IDM Travels

View Original

2023.08.01 Auckland, NZ (dzień 2)

Dzisiaj wielki dzień. Mecz Stany vs. Portugalia. Nie wiele się mówi o mistrzostwach świata kobiet w piłkę nożną. Do pewnego momentu nawet nie wiedziałam, albo inaczej nie myślałam o tym za dużo. W tym roku jednak o tym się dużo mówi zwłaszcza w Stanach bo zespół USA jest podwójnym mistrzem. Przez ostatnie dwie edycje wygrywał najważniejsze trofeum.

Pierwsze mistrzostwa kobiet FIFA World Cup odbyły się w 1991 roku. Wygrały wówczas Stany. Potem wygrały znów w 1999, 2015 i 2019 roku. Jak uda im się wygrać tą edycję to będą mistrzami trzy razy z rzędu. Jest to jakiś tam prestiż o jaki warto zawalczyć.

My do Nowej Zelandii polecieliśmy z totalnie innego powodu ale skoro już będziemy w Auckland, i grają Stany to czemu nie przejść się na mecz. Zwłaszcza, że to mój pierwszy mecz na żywo w piłkę nożną. Widziałam na żywo koszykówkę, hokej, baseball ale jakoś piłka nożna nie była mi po drodze. Tym bardziej cieszę się, że pierwszy mecz będzie babski. Nie jest łatwo przebić szklany sufit w korporacji a w sporcie jeszcze gorzej. Tym bardziej jestem dumna z kobie, że się nie poddają, że pomimo, że są mniej popularne, zarabiają z 10 razy mniej niż męscy piłkarze to nadal brną do przodu i przecierają szlaki. Let’s go girls!

Mecz jest dopiero wieczorem. W samym Auckland jakoś nie bardzo jest co zwiedzać więc jakby było nam mało łódek po Galapagos na przedpołudnie zaplanowałam wycieczkę łódką na delfiny.

Podobno połowa światowych waleni jest w wodach Nowej Zelandii. Delfiny widzieliśmy 7 lat temu jak na południowej wyspie wypłynęliśmy z Akaroa. Wtedy byliśmy dość blisko brzegu. Delfiny pojawiły się na chwilkę, ale nie były zbyt aktywne i szybko popłynęły w swoją stronę.

Z tego co czytałam to teraz jest całkiem dobry okres na zobaczenie delfinów, choć są one cały rok więc prawdopodobieństwo jest dość duże bez względu na porę roku.

Wypływaliśmy z Auckland w ocean, podobno wypłynęliśmy jakieś 30 mil morskich (ok. 55 km). Niby nie dużo ale wystarczająco, żeby zobaczyć morskie ssaki.

Rejony Nowej Zelandii są popularne wśród zwierząt ze względu na plankton. Na statku były dwie biolożki więc trochę nam opowiadały. I tak na przykład dowiedzieliśmy się o dwóch rodzajach planktonów fitoplankton i zooplankton. Słynne algi które może pamiętacie z blogu o Galapagos to fitoplankton. Na Galapagos dowiedzieliśmy się, że to one są głównym producentem tlenu na ziemi. Pani potwierdziła tą informację, choć wszyscy mówią o większości tlenu produkowanej przez oceany to nie ma jednoznacznej odpowiedzi co do procentów. Przyjmuje się między 50-80%.

Czy zatem Amazonka jest nam potrzebna? Myślę, że wszystko jest potrzebne. Przyroda i świat to jeden wielki ekosystem gdzie wszystko zależy od wszystkiego. I pomimo, że większość tlenu pochodzi z oceanów to na pewno dżungle, rzeki, góry są potrzebne, żeby ten ekosystem sprawnie funkcjonował. Nadal jeszcze nie odkryłam roli człowieka więc nie odpowiem na pytanie o sens człowieka na ziemi…poza tym, że jest największym niszczycielem.

Zawartość planktona (fitoplanktona) poznaje się po kolorze wody. Jak woda jest pięknie błękitna to znaczy, że promienie słoneczne przechodzą, woda jest ciepła i pomimo, że plankton ma słońce do fotosyntezy to jest trochę za ciepło i nie ma go tam za wiele. Woda zielonkawa, świadczy o dobrej ilości słońca a jednocześnie dużej ilości odżywczych składników więc jest idealna dla planktona. Brązowawa woda świadczy o zanieczyszczeniu, mule więc światło się nie przedostanie i plankton tam długo nie pożyje.

Zooplankton można zobaczyć w wodzie. Najlepiej pod mikroskopem ale też gołym okiem. Są to takie paprochy. Na powyższym zdjęciu można zobaczyć parę takich proroków pływających to właśnie zooplankton.

Dobra ale my tu na delfiny przypłynęliśmy…były delfiny. I to dużo. Jedyny problem? Za blisko. One pływały równo z łódka bawiły się z nami. Od czasu do czasu któryś złapał rybę ale ogólnie to sobie tak pływały razem z nami.

Delfiny nie tylko mają w rybach pożywienie ale też wodę. Podobnie jak my nie mogą one pić słonej wody więc dzienne zapotrzebowanie wody mają z ryb, które na marginesie połykają w całości bo nie potrafią przeżuwać.

A teraz zagadka…co jest największym zagrożeniem małego delfina?

