IDM Travels

View Original

2023.05.20 Galapagos, EC (dzień 3)

Dzisiejszy dzień składał się z 15 etapów. Plan napięty, siedem środków transportu i tyle rzeczy które mogą pójść nie tak. Ale myślmy pozytywnie bo to właśnie dziś zaczyna się ta wielka przygoda i w planie mamy wylądowanie na wyspach Galapagos.

1. Śniadanie

To nawet poszło sprawnie, wczesna pobudka o 6 rano i nie ma że wakacje. Wstawać trzeba bo przygoda czeka. Na śniadaniu spotkaliśmy trochę ludzi. Mogę się założyć, że wszyscy będą w naszym samolocie. Po pierwsze to kto na wakacjach wstaje tak wcześnie a po drugie Guayaquil jest miastem przesiadkowym dla tych co chcą odwiedzić Galapagos, więc skoro samolot jest o 9 rano to pewnie dużo ludzi też go bierze. Nie wzięłam tylko pod uwagę, że samoloty na Galapagos startują z Guayaquil prawie co 30 min. Wow…. aż tak często się nie spodziewałam.

2.Dotarcie na lotnisko

Póki co idzie jak spłatka, dotarcie na lotnisko też poszlo sprawnie. Hotel zamówił nam taksówkę, zapłaciliśmy całe $5 i po sprawie.

3.Lotnisko

Tu zaczęło się małe nie ogarnianie. Pamiętacie z pierwszego wpisu, że ja chciałam wlecieć na paszporcie amerykańskim ale mi nie pozwolili? No więc wszystko super tylko, że wszystkie papiery wypełnione są na paszport amerykański…no nic, niech sami zdecydują który chcą. Wjazd na Galapagos jest teoretycznie bez problemów ale płacić trzeba na każdym kroku. Na dzień dobry trzeba zapłacić $20 od osoby za…w sumie nie wiem za co. Chyba, że za tych urzędasów co wypisuja te kwitki.

Tak więc najpierw trzeba postać w jednej kolejce żeby dostać pozwolenie na wjazd do parku (wspomniane $20), potem jest kolejka gdzie sprawdzają bagaże i oklejają taśmą (żeby ktoś jakiegoś słonia czasem nie przewiózł). Galapagos podobnie (choć wydaje mi się że bardziej) jak Nowa Zelandia jest przewrażliwiony jeśli chodzi o bakterie i inne mikro-zwierzątka które mogą zachwiać ich faunę i florę. Dlatego każdy bagaż jest skanowany i zabezpieczony taśmą. Po sprawdzeniu bagażów jest kolejka do nadania ich. I w końcu można przejść standardowe skanowanie i przejść pod bramki. Najdłuższa kolejka to ta po papierek za $20. Dobrze że nasza przyjaciółka wyczaiła to wcześniej i na internecie wypełniliśmy wszystkie dane. Wypełniać na lotnisku gdzie śpimy, co zwiedzamy, i jakie jest panieńskie nazwisko mamy zajęłoby trochę czasu.

Na szczęście co jakiś czas ktoś z obsługi przychodził i sprawdzał naszą kartę pokładową czy mamy jeszcze czas. Ci co byli bardziej na styk szli na bok i mieli pierwszeństwo. Nie do końca pochwalamy, że ktoś kto się spóźnił dostaję specjalne traktowanie ale nie ma co tracić nerwów na coś na co nie mamy wpływu. Najważniejsze, że udało nam się zdążyć na czas i nawet był czas na herbatkę w lounge.

4.Samolot

Ogólnie lot minął spokojnie. Bez większych opóźnień i problemów wylądowaliśmy na wyspie Baltra. Z ciekawostek w samolocie odkarzali bagaże podręczne. Niedługo przed wylądowaniem przeszły stewardessy i popsikały jakimś odkarzaczem. Tym razem lecieliśmy liniami LATAM i nawet podawali napoje i jakąś mini przekąskę. Coś czuję że Avianca pójdzie na czarną listę linii lotniczych.

