2022.10.31 Memphis, TN (dzień 3)
Ostatni pełen dzień pobytu w Tennessee. Jutro już wracamy do NY. Z 9 osobowej wycieczki ostało się pięć ludzików. Niestety innych wzywały obowiązki ale i tak miło, że każdy dołaczył choć na chwilkę. Nashville jest fajne ale będąc już w tej części Stanów to fajnie by było zobaczyć też coś innego. Stwierdziliśmy, że nie byliśmy jeszcze w Memphis więc czemu nie... Elvisa można odwiedzić.
Memphis wszystkim kojarzy się z Elvisem. W końcu tu miał piękny dom Graceland, mieszkał, tworzył i zmarł. W Memphis też tworzyły i mieszkały inne sławy takie jak BB King, Al Green czy Aretha Franklin. Skoro takie sławy tam mieszkały i rodziła się tam muzyka blus to spodziewałam się drugiego Nowego Orleanu czy Nashville.
Z Nashville do Memphis jest około 3h jazdy ale na szczęście mogliśmy wypożyczyć auto w Nashville a oddać w Memphis i już z Memphis lecieć do NY. To było duże udogodnienie, bo mogliśmy dzięki temu pojechać tylko na jendą noc. Ciekawe co uda nam się zobaczyć w jeden wieczór.
Zaczęliśmy oczywiście od Graceland. Dom Presley’a jest najbardziej odwiedzanym domem w Stanach. Tylko Biały Dom ma rocznie więcej turystów. Ameryka zwariowała na punkcie Elvisa w latach 50-70 i wariactwo trwa do dziś. Czy naprawdę trzeba tłumaczyć dlaczego? Wystarczy posłuchać jego kawałków, zobaczyć jego koncerty a każdy zrozumie gorączkę jaka opętała jego fanów. W dzisiejszych czasach jego piosenki i ruchy sceniczne możne nie wywołują takiego entuzjazmu, pisku i krzyków ale pomyślcie co to musiało być pół wieku temu.
Nikt nie kwestionuje, że Elvis był niesamowitym piosenkarzem, tancerzem i showmanem ale mało kto się chyba zastanawia dlaczego właśnie on. Elvis wychował się wśród czarnych, od młodych lat słuchał muzyki w najlepszym wykonaniu. Problem polegał na tym, że w ówczesnych czasach segregacja była tak duża, że nikt nie promował afroamerykańskich muzyków. Natomiast wypromowanie Elvisa, który był biały a jednocześnie wnosił do muzyki zakazany rytm i ruchy było łatwiejszym zadaniem.
Polecam oglądnąć film Elvis jeśli jest ktoś zainteresowany jego historią. Uważam, że film jest znakomity i pokazuje historię nie tylko Elvisa ale też Stanów. Cieszyłam się, że film oglądnęłam przed odwiedzeniem Graceland bo jeszcze łatwiej było przenieść się w czasie i odtworzyć historię.
To co mnie najbardziej zaskoczyło w Graceland to pokoje w piwnicy. Spodziewałam się willi na najwyższym poziomie ale wykończenie pokoii rekreacyjnych jak salon TV, pokój z billardem czy pokój dżungla przeszły moje oczekiwania.
Podobno wszystko to było dzieło Elvisa. Jest to kolejny dowód jak bardzo kreatywnym człowiekiem był. A jak to bywa z artystami i kreatywnymi duszami, często niestety gubią się w życiu i ciągle chcąc więcej się zatracają. Przykro, że odszedł w tak młodym wieku ale pomimo jego obaw, on nadal żyje w sercach wielu ludzi. W końcu jego twórczość zmieniła historię.
U Elvisa można spędzić godziny. Posiadłość ogląda się z wirtualnym przewodnikiem, ale poza posiadłością można też oglądać jego samochody, samoloty, są wystawy zainspirowane jego muzyką. Do tego oczywiście dużo sklepików z pamiątkami, jakieś budki z hot-dogami i coca-colą.
My u Elvisa nie jedliśmy, ale po spędzeniu tam prawie 3h czuliśmy się trochę głodni. Wypić piwo i zjeść hamburgera w Memphis to byłoby za proste. Jak pisałam wczoraj chcieliśmy odwiedzić stan Arkansas. Hmmm... No więc wyjechaliśmy z Graceland, skręciliśmy w lewo, lewo i lewo… no i już byliśmy na moście który łączy Arkansas z Tennessee.
