2023.08.03 Północna wyspa, NZ (dzień 4)
Nie dziwię się, że Władca Pierścieni jest kręcone w Nowej Zelandii. Zwłaszcza jak się weźmie pod uwagę, że ta piękna kraina jest domem reżysera Sir Peter Jackson. To właśnie on stworzył nie tylko niesamowite działo w historii kina ale też pokazał nam wszystkim jak piękna jest Nowa Zelandia.
Myślę, że Nowa Zelandia była bezsprzecznym wyborem na lokalizację. Natomiast znalezienie tej idealnej polany zajęło troszkę czasu. W 1998 roku reżyser Jackson okrążał helikopterem tą piękną wyspę i wpadła mu w oko farma Alexander. Farma należy do rodziny o nazwisku Alexander i stąd określa się ją jako Alexander Farm.
Znajduje się ona w okolicy Cambridge i właśnie ona stała się naszą pierwszą dzisiejszą atrakcją. Na potrzeby filmu wybudowano 39 domków Hobbitów, przesadzono nawet drzewa a jak trzeba było to i zrobili sztuczne drzewo. Jest takie jedno. Z daleka wygląda na prawdziwe ale podobno jest to sztuczna konstrukcja a liście zostały wyprodukowane w Tajwanie.
W 2009 roku plan filmowy został trochę przebudowany na potrzeby Trylogii Hobbitów. Po tym czasie jednak plan filmowy nie został zniszczony ale został udostępniony turystom pod nazwą Hobbiton.
My z Darkiem nie jesteśmy wielkimi fanami Władcy Pierścieni. Kiedyś nawet myślałam, że nudny to jest film - tylko idą i idą i tak przez parę godzin. Myślę, że teraz skuszę się na oglądnięcie filmu a może nawet przeczytanie książki. Przecież trylogia Tolkiena to ponadczasowe arcydzieło.
Hobbition jednak chciałam zobaczyć z czystej ciekawości. Dla fanów filmu to na pewno jest duże przeżycie, że mogą się napić piwa w Green Dragon Inn czy chodzić ścieżkami tak jak hobbity chodziły.
Prawda jest jednak tak, że większość filmu nadal była kręcona w studio. No bo jak aktor wielkości normalnego człowieka może zmieścić się do takiego domku… co to jednak kamera potrafi zrobić z perspektywą.
Hobbiton był też kręcony w górach i innych pięknych rejonach Nowej Zelandii. Po niektórych miejscach chodziliśmy albo będziemy chodzić pewnie nawet nie zdając sobie sprawy. Jedno jest pewne, oboje wyszliśmy z Hobbiton z przekonaniem, że w drodze powrotnej chyba oglądniemy całą trylogię. Przecież Air New Zealand powinno mieć te filmy w swojej kolekcji.
Wycieczka trwała około 2h. Pan nas oprowadził o wiosce, opowiadał anegdoty filmowe a na koniec zaprosił nas do Green Dragon Inn na piwko. W cenie biletu każdy mógł dostać piwo Ale albo Stout które jest tu ważone dla Hobbitów.. tych mniejszych i tych większych.
Green Dragon Inn robi wrażenie, taka fajna stara karczma gdzie piwo leje się do rana a kominek i głośne rozmowy ogrzewają atmosferę. Green Dragon Inn można też wynajmować na specjalne okazje jak wesela itp. Chyba, znaleźliśmy miejscówkę na nasze urodziny… ale obawiamy się, że dużo gości nie doleci… może na następne okrągłe urodziny. Zacznijcie już zbierać pieniążki.
Po Hobbitonie ruszyliśmy w drogę w kierunku jaskiń Waitomo. Tym razem mieliśmy do pokonania tylko 88km. Staliśmy dobrze z czasem więc po drodze zauroczeni znakiem KIWI skręciliśmy Otorohanga Kiwi House (na plakacie które widzieliśmy przy drodze mówili, że zobaczymy kiwi. W klatce czy jakimś innym pomieszczeniu ale w naturze podobno zobaczenie kiwi jest nie możliwe.
Kiwi jest unikatowym ptakiem, który występuje tylko w Nowej Zelandii. Ma długi dziób i kiedyś miał skrzydła ale ponieważ jego jedynym predatorem był jastrząb to Kiwi postanowiło się schować w krzaki i skrzydła przestały być mu potrzebne. Tak więc w procesie ewolucji skrzydła zniknęły i teraz biedne Kiwi nie może latać. Tak to jest jak się jakiegoś mięśnia albo części ciała nie używa - zanika. Kiwi ma też ciekawą sierść. Sierść jest zbudowana z włosków o podobnej budowie jak kocie wąsy. Przez to sierść kiwi jest dość szorstka a włosy wyglądają jakby stały.
Miejsce do którego zajechaliśmy ma też inne zwierzęta. Można przejść się i podziwiać jakieś lokalne jaszczurki czy inne robaki. Wiadomo jednak, że kiwi jest największą atrakcją. Kiwi jest zwierzęciem nocnym, dlatego stworzyli mu takie duże akwarium gdzie stworzyli warunki leśne a światłami sterują dzień i noc. Jak u nas jest noc to światła się zapalają, żeby kiwi myślało, że jest dzień i trzeba spać. Kiwi przesypia prawie cały dzień i aktywny jest w ciągu nocy. Przez te parę godzin jak kiwi jest aktywne gaszą lampy i ludzie mogą przez szyby podglądać kiwi. Darek miał szczęście i jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności szybciej i zobaczył kiwi zanim się schowało do pudła w którym śpi. Mi niestety nie udało się zobaczyć tego sławnego ptaka. Może w tym jest jego siła…najbardziej interesujące jest to co jest niedostępne.