5. Immigration i odebranie bagażu

Oczywiście kolejna opłata tym razem $100 od osoby ale nawet sprawnie im to poszło. Bagaże też wylądowały. Oczywiście wszystko musi być zgłaszane, nawet cukierki czy czekoladki czy buty na hike. Wszystko też jest jeszcze raz prześwietlane. Najlepiej sprawdzane są bagaże nadawane. Wystawiają je na taśmę po czym puszczają pieska K9. Piesek skacze jak szalony po walizkach i tylko pokazuje ktore trzeba zabrać do dodatkowego przeglądu.

6.Autobus

Zostaliśmy uprzedzeni, że lotnisko jest na wyspie Baltra która połączona jest z wyspą Santa Cruz promem. W zwiazku z tym trzeba wziąć autobus do promu aby móc wsiąść w taksówkę. Bilet kosztuje $5 i na szczęście jest tylko jedna trasa więc wiedzieliśmy gdzie wsiadać…przygoda zaczęła się właśnie po wejściu do autobusu. O klimatyzacji można zapomnieć. Przypomniały nam się stare autobusy MPK jak nic.

7.Prom

Tu się cieszyliśmy. Oczywiście opłata musiała być uistrzona, $1. Ale ogólnie to cieszyliśmy się i byliśmy gotowi na przygodę. Prom bardziej przypominał łódkę ale spełniał zadanie więc spoko.

8.Taksówka

Mieliśmy wynajętego kierowcę więc ucieszyliśmy się jak zobaczyliśmy pana z tabliczką Maslanka x 3. Mieliśmy tylko nadzieję na fajne klimatyzowane autko a tu zonk…niestety klimy auto nie miało a nas czekała jazda przez całą wyspę. 45 min mieliśmy do portu więc nie pozostało nic innego jak jechać z otwartymi oknami.

Chyba byliśmy pod wielkim wrażeniem samego bycia na wyspie, że nawet podróż nam się nie nudziła. Pan nie wiele opowiadał bo zna tylko hiszpański ale jakoś czas nam minął szybko i dojechaliśmy do Puerto Ayora. Puerto Ayora jest portem ale też najbardziej zaludnionym miastem na Galapagos. Podobno mieszka tu 10tys ludzi.

9. Odebranie biletów na łódkę

Ponieważ pierwszą część wycieczki robimy na własną rękę to musimy użyć speed boat żeby się przemieścić między wyspami. Większość ludzi, ląduje, wsiada na statek rejsowy i nic ich nie interesuje. My pomimo, że studentami już nie jesteśmy to na szczęście nadal mamy energię, żeby pozwiedzać trochę w stylu backpacker. Może tylko hotele są lepsze niż hostele. W każdym razie ponieważ pewnie nie wrócimy tu już nigdy, i ponieważ nie mogliśmy się zdecydować czy lepiej na rejsie czy na własną rękę to połączyliśmy wszystko i robimy to i to. Bilety na łódkę udało nam się odebrać w knajpie gdzie poszliśmy na lunch. Miła pani przyszła i nam wszystko wytłumaczyła gdzie mamy iść itp. Super….Tak w tym momencie jeszcze byliśmy podekscytowani perspektywą płynięcia łódka. Nawet aparat sobie przygotowałam że będę zdjecia robić.

10.Lunch

Mieliśmy trochę czasu między samolotem a łódką tak więc zdecydowaliśmy się pójść do jakiejś knajpki na piwko i lunch. Przed nami długa droga a też już trochę w podróży jesteśmy.

Menu wyglądało ciekawie, ryby, krewetki i inne żyjątka z morza. Każdy znajdzie cos dla siebie. Pan kelner nawet przyniósł Darkowi tuńczyka, żeby przekonał się, że świeży jest. To go przekonało i zamówił tuńczyka.

Spróbowaliśmy też ich krewetek i wszystko nam smakowało. Nawet postanowiliśmy tam wrócić jak znów będziemy w mieście. A bedziemy spać tu jedną noc przed cruisem. Fajnie się siedziało ale niestety łódka czekać nie będzie więc trzeba było się zbierać.

11.Speed boat - szybka łódka

To była masakra….nie wiedziałam czy płakać, przeklinać czy się modlić i prosić o litość. Ja robiłam wszystko…ale w myślach. Byli tacy na łódce co robili to na głos.

