IDM Travels

View Original

2023.03.03-04 Chamonix, FR (dzień 1)

1st world problem (problemy pierwszego świata)... Czy jechać wcześniej na wakacje i wylecieć już o 5 w południe, żeby jak najwcześniej wylądować i mieć cały dzień przed sobą w destynacji. Czy jednak wylecieć później, przespać się w samolocie i wylądować później ale bardziej wypoczętym...

Co myśmy wybrali? Oczywiście więcej godzin we Francji, ze zmęczeniem coś wymyślimy. Tak więc, Piątek, godzina druga po południu a my w taksówce na JFK. Tym razem lecimy Air France. Jest on zrzeszony z Deltą więc nadal punkty, statusy itp zaliczone. Jednak ponieważ samolot jest obsługiwany przez Air France to lecimy z innego terminalu i mamy troszkę inne doświadczenie niż to u Delty. Co zrobili źle a co dobrze?

Czy ktoś widział tyle telefonów publicznych w jednym miejscu w dzisiejszych czasach?

Nadawanie bagaży ogólnie poszło sprawnie, przejście przez bramki? Masakra. No może nie totalna masakra ale nie ogarnęli tego. Nie mieli TSA Pre, dali nas na specjalną linię ale tam znów się co jakiś czas wpychali ludzie z pierwszej klasy którzy byli bez kolejek. Tak więc całe security nie poszło najszybciej ale na szczęście myśmy się z tym liczyli i nie przyjechaliśmy na styk. Tak więc minus za bramki ale plus za lounge.

Pomału obrażamy się na Priority Pass. Coraz częściej jak chcemy wejść słyszymy, że nie wolno, że nie ma już dla nas miejsc itp. Nie dziwię się, że ludzie wyrabiają karty z benefitem lounge ale to nie powinno być tak że każdy może i nagle jest jakaś niesamowita ilość ludzi i jak są popularne dni lotów to nie da się skorzystać z Priority Pass. Olaliśmy więc ich i poszliśmy prosto do lounge Air France. Jako, że mam status platinium to lounge partnerskich lini jak Air France czy KLM mam za darmo. Uratowało już nas to w zeszłym roku w Amsterdamie i uratowało teraz. Obiadek z przepysznym deserem i szampanem był na koszt Air France. A całkiem dobry był trzeba im przyznać.

Ostatni plus Air France dostał za samolot a szczegółnie za klasę premium economy. Muszę przyznać, że było to najlepiej wyprfilowane siedzenie w tego typu klasie jakim kiedy kolwiek leciałam. Dość mocno się rozkładało a do tego było jakoś tak fajnie wyprofilowane. Szkoda tylko, że jak samolot ma wylot o 6 wieczór to wcale się nie chce spać. Jak już nam się zachciało spać to podawali śniadanie i nic ze spania.

Może godzinkę się przespaliśmy. I to właśnie jest problem ludzi którym się w głowie przewraca. Zamiast cieszyć się, że wogółe mogą lecieć, to oni narzekają, że samolot za wcześnie, albo za późno, albo nie z tego lotniska… tak piszę też o sobie. Czasem za duży wybór wcale nie jest zdrowy.

Lot był dość krótki. Około 6.5h. Wczesnym rankiem akurat jak słońce wschodziło wylądowaliśmy w Paryżu. Oczywiście musiał na śniadanie polecieć croissant czekoladowy. Na szczęście przesiadkę mieliśmy dość krótką, 2h. Wystarczającą aby zjeść croissant, przejść przez odprawę paszportową, oczywiście znów musieliśmy dać bagaże na prześwietlenie.

Godzinka już mniej wypasionym samolotem i wylądowaliśmy w Genewie. Takie bogate miasto, Szwajcaria itp... to spodziewałam się czegoś dość wypasionego. Wiedziałam, że jest to małe lotnisko ale spodziewałam się, że wszystko będzie chodzić jak w szwajcarskim zegarku. Pierwsze zdziwienie było ze stroną Francuską vs. Szwajcarską. Na lotnisku w Genwie są dwie strefy. Francuska i Szwajcarska. Wyszliśmy z samolotu, widzimy karuzelę z bagażami, pisze, że z lotu z Paryża więc stoimy. Ale karuzela dość mała więc zaczęliśmy się zastanawiać gdzie narty wyjadą. Darek poszedł do Pana z obsługi a Pan na to... a gdzie Pan jedzie po lotnisku. Darek na maksa zaskoczony, a co go to interesuje? Przecież on się pytał gdzie wyjeżdżają bagaże więc co do tego mają jego plany później.

