IDM Travels

View Original

2022.10.15 Panther, Adirondacks, NY

Nogi po Tatrach odpoczęły, więc trzeba je znowu gdzieś fajnie zmęczyć. Nie ma czasu nigdzie daleko latać, wybór padł na Adirondack.

Zostało nam tam parę szczytów do zrobienia (niestety one nie są łatwe), a także w tym okresie jest pełnia jesień w Adirondack. Kolory liści są bajkowe.

Mamy długi i ciężki hike. Chcemy zrobić dwa szczyty w rejonie Santanoni. Panther i Couchsachranga (potocznie zwany Couchy). Dlaczego dwa?

W rejonie Santanoni są 3 szczyty które są na liście 46 najwyższych szczytów w Adirondack. Santanoni zrobiliśmy rok temu. Panther i Couchy zostały nie zaliczone. Chcemy to zrobić i mieć ten rejon z głowy. Jest to jeden z trudniejszych i mało dostępnych części Adirondack. Couchy nawet jest poniżej 4,000 stóp więc nie powinien być na liście najwyższych szczytów Adirondack ale kilkadziesiąt lat temu mieli złe pomiary i tak już zostało!

Na szczyty nie ma szlaków. Są tylko wydeptane ścieżki przez ludzi i zwierzęta. Często ścieżka idzie rzeczką, albo lasem i jest pokryta grubą warstwą liści i łatwo ją zgubić.

Mimo, że to połowa października to już w górach temperatury są niskie. Na dole koło zera a w wyższych partiach gór -4C.

Mamy długi i ciężki hike, więc z hotelu już wyjechaliśmy o 6:30, a na szlak ruszyliśmy o 8 rano.

Tak jak pisałem, jest to odludzie i w pobliżu nie ma żadnych hoteli.

Parking był już w połowie zapełniony. Po samochodach widać, że większość przyjechała tu już wczoraj. Dużo ludzi robiąc wszystkie trzy szczyty śpi w lesie i nie musi aż tak dużo kilometrów robić w jeden dzień.

Lubię taki poranny start. Idzie tak się rześko w ciszy. Słychać tylko szum liści pod butami i czasami odgłosy ptaszyny która nas wita.

Niestety nie na jeszcze dużych mrozów i błoto nie zamarzło. Ten rejon jest słynny z wielkiego błota, zwłaszcza w wyższych partiach.

Na dole już też czasami błotko dawało o sobie znać.

Pierwsze parę kilometrów idzie się bardzo łatwą szeroką leśną drogą. Można szybko nadrobić kilometry.

Gdzieś po godzinie szlak skręca w prawo i z szerokiej drogi robi się leśna ścieżka. Dalej nic trudnego.

Jedynym utrudnieniem jak narazie są liście. Jest ich tyle, że często szlak jest nimi zasypany i łatwo można zgubić drogę. Na szczęście dalej idziemy szlakiem, więc często na drzewach jest on namalowany. Czasami jak nie widzimy szlaku przez parę minut to się wracamy do ostatniego punktu gdzie go widzieliśmy i próbujemy ponownie.

Niestety im wyżej tym ciekawiej. Doszliśmy do rozgałęzienia na Santanoni Express. Rok temu tutaj skręciliśmy w lewo, zeszliśmy ze szlaku i zaatakowaliśmy szczyt Santanoni. Wspinaczka ta zakończyła się sukcesem.

Dzisiaj w planie są inne szczyty, więc dalej zostaliśmy na w miarę łatwym niebieskim szlaku.

Doszliśmy do jeziora Bradley

Niebieski szlak dalej wędruje prosto dolinami w inne rejony Adirondack a my skręcamy w lewo. Tutaj zaczyna się „zabawa”.

Na start dowiedzieliśmy się, że zapomnieliśmy zabrać ze sobą wiosła. Tak, wiosła!

Tu już nie ma szlaku, więc i też nie ma żadnych udogodnień cywilizacji jak np. mostki, uchwyty czy bale w wodzie.

Ktoś wrzucił do stawu dwie deski i jak masz wiosło to możesz przepłynąć.

Brak wiosła spowodował, że musieliśmy obchodzić stawek. Na szczęście jest mało górołazów z własnymi wiosłami, więc wokół stawu była już w miarę wydeptana ścieżka.

Zaraz za stawem „szlak” ostro zaczął się wspinać do góry. Było parę odcinków specjalnych na których trzeba się troszkę nagłówkować jak to przejść.

Wyspinaliśmy się na skały i myślimy, że najgorsze już za nami. Jednak grubo się myliliśmy. Przez następne 2.5h było naprawdę ciekawie.

Wiemy, że Adirondack nie jest łatwy. Zwłaszcza szczyty na które nie ma szlaków. Wiele trudnych odcinków już w tych górach pokonaliśmy, ale to co tu było to lekka przesada.

Może nie był to najtrudniejszy odcinek w całych górach, ale jego długość nas przerosła. Często zdarzają się odcinki trudne, ale po 20-30 minutach je pokonujesz. Tutak było to 2.5 godziny!

