IDM Travels

View Original

2022.01.04 Copper Mountain, CO

Nowy rok i nowe postanowienia. U nas niewiele się zmieniły od poprzedniego roku. Podróżować więcej!

Poprzedni rok zamknęliśmy dokładnie na 60 wpisach na naszym blogu. Biorąc pod uwagę, że nie piszemy z każdego wyjazdu, a także niektóre dni sumujemy w jeden reportaż to numerek nie jest taki zły. Myślę, że było 80-90 dni wyjazdowych w 2021 roku!

Zwłaszcza jak weźmiemy poprawkę, że cały poprzedni rok pandemia panowała na świecie to nawet udało nam się jakoś to ogarnąć i podróżować w tych trudniejszych czasach.

Sierpień 2021 - Alaska, najlepsze zdjęcie z zeszłego roku

Oczywiście rok rozpoczynamy narciarsko. Przecież jest zima.

Kolejny wyjazd na narty też się udało zrobić na zachodzie. (3:0). Zachód prowadzi ze wschodem w tym sezonie. Ciekawe jak długo uda się utrzymać taką pozytywną przewagę. 

Stany California, Oregon i Washington jak narazie wygrywają w tym sezonie jeśli chodzi o ilość śniegu. Ostro tam sypie. Śnieg jest liczony w metrach. Resorty mają problemy z odśnieżaniem wyciągów a także z transportem ludzi. Lotniska i drogi często są zamykane. Planujemy w ten raj dla narciarzy się wybrać, ale musi tam się troszkę uspokoić. Jak narazie poczciwe Denver. 

Colorado może nie dostało tyle śniegu co zachodnie wybrzeże, ale nie jest źle jak na początek sezonu. Większość tras i terenów w resortach jest otwarta. 

Jak zwykle jeden dzień spędziliśmy w Denver na załatwianiu spraw i odwiedzeniu paru ulubionych nam miejsc. No bo jak można nie odwiedzić pana Edwarda (sklep mięsny) czy New Terrain (ciekawy browar). 

Następny dzień cały spędziliśmy w górach, w resorcie Cooper. 

Pogoda niestety nie zapowiadała się ciekawa, dlatego pewnie nie było dużych korków. 1h 15min i już na miejscu. 

Wczoraj było słonecznie, ale zimno. Dzisiaj dalej jest zimno z tą tylko różnicą, że nie ma słońca i jest mocny wiatr. 

Wyznając zasadę, że nie ma złej pogody tylko człowiek jest nie przygotowany, zapiąłem kurtkę pod szyję i wsiadłem na krzesełko. 

Plusem złej pogody jest brak ludzi. Bez kolejek można było jeździć. 

Na dole nawet nie było tak źle, ale im wyżej tym było gorzej. 

Widać, że przybyło tutaj śniegu przez ostatnie 3 tygodnie jak tu byłem. W głównej części resortu wszystko jest otwarte, nawet lasy. Im wyżej tym było gorzej. Ponad lasami jeszcze ciekawiej. Silny wiatr zwiewał cały śnieg w doliny i wystawało trochę skał. 

Wyciągi dalej wyżej w góry chodziły ale na spowolnionych obrotach. Mało było chętnych bo wiatr i niskie temperatury nie pozwalały za długo tutaj zabawić. 

Jeździłem na górze, a jak już dobrze zmarzłem to na przemian lasami albo trasami pod wyciągiem zjeżdżałem na dół i już było ciepło. 

Copper ma ciekawą tylną część resortu. Wielkie przestrzenie po których można jeździć gdzie się chce. 3 tygodnie temu jak tutaj byłem to niestety cały ten rejon jeszcze był zamknięty.
Dzisiaj z góry zobaczyłem, że wyciągi z drugiej strony chodzą i że lina jest spuszczona, więc pojechałem. 

Ale tu wiało! Jechałem pod wiatr, więc czasami jak mocniej zawiało, to aż mnie zatrzymywało. Niżej pojawiły się drzewa i było już znośniej. Oczywiście nikogo nie spotkałem. 

Dojechałem na dół do wyciągu a tu rozczarowanie. Dalej nie można jechać, Ze względu na wzmagający się wiatr patrol wszystko zamyka. 

