2023.09.16 Seymour, Adirondacks, NY
Dawno, dawno temu Stanisław Jachowicz powiedział: Cudze chwalicie a swego nie znacie. Dokładnie, wystarczy chwalenie tej Nowej Zelandii, trzeba po lokalnym podwórku troszkę pochodzić!
Wiem, porównanie NZ do lokalnych górek to jak jeżdżenie na nartach na zlodowaciałym wschodzie Stanów do np. puszystego Kolorado. Niestety nie mieszkamy w NZ, a organizm domaga się długiego fizycznego zmęczenia. Nie pozostaje nic innego jak wykreślić kolejny szczyt z długiej listy szczytów w Adirondack.
Adirondack posiada 46 szczytów powyżej 4,000 stóp. Zrobiliśmy już 38 z nich. Trzeba tą listę w końcu zakończyć i wpisać się do ich klubu. Zostały nam niestety już same „ciekawe” szczyt. Albo bardzo oddalone od cywilizacji, albo nie posiadające szlaku, tylko wydeptaną przez ludzi i zwierzęta ścieżkę. Albo to i to, jak Seymour, szczyt który planujemy zdobyć w ten weekend. Pogada zapowiada się OK, bez opadów, co znacznie zwiększa szanse na wyjście na szczyt.
Za bardzo nie chcemy brać wolnego z pracy, więc niestety wyjazd z miasta musiał być w piątek po południu. Dalej jest letni klimat więc wiele ludzi ucieka na weekend z miasta, co oczywiście powoduje dosyć spore korki. Ale nawet nie było tak źle i już od mostu G. Washington wszystko puściło i można było bardziej wciskać pedał gazu.
Czas przejazdu między NYC a Lake Placid w Adirondack to około 5 godzin plus przystanki. Oczywiście mój najlepszy pilot Ilonka znalazła idealne miejsce na przerwę/kolację w rejonie Saratoga Springs. Przyjemne, małe miasteczko położone na granicy parku Adirondack. Wiele razy go odwiedzamy jadąc w te rejony. Czasami tylko coś zjeść a czasami tutaj nocujemy.
Tym razem była tylko godzinna przerwa na posiłek i coś chłodnego. Ilonka znalazła fajny browar z dużą ilością ciekawych piwek i oczywiście w miarę dobrym jedzeniem. Browary mają to do siebie, że nasz świeże i dobre piwko plus szybko podane jedzenie. I ceny też są dobre. Zwłaszcza ceny piwa na wynos. Za 0.5L dobrego i świeżego piwka płacisz tyle co za Heineken czy inne piwo przemysłowe w supermarkecie. A chyba nie ma co porównywać jakości.
Około 10 wieczorem przyjechaliśmy do Lake Placid. Ilonce udało się znaleźć hotel na głównej ulicy co było dobre i złe. Dobre, bo wszędzie blisko. Natomiast wadą było, że za dużo jest barów i knajp w okolicy. Z chęcią by się gdzieś usiadło i zamieniło parę zdań z lokalnymi czy przyjezdnymi, ale wiedzieliśmy, że jutro czeka nas ciężki hike i to może się źle skończyć. Omijaliśmy wszystkie bary szerokim łukiem i schowaliśmy się w naszym pokoju. Jutro niestety mamy wczesną pobudkę, więc dzisiaj nie wolno rozrabiać.
Jak o 5:30 rano dzwonił budzik to oboje się zastanawialiśmy czy my na pewno aż tak kochamy Adirondack. Ale też oboje wiemy, że najtrudniejszy odcinek dnia jest poranna pobudka, potem już leci. Tak też było i dzisiaj. Pół godziny później przy kawce i śniadaniu już z entuzjazmem planowaliśmy hike, sprawdzaliśmy pogodę, obliczaliśmy głębokość błota na trasie, oboje nakręcaliśmy się na ten długi a zarazem wspaniały dzień.
Do parkingu na początek trasy mieliśmy jakieś 40 minut samochodem. Około 7:45 zameldowaliśmy się na miejscu, ubraliśmy odpowiednie buty i ruszyliśmy przed siebie. Było gdzieś 7-8C.
Tak jak pisałem wcześniej, zostały nam już tylko „ciekawe” szczyty do zdobycia w Adirondack. Seymour do nich oczywiście należy.
Żeby dojść do podnóża góry trzeba przejść jakieś 5.5 mili (9km) w miarę łatwą i płaską trasą.
Tutaj jest szlak, więc nie ma większego problemu. Jedyne na co trzeba uważać to błoto i strumyki. Na szczęście już parę dni nie padało i błotne odcinki nie są wielkie, a strumyki mają niski poziom wody.
Około 10 dotarliśmy do podnóża góry Seymour. Znajdują się tutaj dwie „szopy” zwane Lean-to.
Jest to schronienie na około 8-10 osób na noc albo przed deszczem. Ludzie co nie chcą robić szczytów w jeden dzień i nie chcą nosić namiotów mogą się tutaj przespać. Szopa posiada 3 ściany, drewnianą podłogę i dach. Przed nią jest miejsce na ognisko i campingowa ławka na przyrządzanie posiłków.
Deszcz nie padał, więc szopa do niczego nam nie była potrzeba. Natomiast ławeczkę wykorzystaliśmy na odpoczynek. Od tego momentu zaczyna się ciekawa część wyprawy. Prosto do góry, bez szlaku, po wydeptanej ścieżce.
