palmer.

Śniadanie w Majestic serwują o 9 rano więc idealnie bo mogliśmy się wyspać po wczorajszych dyskusjach z pracownikami pensjonatu. Naprawdę ciekawi ludzie i ciekawe historie życia.

Majestic Valley pożegnało nas chmurami i mżawką. Dobrze, że dopiero dziś się pogorszyła pogoda i wczoraj mogliśmy cieszyć się ładną pogodą na lodowcu. Dziś nam mniej zależało na pogodzie bo uciekaliśmy z tych rejonów.

Zarówno w pensjonacie jak i przewodnik na lodowcu polecano nam dwie rzeczy do oglądnięcia. Jedną było wyjście na szczyt Lions Head inną wyjechanie na przełęcz Hatcher. Ponieważ widoczność była prawie zero odpuściliśmy sobie Lions Head i spróbowaliśmy szczęścia z przełęczą.

Droga do Palmer jest piękna sama w sobie. Jechaliśmy tą trasą dwa dni temu ale widoki nadal podziwialiśmy. Jakimś dziwnym cudem trafiliśmy też na jesień. Z dnia na dzień liście zmieniły kolory i mogliśmy podziwiać piękną złotą jesień.

Po ponad godzinie dojechaliśmy w rejonye miasteczka Palmer i skręciliśmy na Hatcher Pass. Początkowo droga przechodziła przez obrzeża miasta aby potem wspinać się pięknymi górskimi drogami.

Hatcher Pass łączy miasta Palmer i Wasilla i najwyzszy punkt osiąga na wysokości 3,886 ft (1,148 m). Ze względu na bliskość miast i drogę prowadzącą na sam szczyt rejon przełęczy jest bardzo popularny w czasie zimy na narciarstwo backcountry. Podobno pierwszy śnieg nadający się do zjazdów na nartach pojawia się tu już pod koniec września. Darek po tej informacji zaczął się zastanawiać czy nie przedłużyć wakacji ale na szczęście w porę się dowiedziałam, że dostałam dwa bilety na US Open w całkiem fajnym rzędzie więc wrócimy do NY, a czy wyjazd na narty na Alaskę w nastepnym roku wypali i odwiedzimy Hatcher pass to się jeszcze okaże.

Przełęcz popularnae jeste cały rok wśród entuzjastów różnych sportów, rowery, paralotnie, szlaki górskie i dzikie zwierzęta. Wszystko można tu robić i spotkać. Myśmy mieli tylko szczęście do lokalnego świstaka, który nawet ładnie pozował do zdjecia.

Na przełęczy dość mocno wiało i zaczęło padać więc nie spędzaliśmy tam wiele czasu. Mamy nadzieję, że pogoda do jutra się poprawi i nie odwołają nam helikoptera. Podobno dziś wszystkie loty odwołali ze względu na wiatr. Jak nie jutro to może w sobotę nam się uda polecieć.

Póki co dojechaliśmy do kolejnego pensjonatu Knik River Lodge. W takim małym domku spędzimy nasze ostatnie noce na Alasce. Knik Lodge ma około 25 takich domków. Każdy domek ma łazienkę, mini aneks kuchenny i jedno albo dwa łóżka. Jest też mini taras dla odważnych. Na Alasce jest dużo komarów więc siedzenie na trasie nie zawsze jest dobrym pomysłem.

Dziś kolację jemy w lodge więc na luzie mogliśmy sobie pochodzić po okolocy, nadrobić zaległości z blogiem, i ogólnie odpocząć.

Nie wiele jest jednak tu do robienia. Miałam nadzieję, że przynajmniej tu jakiegoś łosia spotkamy i cały czas chodziłam z dużym obiektywem ale pewnie jak to bywa w życiu, skoro byłam przygotowana to nie miałam co fotografować. Jakbym miała tylko telefon albo w ogóle nie miała aparatu to pewnie łosie by nam z ręki jadły. Z samego pensjonatu można przejść się kawałek do lasu i na pobliski pagórek. Dziś nam nie zależało na zwiedzaniu ale może przy kolacji wypytamy kelnerkę/kelnera co tu można robić.

Restauracja w pensjonacie Klink słynie z używania tylko produktów z pobliskich farm. Wszystko świeżutkie i organiczne. Niestety menu mają dość limitowane. Nawet nam nie chodzi o to, żeby mieć jakiś super wybór ale żeby się zmieniało codziennie. Z tego co zobaczyłam w menu i na zdjęciach innych gości w Internecie wygląda, że menu nie zmienia się przez cały rok. Dziś wybraliśmy po łososiu. Jutro może wybierzemy coś innego ale trzeci dzień już bym chyba nie chciała tu jeść.

Łosoś był pyszny ale sernik smaczniejszy!

W głównym budynku brakuje też miejsca, żeby sobie usiąść i odprężyć się. Mają dość duży taras ale niestety to jest Alaska i komary atakują. W restauracji to tak dziwnie siedzieć przy pustym stole. Tak więc chcąc nie chcąc po kolacji poszliśmy do domku. Darek próbował przez chwilę siedzieć na tarasie ale komary i inne muszki szybko go przegoniły i przenieśliśmy się do pokoju. Jutro czeka nas ostatnia atrakcja. Będziemy latać helikopterem nad lodowcem. Baterie naładowane, karta pamięci wyczyszczona i obiektywy przygotowane. Jestem gotowa na zrobienie kolejnego tysiąca zdjęć. Ciekawe kiedy to po powrocie ogarnę, kiedyś na pewno.