Po kiwi (które było małą przerwą w drodze) przyszedł czas na jaskinie. Jaskinie Waitomo są chyba najpopularniejszymi jaskiniami w Nowej Zelandii. Ich sława wiąże się ze występowaniem tam świetlików. W folderach reklamowych często pojawia się zdjęcie ludzi na łódce/pontonie, płynących rzeką w jaskini a na skałach nad nimi są małe niebieskie punkciki. Ciekawe doświadczenie, które też chcieliśmy przeżyć. Jaskinia Waitomo nie jest jednak jedyną w tym rejonie która ma świetliki. Do wyboru są trzy jaskinie które mają różny poziom zwiedzania. My zdecydowaliśmy się nie brać najbardziej popularnej wycieczki łódką. My postanowiliśmy odwiedzić jaskinię Ruakuri.
Jaskinię Ruakuri zwiedza się na nogach, Jest to największa jaskinia w rejonie Waitomo. Została ona odkryta 400-500 lat temu. Jaskinie zostały odkryte a wraz z nimi świetliki. Jak tylko wzrok przyzwyczai się do ciemności to widać tysiące małych niebieskich punkcików. Robaczki uwielbiają ten klimat jaskini, wilgotny, ciemny, bezwietrzny. Tutejsze świetliki są jednak inne niż te które my znamy. Tutejsze świetliki nie latają a wręcz przeciwnie są przyklejone do skał. Mają główkę, która świeci przyklejoną do skały i nitkę zwisającą, która robi za ich ciało.
My wybraliśmy jaskinię Ruakuri ze względu na możliwość robienia zdjęć. Niestety światło świetlików ciężko jest uchwycić.
Jaskinia Ruakuri to nie tylko świetliki. Już na wejściu pojawiają się piękne formacje skalne. Pani przewodnik nazwała je falami lub kurtynami. Kurtyna mi zdecydowanie bardziej pasuje do tych formacji choć nie jestem przekonana, że tak właśnie się nazywają w fachowym slangu.
Wycieczka do jaskini Ruakuri pozwala na fotografowanie (nie ma takiej możliwości w Waitomo Glove Cave) co skłoniło nas do wyboru tej właśnie jaskini. Jest też do dłuższa wycieczka. Chodziliśmy po jaskini około 1.5h. W niektórych momentach pani przewodnik gasiła światła i mogliśmy podziwiać świetliki których pojawiało się coraz więcej z każdą minutą jak wzrok się przyzwyczaił do ciemności. Magiczne zjawisko. Ja skupiłam się na robieniu zdjęć żeby uchwycić tą magię ale jak zrozumiałam, że zdjęcia nie wyjdą to po prostu podziwiałam to cudo natury - magia.
W jaskini są zrobione deptaki oraz co widziałam po raz pierwszy, czujniki. Jeśli ktoś się wychyli za bardzo a tym samym zbliży do skał to wydziela się alarm. To dobrze, że tak dbają, żeby idioci nie dotykali skał. Bo skał nie wolno dotykać. Ludzkie ciało wydziela różnego rodzaju oleje, bakterie i inne szkodniki które po przeniesieniu na skałę robią powłokę i jaskinia przestaje rosnąć czyli nie pojawią się żadne nowe stalaktyty i stalagmity.
Muszę przyznać, że sceptycznie podeszliśmy do tej jaskini. Już widzieliśmy trochę jaskiń w życiu więc zastanawialiśmy się co tu może być takie wow co jeszcze nigdy nie widziałam. Tak, robaczkow świecących w jaskini jeszcze nie widzieliśmy ale poza tym? Pozatym zaskoczyła nas pozytywnie. Przypominała mi trochę jaskinię w Słowenii. Postojna jaskinia w Słowenii zrobiła na nas duże wrażenie i była najładniejsza jaką widzieliśmy. Ta była równie piękna i ciekawa. Szczególnie te kurtyny skalne.
Dodatkową ciekawostką było zobaczyć ludzi pod nami. My po jaskini poruszaliśmy się kładkami ale pod nami miejscami była rzeka. W tej rzece można zrobić spływ na oponach. My jednak preferujemy suche atrakcje więc pstrykneliśmy zdjęcie i poszliśmy podziwiać robaczki w ciemności.
Nawet nie zorientowaliśmy się kiedy minęły 2h. Wyszliśmy znów na światło dzienne i nie pozostało nic innego jak spakować się w auto i ruszyć w drogę kolejne 154 km do parku narodowego Tongariro. Nowa Zelandia ma wiele pięknych miejsce ale odległości między nimi są duże. Łączenie Hobbitonu i jaskiń w jednym dniu jest dość popularne, choć są i tacy co wybierają mniejsze odległości i rozdzielają to na dwa dni. U nas jak zawsze jest za dużo do zobaczenia, za mało dni więc pokonujemy 300-500 km dziennie.