Rozwiązaliśmy zagadkę. Czytając napisy, kojarząc fakty doszliśmy do wniosku, że rzeczywiście my powinniśmy zjechać poziom niżej i tam będą nasze wszystkie walizki. Ponieważ samolot jest z Paryża to jak się ląduje w Genewie to można użyć wyjśćia Francja. Dzięki temu podróż jest jako krajowy lot a co za tym idzie nie ma żadnych restrykcji dotyczących przewożenia towarów między krajami. Dla nas to bez róźnicy ale jak ktoś chce przewieźć skrzyneczki wina z Paryża to lepiej mu wylądować po stronie Francuskiej.

Podróże kształcą, tak mówią. No więc my też zaczęliśmy rozkminiać te zagadki no i doszliśmy o co tu chodzi. Ogarnęliśmy Francuską i Szwajcarską stronę, zeszliśmy na dół bo my skrzyneczek wina nie mieliśmy i nawet w miarę szybko odebraliśmy bagaże. Dobra to w drogę... ha... nie tak łatwo. Kolejny punkt. Wypożyczalnia samochodów. Jak już ją znaleźliśmy to była taka kolejka, że stwierdziliśmy, że to nie dla nas. My kolejek nie lubimy. Wzieliśmy autobus, pojechaliśmy prosto na parking i stwierdziliśmy, że tam się coś wymyśli. Na szczęście udało się wymyśleć, i dostaliśmy VW Passat. Moja pierwsza reakacja była, jak my się mamy do tego zmieścić, druga, że może i lepiej bo w sumie większym po tych wąskich uliczkach i na małych parkingach nie będzie ciekawie. No a trzecia reakacja była – kto jak kto ale ja muszę zmieścić te wszystkie bagaże i co? Zmieściłam.

Ufff... ok, mamy wszystkich, bagaże zapakowane, czas ruszyć w górki. GPS ustawiony więc widoki można podziwiać. Droga poszła dość sprawnie. Budynek (hotel) też w miarę szybko znaleźliśmy. No idzie jak po maśle. Do czasu... do czasu aż weszłam do budynku a tam niby jest recepcja ale na recepcji nie ma nikogo. I wogóle to pisze, że recepcja to w sumie nie czynna. To znaczy to bardziej wywnisokowałam po wszystkich QR kodach i innych naklejkach bo ja Francuskiego nie znam a tam oczywiście wszystko po Francusku. W końcu znalazłam jakąś panią, pytam się gdzie tu mogę się zameldować a ona, żebym e-maile czytałam. Kto w dzisiejszych czasach maile czyta... tyle się ich dostaje, że czyta się tylko pierwsze zdanie czy rezerwacja jest potwierdzona i czy samolot nie jest odwołany. Resztę się olewa.

W naszym przypadku okazało się, że klucze są do odbioru 2 minuty od hotelu (nie tak źle) ale jak przystało na Europę to przerwa musi być i biuro nie jest czynne od 12 – 14. Ehhh.. kochamy tą Europę. Prawda jest taka, że jak się przyzwyczaich, że w Stanach wszystko jest dostępne 24h na dobę, że ludzie ogólnie sobie ufają a tam gdzie nie ufają to ubezpieczenie pokryje, gdzie każdy każdego rozumie a technologia jest w miarę dostępna to ciężko jest przestawić się na Francuskie warunki gdzie technologia kuleje, język angielski tym bardziej. Nie mówiąc już o gościnności.

No nic... oni przerwa to my też. Poszliśmy na pizze i piwko, żeby przeczekać, aż znów otworzą biuro.

Klucze mamy (oczywiście tylko jedno), parking mamy, lokum na najbliższy tydzień mamy. Kolejny przystanek zakupy. Też w miarę udało nam się załatwić. Po tym wszystkim, po tym całym maratonie padliśmy. Tak nam się na stojąco zamykały oczy, że poleciała drzemka. A po drzemce co... jak to co? Sery.....

Na kolację nie szukaliśmy miejsca daleko. Poszliśmy do pierwszej restauracji którą widzieliśmy z okien. Było pysznie. Sery, polędwice, ryby. Wszystko przepyszne. No i wino super tanie.

Fajnie się siedziało, i siedziałoby się dłużej ale już zamykali. Tak więc wróciliśmy do domku ale i tak każdy szybko padł. Podróż jest zawsze męcząca ale niestety konieczna jak chce się odwiedzać i odkrywać inne miejsca poza własnym ogródkiem.