W Arkansas nie wiele jest, co prawda jest tam jakiś park narodowy więc pewnie kiedyś jeszcze tam pojedziemy ale poza tym to nie wiele więcej. Znalazłam jednak miejscówkę. No bo czy można zaliczyć stan tak tylko do niego wjeżdżając… nie bardzo. Trzeba coś poznać z lokalnej kultury. A lokalną kulturę najlepiej się poznaje w barze.
Byliśmy w szoku… byliśmy w szoku, że jeszcze są bary gdzie piwo kosztuje $3, i to całkiem ok (przemysłowe ale ok), i można palić w środku. Z tym paleniem papierosów to masakra. Jak się siedziało to jakoś to aż tak nie przeszkadzało, ale jak tylko wyszliśmy to od razu poczuliśmy, że zapach idzie za nami. Potem w hotelu było szybkie przebieranie się.
Muszę przyznać, że z Memphis się za bardzo nie przygotowałam. Jakoś między tymi wszystkimi wyjazdami średnio mi to wyszło. Mieliśmy rezerwację na kolację ale okazało się, że to kawałek z hotelu i centrum więc zdaliśmy się na polecajki pracowników hotelu. Śpimy w Moxy więc i polecajki były na dość młodzieżowym poziomie. Polecili nam jakiś bar, że ma dobre hamburgery ale jakoś nie zachęcał nas do zostania i jedzenia tam. W ogóle to żeby wejść do tego baru to nam nie tylko sprawdzili ID ale też sprawdzili wykrywaczem metalu czy czasem broni nie wnosimy. No to nieźle trafiliśmy jak tu takie cuda się dzieją.
Zrezygnowaliśmy z baru i stwierdziliśmy, że idziemy szukać dalej. Nie zaszliśmy daleko i była całkiem fajna restauracja, Flight. Może troszkę za fancy ale nam to nie przeszkadzało. Pracownikom może trochę bardziej bo najpierw jak zobaczyli grupę 5 osób w bluzach dresowych to widać było, że nie wiedzieli co z nami zrobić. My za to doskonale wiedzieliśmy co ze sobą zrobić. Siedliśmy przy barze, zrezygnowaliśmy ze stolika i zaczęliśmy zamawiać… cudo… jedzenie było tak dobre, że było wszystko, ostrygi, mięsko, rybki, deser… chcieliśmy wszystkiego spróbować.
Do tego wszystkiego zagadali nas jacyś stali bywalcy i tylko nam podpowiadali co jest dobre. Dwóch gostków w wieku 65-75 lat mieszka dość niedaleko i dwa do trzech razy w tygodniu przychodzą tu na kolację. Znają wszystkich kelnerów i całą załogę. Fajnie się z nimi gadało, jedzenie było przepyszne a na brak wina też nikt nie narzekał. Tak fajnie tam było, że nawet nie zauważyliśmy ile czasu upłynęło. Ops… ciekawe czy zdążymy jeszcze posłuchać jakiejś muzyki, bo w końcu to na blusa tu przyjechaliśmy.
Beale Street to najpopularniejsza ulica w Memphis. To tędy przechadzał się Elvis Presley, to tutaj w latach 1920 - 1940 śpiewały takie gwiazdy jak Louis Armstrong, B.B. King, Memphis Minnie etc. My zaczęliśmy zwiedzanie od klubu BB King.
Za dużo ludzi tam nie było, widać, że pomimo, że dziś Halloween to jednak poniedziałek nie cieszy się popularnością. Ludzie nam nie są potrzebni do póki jest fajna muzyka. A tak właśnie było. Fajny blusowy zespół dobrze się bawił grając dobrą muzykę.
Niestety BB Kinga zamykali więc poszliśmy szukać szczęścia a właściwie to dobrej muzyki gdzie indziej. Niestety te miejsca co były otwarte miały bardziej klubową albo popową muzykę. Nie musieliśmy wchodzić specjalnie bo muzykę było słychać na ulicy. Tak więc spacerowaliśmy sobie, oglądając gitary i nutki aż stwierdziliśmy, że pora jednak wracać do hotelu.
Do hotelu wróciliśmy ale do pokoju nie było tak łatwo dojść… po drodze wciągnęły nas flippery. Oj ciężko ciężko było je zostawić… zwłaszcza, że nie trzeba było żadnych żetonów wrzucać tylko za darmo można było pograć.
Udało mi się wygrać i zarządziłam, że idziemy spać. Lepiej iść spać bo jeszcze Darek by wygrał i co by było… znów musiałabym się odegrać. Odegraliśmy się rano przed wyjazdem na lotnisko ale wtedy nasza przyjaciółka wygrała i wogóle nas wszystkich rozłożyła na łopatki. Cicha woda brzegi rwie…