Gdzieś 2 mile (3.5km) do góry i ponad 2,000 stóp (600 metrów) w pionie. Jak na „spacer” poza szlakiem jest trochę roboty.
Pierwsze 1/4 drogi była nawet ok. Nie stromo, bez większych skał i nawet błotko nie dokuczało.
Zabawa zaczęła się później. Nachylenie się znacznie zwiększyło, pojawiło się wiele korzeni, stromych i długich skał, a także ścieżka nie była łatwa do odnalezienia. Myślę, że zdjęcia bardziej oddadzą klimat niż słowa.
Około południa doszliśmy do rejonu w okolicach szczytu. Ogólnie to oboje spodziewaliśmy się trudniejszych warunków niż te co właśnie przeszliśmy. Nie odbierajcie mnie źle, dalej było ciężko i trudno, ale znając Adirondack to spodziewaliśmy się gorszych warunków i klasycznego burdelu na trasie. Widocznie wichury omijają ten rejon i nie ma tutaj aż tyle połamanych drzew.
Pod szczytem zrobiło się płaściej, w związku z tym błotko się pojawiło. Na szczęście nie były to wielkie, prawie nie do przejścia połacie głębokiego błota jakie występują w dużej części Adirondack i około 12:30 stanęliśmy na szczycie.
Była ładna, słoneczna pogoda z temperaturą w słońcu około 20C. Idealna na dłuższy odpoczynek i uzupełnienie kalorii. Za wiele ludzi na ten szczyt nie wychodzi, wiec w ciszy i spokoju podziwialiśmy piękne widoki gór Adirondack.
Myślę, że na takie szczyty jak ten za wiele ludzi nie przychodzi. Większość, albo wszyscy to są ludzie którzy robią wszystkie 46 szczytów w Adirondack. No bo po co masz łazić w błocie i bez szlaków jak jest wiele innych szczytów w tych górach na które prowadzą bardziej wydeptane i popularne szlaki.
Wszyscy co chodzą po górach wiedzą, że schodzenie jest trudniejsze niż wspinaczka na górę. Na tym szlaku też tak było. Stromo w dół po skałach, korzeniach i błocie. Trudno i niebezpiecznie. Trzeba było uważać żeby się nie poślizgnąć na mokrym i wyślizganym terenie.
Schodzenie w dół zajęło nam około dwóch godzin. W końcu ręce mogły odpocząć od trzymania się wszystkiego co jest w miarę stabilne.
Dalej wiedzieliśmy, że jeszcze mamy 5.5 mil (9.5km) do samochodu, ale tutaj już było łatwo. Spokojnie, spacerkiem i około 17:30 dotarliśmy na parking.
Ilonka, jako prawidłowy górołaz wypisała nas z trasy i można było oficjalnie uznać, że 39 szczyt w Adirondack został zaliczony!!!
Zostało już „tylko” 7!
Wróciliśmy do hotelu, trochę odpoczęliśmy w pokoju i zgłodnieliśmy. Nie chciało nam się za bardzo niczego szukać w miasteczku, więc skończyliśmy w hotelowej restauracji. Zresztą w sobotę zjeść kolację gdzieś w restauracjach w Lake Placid bez rezerwacji jest ciężko.
Po kolacji mieliśmy się gdzieś przejść, ale za bardzo nam się już dzisiaj nie chciało chodzić. Przeszliśmy się od stolika do hotelowego baru gdzie jakiś lokalny coś tam na instrumentach zagrywał. Nawet mu to wychodziło, więc dotrzymaliśmy mu towarzystwa do końca.
W niedzielę, po spacerze w miasteczku ruszyliśmy na południe, w kierunku domu. Po jakieś 30 minutach jazdy w okolicach Keene Valley zobaczyliśmy ciekawy lokalny targ.
Ilonka powiedziała żeby się zatrzymać i wspomóc lokalnych farmerów. Zawsze jakieś świeże i organiczne warzywa się przysadzą.
Tak też zrobiliśmy. Z ciekawostek trzeba dodać, że na tym targu spotkaliśmy pana Krzyśka. Jest to Polak, mieszkający w tych rejonach który promuje polską kuchnię. Ma tu swoje stanowisko z domowej roboty wyrobami. Sam robi kabanosy, pierogi, kiszoną kapustę… i pewnie jeszcze wiele innych wyrobów.
Ponoć udało mu się załatwić miejscówkę w resorcie narciarskim obok Lake Placid, White Face. Ma tam w zimie sprzedawać zgłodniałym narcirarzą swoje wyroby. Stanowisko ma mieć w budynku Mid-mountain. Serdecznie nas, Polaków zaprasza na degustacje domowych wyrobów.
Już niewiele się dzisiaj wydarzyło poza bardzo brzydką pogodą i korkami w rejonie Nowego Jorku. Już byłem zmęczony i nie chciało mi się dzisiaj zawozić samochodu do wypożyczalni na Manhattan. Postanowiłem, że to jutro zrobię.
To był mój wielki błąd. Nie wiedziałem, że od poniedziałku jest spotkanie przywódców krajów ONZ i miasto będzie sparaliżowane. Tak też było. Normalnie dojazd do wypożyczalni zajmuje mi 15-20 minut. W poniedziałek jechałem 1:45 godziny! Masakra!
Nie mogą ci wspaniali spotykać się i gadać gdzieś w lasach, tylko utrudniać życie wszystkim wokół.