Hipotermia. Małe delfiny nie mają tłuszczu a że spędzają cały czas w wodzie to hipotermia może ich dołapać. Dlatego mama delfin karmi małe co dwadzieścia minut mlekiem, które przypomina bardziej konsystencję jogurtu bo jest tak tłuste. Dzięki temu delfin buduje warstwę tłuszczu.

Delfiny są ssakami, które spędzają cały czas w wodzie…są też inteligentne więc potrzebują trochę godzin snu. Jak więc śpią? Śpią wyłanczając pół mózgu. Najpierw na 4h wyłanczają jedną półkulę aby potem zrobić to samo z drugą na kolejne 4h. Jak mózg jest wyłączony to delfiny nadal płyną choć jest to bardziej dryfowanie.

Super, że udało nam się zobaczyć tyle delfinów. Nie wiem czy nasza firma jest taka dobra czy ich tu jest tak dużo. Myślę, że to i to. Zdecydowanie załoga dbała o relację z delfinami i nie spędzaliśmy dużo czasu w jednym miejscu. Na koniec wypłynęliśmy jeszcze dalej w ocean i tam zobaczyliśmy wieloryba.

Z daleka ale widzieliśmy jak podnosił płetwy i chlapał na prawo i lewo. Też ciekawe przeżycie. Choć lądowe safari jest dużo lepsze. Tu jednak dużo dzieje się pod wodą i tylko można się domyślać co zwierzęta tam robią.

Rejs trwał jakieś 4h. Droga powrotna troszkę się dłużyła ale wiadomo, że trzeba wypłynąć, żeby zobaczyć zwierzęta. Załoga urozmaicała nam czas opowiadaniami o świecie zwierząt ale my woleliśmy podziwiać widoki.

Do miasta wróciliśmy po czwartej po południu a już o siódmej zaczynał się mecz. Przekąsiliśmy coś na szybko i wróciliśmy do hotelu po szaliki kibiców i chusty. Na mecz mogliśmy iść na nogach (ok 1h) albo wziąć pociąg (0.5h). Byliśmy trochę na styk z czasem więc wybraliśmy pociąg. Dojazd do stadionu był nawet jakoś ogarniety. Pociągi co 10 minut, wpuszczali ludzi bez biletów bo wystarczy mieć bilet na mecz. Cały pociąg kibiców więc portugalski z angielskim się przeplatał a flagi amerykańskie widać było wszędzie.

Przy stadionie wysiadła fala ludzi ale jakoś bez większych przepychanek dotarliśmy na nasze miejsca. Mamy ok siedzenia. Na FIFA jest loteria biletowa. Musisz wcześniej zgłosić, że chcesz bilet i jakiej kategorii. My wzięliśmy kategorii 1 a bilet kosztował nas nie całe $30 na osobę. Po wykupieniu biletów, dopiero po jakimś czasie dostaje się konkretne miejsce i rząd. Siedzieliśmy wśród kibiców amerykańskich więc to plus. Miejsca też były nie najgorsze. Dość wysoko ale te na dole to pewnie zarezerwowane dla ważniejszych gości.

Mecz był słaby trzeba przyznać. Staną wystarczył remis, żeby wyszli z grupy i pomimo, że mecz skończył się 0-0 to nie wiem czy Amerykanie zasłużyli na wyjście z grupy. Za mało się starali. Kibice też jakoś przycichli po połowie jak zobaczyli, że gra nie jest na poziomie mistrzów.

Ogólnie doświadczenie fajne. Chciałabym pójść kiedyś na mecz Argentyny bo oni podobno są lepszymi kibicami. Nasz sektor był dość ospały. Do tego w połowie meczu włączył się alarm pożarowy i część ludzi wyszła. Niby szybko ktoś z obsługi szybko powiedział, że to fałszywy alarm. Ale część ludzi i tak wyszła więc sektor stał się jeszcze cichszy.

Dotrwaliśmy do końca licząc na jakąś bramkę ale ona niestety nigdy nie padła. Troszkę zawiedzeni ruszyliśmy z tłumem w kierunku pociągu. To już była fala, która sama się poruszała. Niestety pakowania do pociągów nie ogarnęli. Chcieli być sprytni i postawili pracowników, żeby blokowali wejście do wagonów, tak aby ludzie poszli na początek składu. Super pomysł tylko że pierwszy wagon się zapełnił a oni dalej nie chcieli wpuszczać. Zaczęła się zamotka bo ludzie zawracali do drugiego wagonu a ci nie chcieli wpuszczać. My jakoś po nowojorsku wpakowaliśmy się do wagonu. Fakt faktem nie były one upchane jak metro w NY w godzinach szczytu przed Covidem. Ale jak na standardy światowe to dość mocno upychali ludzi. W końcu ruszyliśmy i prawie non-stop dotarliśmy do naszej stacji w centrum Auckland.

Jedno zostało nam w głowie…dlaczego nie było detektorów na metal jak się wchodziło na mecz… Pod kurtkami zimowymi można dużo niebezpiecznych rzeczy wnieść a oni tylko sprawdzają plecaki i torebki. Hmmm… czyżby prosili się o kłopoty? Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stanie i mistrzostwa przebiegną w spokoju.