Musiałem wsiąść na taki mały, wolny wyciąg który mnie z powrotem wywiezie na przełęcz. Tak jak na tym wyciągu zmarzłem to dawno nie było mi tak zimno. Wyciąg jechał super wolno ze względu na potężny wiatr i obawę, że krzesła będą uderzać o słupy. Do tego jest to stary wyciąg i nie ma zabezpieczeń. W stanie Colorado wyciągi nie muszą mieć zamykań z przodu więc siedzisz jak na taborecie. Co przy dużym wietrze i ostrym bujaniu musisz się mocno trzymać żeby nie wypaść. 

Lokalni jakoś nie lubią tych zabezpieczeń. Nawet jak większość nowych wyciągów ma tą barierkę to i tak jej nie zamykają. Chyba, że wsiada jakieś małe dziecko to wtedy dopiero zamykają. Co stan to obyczaj. 

Po około 15 minutach wyjechałem na przełęcz. Zmarznięty ale szczęśliwy, że się wydostałem. Ski patrol oczywiście już zamknął wjazd i udawał się w ten rejon sprawdzać czy czasem nikt tam na noc nie został. 

Szybciutko, łatwymi trasami zjechałem na dół i udałem się do najbliższego baru się ogrzać. Ilonka mnie odnalazła i razem w ciepłym pomieszczeniu zjedliśmy lunch. 

Najedzony i zagrzany wróciłem na narty. Zostało mi jakieś dwie godziny jeżdżenia. Góry były puste, więc jeździłem wszędzie. Poza dolinami z tyłu góry, które już były zagrodzone grubymi linami. 

Czasami wyjeżdżałem na przełęcz, żeby się przekonać, że dalej wieje. 

Z tej strony jednak było znacznie lepiej, zwłaszcza jak się jechało w dół. Wiatr wiał w plecy i tylko jeszcze cię popychał do przodu. 

O 16:20 jako jeden z ostatnich narciarzy zjechałem na sam dół. Pustymi trasami wyjeździłem się na maksa. Mimo, że pogoda nie sprzyjała to i tak uważam ten dzień za dobry i spełniony. Dużo ciekawych zjazdów i przygód!

Silny wiatr który wiał cały dzień w końcu coś dobrego przywiał. Śnieg dopadł nas na autostradzie 70 w kierunku Denver. Na szczęście dzisiaj nie było dużego ruchu i droga była przejezdna. Jechało się znacznie dłużej niż rano, ale i tak w ciągu dwóch godzin wróciliśmy do Denver. Duża śnieżyca dopiero ma nadejść.

Następnego dnia powrót do domu. Niewiele się wydarzyło poza ciekawym startem z lotniska z Denver. 

Samolot miałem o godzinie 16, oczywiście ze względu na pandemię i trudne warunki pogodowe dużo lotów jest odwołanych. Mój na szczęście z małym opóźnieniem ale leciał (w sumie szkoda, bo jutro mogą być świetne warunki w górach). 

Po załadowaniu nas do samolotu pilot powiedział, że opóźnienie się trochę jeszcze zwiększy bo musimy odlodzić  samolot. Po raz pierwszy coś takiego widziałem (niestety nie mam zdjęć, bo nie siedziałem koło okna). 

Na lotnisku była śnieżyca z dużym wiatrem i -15C. Do każdego samolotu przed startem podjeżdżały cztery ciężarówki z takimi wysięgnikami jak do naprawy słupów. Z każdej strony pod ciśnieniem leciała woda z jakimiś chemikaliami i nią pokrywali samoloty. Takich stanowisk było parę. Później te same samochody zmieniały skład chemiczny mieszanki i znowu pokrywali tym samolot w celu zapobiegania tworzenia się nowego lodu. 

Następnie samolot wjeżdżał na pas startowy i rozgrzewał silniki. Silniki były już na wysokich obrotach a on dalej stał w miejscu. Jak się później dowiedziałem, tym sposobem piloci rozgrzewają skrzydła i ogon samolotu żeby się upewnić, że więcej lodu się nie będzie gromadziło. Po około 15-20 sekund samolot startował jak z procy i szybko podnosił się z pasa startowego. 

Oczywiście turbulencje po starcie były ciekawe, aż dopinałem pas bo się bałem, że wypadnę z fotela. Nie wolno było wstawać i serwis na pokładzie też był wstrzymany gdzieś przez pierwsze 45 minut. 

Potem lot był spokojniutki jak by nigdy nic. 

I znowu NY. Ciekawe na jak długo…