Wsiadając na łódkę, zwłaszcza na oceanie i zwłaszcza na duże dystanse trzeba pamiętać o paru rzeczach:

Nie najeść się - za późno, lunch zjedzony

Siedzieć najlepiej z tyłu - za późno, weszliśmy ostatni na pokład i dostaliśmy pierwszy rząd

Mieć przewiew powietrza - nie udało się, łódka nie miała wentylacji

Patrzeć na horyzont - nie możliwe, nie mieliśmy okna

Do czego zamierzam? Do choroby morskiej. Z Darkiem nigdy nie mieliśmy choroby morskiej ale jak tylko wsiadlam do tej łódki to miałam zle przeczucia i rzeczywiście byla masakra. Ok. 90% ludzi wymiotowalo, my trzymaliśmy się prawie do końca ale i nas dolapało. Łódka skakała po falach jak dobry rollercoaster. Średnio co 5 minut bump był tak duży, że odrywał nam tyłek od siedzenia. Darek próbował się patrzyć w jeden punkt ale było to niemożliwe jak przed sobą masz same napisy i zero horyzontu. Do tego brak powietrza. Ja przejechałam prawie caly czas 2.5h z zamkniętymi oczami. Pomagało mi to ale po 2h i mnie zmogło. Jak potem rozmawialiśmy z ludźmi to wszyscy nie ważne, którą łódkę się wzięło mieli te same przygody.

Szczerze, to poza drogą w Maroku gdzie jechaliśmy na pierwszym biegu przez 6h to nie pamiętam gorszej podróży. Nasza przyjaciółka siedziała z tyłu, miała powietrze, horyzont i troszkę mniej ją trzepało. Też nie było za fajnie ale wytrzymała. Jak nas zobaczyła to się przestraszyła…same blade twarze. Ze speed boat do brzegu trzeba wziąć taxi. To takie mniejsze łódki które podwożą cię pod brzeg. Każdy w tej łódce był blady, załamany i założę się, że kombinował jak to zrobić, żeby nie musieć tym wracać.

Niestety jedynym środkiem transportu są małe samolociki lini Enetebe albo te parszywe łódki. Chyba jutro sprawdzimy samoloty. Jak się potem dowiedzieliśmy morze jest wyjątkowo burzliwe teraz bo zmienia się pora z mokrej na suchą. Do tego idzie prąd El Nino którego lokalni się boją bo podobno ma być mocny. Póki co do pokoiku, do czegoś co się nie buja.

12.Dojście do hotelu

Przez najbliższe 3 noce śpimy w hotelu La Casa de Marita. Na Galapagos można bez problemu zarezerwować hotele albo hostele. Ale ogólnie podróżować po Galapagos na własną rękę albo z plecakiem można. Hotelik znaleźliśmy bardzo szybko i okazał się bardzo dobrym wyborem. Położony na samej plaży, pokój z widokiem na ocean. Odrazu zaczęły mi siły wracać.

13.Potwierdzenie wycieczek na jutro

Niestety ten punkt i nastepny nam nie wyszedł ale to nic. Tyle rzeczy mogło pójść nie tak więc nic się nie stało że nie zdążyliśmy przed zamknięciem biura z wycieczkami. Jutro rano podejdziemy i potwierdzimy wszystko. Jutro i pojutrze, robimy pojedyncze wycieczki, które sobie sami wybraliśmy. Zgadnijcie co mamy w planie jutro… nie może być inaczej jak łódkę. Jutro podejmiemy decyzję czy mamy w sobie siłę na kolejną łódkę. Skłaniamy się żeby pojechać na łódkę bo zawsze to coś nowego a na ponad 30 łódek (albo więcej) które w życiu mieliśmy tylko jedna nam nie podeszła więc jutro powinno być dobrze.

14. Relaks z piwkiem na tarasie.

Nie wypaliło bo po takiej podróży statkiem nawet nie myśleliśmy o alkoholu.

15. Kolacja

Na kolację poszliśmy do hotelu. Wybraliśmy najprostszą opcję. Odrazu wpadł nam w oko rosołek. Wiem, jedzenie rosółu jak na polu jest 25C może nie jest najgorszym pomysłem ale troska o nasze brzuchy wygrała.

Jak widzicie…dużo się działo i dużo mogło pójść nie tak. Teraz jak to podsumowywuję to aż się dziwię, że to wszystko zmieściło się w jednym dniu. Po tylu przeżyciach padliśmy do łóżek szybko.