Prosto do góry strumykiem i błotem.

Oczywiście nie ma szlaku i roślinność jest bardzo gęsta, czyli nie możesz iść lasem.

Około 12:30 wyszliśmy na przełęcz. Zmęczeni na maxa.

Parę osób tutaj siedziało. Posilało się i odpoczywało. Dołączyliśmy do nich. Miejsce to lokalni nazwali Times Square. Pewnie od skrzyżowania wszystkich „szlaków”.

Z tego miejsca w każdą stronę można gdzieś dojść.

Ze wschodu myśmy przyszli. Na południe jest Santanoni. Zachód to Couchy, a na północ jest ścieżka na Panther.

Mamy w planie dwa szczyty. Couchy i Panther.

Niestety obawiamy się, że możemy dwóch nie zrobić w ciągu dnia. Jedno wiemy, że schodzenie w dół po ciemku tą trasą jest praktycznie niemożliwe. Trasa do góry była bardzo trudna, a wszyscy wiemy, że schodzenie jest trudniejsze niż wychodzenie.

Ciemno, bardzo strono, mokre skały, korzenie, liście, do tego ogromne zmęczenie. O kontuzje łatwo.

Idziemy na Panther. Zobaczymy jaki będziemy mieli czas i o której wrócimy na Times Square. Jak będzie dobry to możemy pójdziemy na Couchy,jak nie to w dół do browaru

Niestety spacerek na Panther nie było łatwo. Błotko goniło błotko!

Potem jeszcze trochę wspinaczki po skałach i po jakiś 40 minutach stanęliśmy na zalesionym szczycie.

Niestety szczyt był w gęstym lesie, więc przerwy nie było jak zrobić. Po drodze były ciekawe skały z widokami, ale tak wiało, że  niestety przerwa na nich nie należała do przyjemnych.

Wróciliśmy na Times Square i tam dopiero zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek.

Trochę ludzi przewijało się tutaj (jak na słynnym Times Square w NY), więc można było dowiedzieć się cennych informacji. Jak np. Couchy się nie zrobi za dwie godziny w obie strony. Jest dużo błotka!

Już jest prawie godzina 14. Wiemy, że o 18:30 robi się ciemno. Zejście zajmie nam minimum 4 godziny, a może i pod 5 jak będzie trudno, albo będziemy gubić szlak. Jak jeszcze doliczymy minimum dwie godzinki na Couchy to będziemy musieli trudne odcinki pokonywać po ciemku. Tego chcemy uniknąć. Podjęliśmy ciężką ale rozsądną decyzje, że schodzimy a Couchy zostanie na następny raz. Będziemy tu musieli wrócić i jeszcze raz „bawić” się w tych górkach.

Tak jak przewidywaliśmy. Zejście było bardzo trudne i mokre. Na szczęście mieliśmy czas, więc ostrożnie, krok za krokiem posuwaliśmy się w dół.

Odetchnęliśmy na dole. Była godzina 16. Najtrudniejsze już za nami. Usiedliśmy na skałach (oczywiście w strumyku) i gratulowaliśmy sobie nawzajem przebycia tego długiego i trudnego odcinka.

Teraz już leciało. Nie było super łatwo, ale już było ok. Można było iść szybciej.

Czasami gubiliśmy szlak przez potężną ilość liści na ziemi, ale na szczęście za pomocą GPS czy aplikacji na telefonach można było szybko odnajdywać szlak.

Około godziny 18 doszliśmy do drogi. Ostatnie 30 minut pokonywaliśmy w ciemnościach. Na szczęście tu już było łatwo.

Prawie o godzinie 19 doszliśmy na parking gdzie Ilonka wypisała nas z trasy i mogliśmy w końcu usiąść w samochodzie i odpocząć.

Niestety nie zrobiliśmy dwóch szczytów jak mieliśmy w planie, ale może i dobrze. Przynajmniej po ciemku nie musieliśmy pokonywać tych najtrudniejszych odcinków. Natomiast szczyt Panther został zdobyty. Jest to nasz 38 szczyt w Adirondack. To zdobycia korony Adirondack zostało nam już tylko 8!

Pewnie już w tym roku tutaj się nie wybierzemy, ale na wiosnę następnego chcemy tu przyjechać i gdzieś wyjść.

30 minut od parkingu jest fajny browar Paradox Dobre, świeże piwka i smaczne jedzenie. Piwka dalej mieli, natomiast z jedzeniem był problem. Tyle ludzi przyjechało do Adirondack w tym okresie, że wszystko zjedli.

Obsługa mówiła, że nie pamięta takiego ruchu. Udało im się posklejać nam jakąś wegetariańską pizzę. Nawet nie była zła tylko szkoda, że nie miała żadnego mięsa. Ludzie wszystko zjedli.

Ilonka jak zwykle zakupiła skrzyneczkę świeżego piwka do domu i udaliśmy się do hotelu na zasłużony odpoczynek. Trzeba w końcu odespać parę ostatnich nocy….