2022.10.01 Las Vegas, NV (dzień 1)
Surprise!!!! O tak dziś była jedna wielka niespodzianka!!!
Dzień rozpoczęliśmy leniwie. Nigdzie się nie spieszyliśmy choć niestety nie możemy powiedzieć, że się wyspaliśmy. Westin słynie z bardzo wygodnych materacy, i na to nie możemy narzekać, naprawdę są fajne. Natomiast akurat Westin w Las Vegas ma bardzo głośną klimatyzację. Za każdym razem jak się wiatrak włączał to było głośno i się budziliśmy. Niestety ciężko wyłączyć klimatyzację jak na zewnątrz jest 90F (32C) od samego rana. Tak więc pół wyspani poszliśmy na późne śniadanie.
Ależ się cieszyliśmy, że mieszkamy w hotelu o którym nikt nie słyszał. Tu nie ma kasyn, nie ma cudów na recepcji, nie ma sztucznego nieba wymalowanego na suficie czy cyrku na lobby. Tutaj jest po prostu hotel. Słyszeliśmy, że w Ceasars nie dość, że śniadanie kosztuje $70 to jeszcze czekasz w kolejce ok. 2h. My śniadanie mieliśmy za darmo a do tego nie czekaliśmy ani minuty na stolik. Co więcej…. dostaliśmy 8 kuponów na drinki do baru. Normalnie w Marriocie dostajemy kupony na dwa drinki powitalne (jeden na osobę). Tym razem pani wzięła z kupki kupony i wyszło, że dostaliśmy ich z 8.
Nie bardzo mogliśmy chodzić po Vegas bo nie chcieliśmy się natknąć na solenizantkę. Bo przecież tak blisko była. Cały czas widzieliśmy naszych przyjaciół na Google Maps i tylko czekaliśmy aż reszta ekipy doleci i będziemy mogli zaskoczyć solenizantkę gdzieś na ulicach Vegas.
Vegas trochę znamy, byliśmy tu już ze dwa czy trzy razy. Na pewno jest to miejsce które trzeba odwiedzić ale nam nie zależało na zwiedzaniu więc zamiast wychodzić na upalne ulice zdecydowaliśmy się schładzać przy piwku w hotelowym barze. A mogliśmy się schładzać bo kuponów trochę mieliśmy. Dobrze, że znajomi do nas dołączyli zanim się skończyły kupony bo ciężko by było.
Plan był prosty. Darek przebrany za wieśniaka ze Skawiny będzie siedział gdzieś na ulicy tak żeby solenizantka się o niego potknęła i go zauważyła. Ja z czajona za palmą miałam wszystko nagrywać… kiedy będzie wielkie surprise i otworzymy szampana to kolejna para przyjaciół przejdzie koło nas z głośnikiem z którego będzie leciała jakaś polska muzyka… plan super, nie? Dobry plan to podstawa… do chwili jak coś się nie zepsuje… no i się zepsuło.
Solenizantka wymyśliła sobie, że chce iść na basen. No pomysł super. Baseny w Ceasars Hotelu są wypasione i nie dziwię się, że w upalny dzień jak dziś wybór padł na ochładzanie się nad basenem. Problem jest tylko taki, że my nie śpimy w Ceasars a co za tym idzie nie mamy kluczy i na basen nie wejdziemy. Trzeba było się trochę nakombinować ale się udało.
Niespodzianka była niesamowita. Śmiech, szok i łzy szczęścia przeważały. Dobra robota wszyscy - z niespodziankami zawsze jest tak, że ciężko jest je uchować w tajemnicy. Myślę jednak, że każdy spisał się na medal i udało się wszystko utrzymać w tajemnicy. W końcu można było przejść do normalnego planu wycieczki.
Po wypiciu urodzinowego szampana nad basenem pognaliśmy na kolację. W Vegas masz przeróżne restauracje. Są tu restauracje sławnych szefów kuchni, kuchnia z każdego zakątka a do tego topowe restauracje mają niesamowicie zaprojektowane wnętrza. My postawiliśmy na kuchnię Azjatycką i poszliśmy do Mott 32. Darka marzeniem zawsze było spróbować General Tso Chicken w fancy chińskiej restauracji. No i marzenie się spełniło.
Dobre było ale czy lepsze od naszego lokalnego chińczyka pod domem? Chyba nie - choć na plus było, że było mniej tłuste i pewnie kurczaka też lepszego dali. Mott 32 znajduje się w hotelu Venecian. Tam wszystko jest w jakimś hotelu. Hotele w Vegas zajmują hektary powierzchni i mają wszystko. Tak, że nawet nie trzeba wychodzić z hotelu. Gorzej jak trzeba się dostać z jednego hotelu do drugiego. Naszym następnym przystankiem było Colosseum w Caesars Palace. Początkowo myśleliśmy podjechać Uberem ale po 15 minutach czekania na auto stwierdziliśmy, że idziemy na nogach.
To jest problem w Vegas. Wszystko jest jedno na drugim więc taksówki stoją w korkach, albo czekają na wjazd pod hotel i ciężko jest zaplanować coś do minuty. Teoretycznie można chodzić na nogach i szczerze, polecam tą opcję. Ja na szczęście miałam wygodne sportowe buty to mogłam śmigać na nogach. W szpilkach niestety trzeba czekać na Ubery.
Na koncert się troszkę spóźniliśmy ale i tak udało się załapać na bardzo fajny show. Rod Steward wywijał na scenie jakby miał 20 lat i śpiewał wszystkie przeboje. Niektórzy krytykują koncerty w Vegas. Mówią, że gwiazdy tam jadą jak już im się kończy kasa i potrzebują dorobić. Wg. mnie rezydencja w Vegas to nie głupia sprawa. Nie dość, że artysta ma zagwarantowane koncerty to nie musi się cięgle przemieszczać i przez ok. 3 miesięcy może sobie pomieszkać w Vegas. Dla turystów z kolei jest to możliwość zobaczenia i usłyszenia swojego ulubionego wokalisty.
Koncert podobał nam się bardzo. Rod Stewart nie tylko oddał hołd Ukrainie ale też Zelenskiemu. No i niestety do mixu doszła jeszcze królowa Elżbieta. Dzieje się oj dzieje na tym świecie.
Uff…dzień pełen atrakcji. Jutro już opuszczamy Vegas więc chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć. Tak więc po koncercie powłóczyliśmy się jeszcze po Stripie. Skoczyliśmy na hamburgery do In-n-Out’a, odwiedziliśmy Flamingi, które niestety poszły już spać i dzień zakończyliśmy wystrzałowo przy fontannach Bellagio.
Przy fontannach spotkaliśmy panią które widziała już setki tych pokazów. W sumie to nie spytaliśmy się czy jest turystką czy lokalna, która lubi show. W każdym razie wiedziała dużo o pokazach i stwierdziła, że ten był jeden z lepszych. Nie dość, że Frank Sinatra grał w tle to jeszcze pokaz był dość długi i fontanny wysoko wyskakiwały. Nam pokaz się bardzo podobał ale za małe mamy doświadczenie z Bellagio więc ciężko porównywać. Ale na pewno show warty oglądnięcia.
Po prawie nie przespanej nocy i dniu pełnym wrażeń wszyscy rozeszli się do swoich hoteli. Jutro ciąg dalszy przygód.