IDM Travels

View Original

2024.07.12 Reykjavik, Islandia (dzień 1)

Kiedy powiedziałam Darkowi, że może w lipcu polecimy na wyspę to popatrzył trochę sceptycznie na mnie. Jednak jak dowiedział się, że wyspa jest na północy i że trzeba spakować kurtki puchowe i raki to już nie przewracał oczami.

Tak, tym razem nasze główne wakacje postanowiliśmy spędzić w krainie lodu i ognia. Jakoś Islandia pomimo, że piękna była zawsze troszkę omijana. W sumie to nie rozumiem czemu. Może trochę ze względu na koszty (bo tanio tu nie jest) albo że jest zablisko i człowiek zawsze myśli….ehhh tak blisko to zawsze można polecieć.

Szczerze, to od paru dni się zastanawiam dlaczego myśmy lecieli dniami do Nowej Zelandii, jak 5h i mamy podobny klimat. Może dlatego, że NZ ma więcej słońca? Zobaczymy jakie będą wrażenia po tygodniu tu ale spodziewam się że będzie pięknie.

Odstukać lot minął spokojnie. Wylecieliśmy o czasie (duży plus), jedzenie jakieś tam podali…nic super ale kanapkę czy ser z owocami dało się przegryźć. Trochę się przespaliśmy o ile się da na nocnym locie ktory trwa 4h 45 min.

Ok 9 rano wylądowaliśmy. Samolot trochę długo schodził do lądowania. Na początku zastanawialiśmy się dlaczego ale dość szybko dowiedzieliśmy się czemu…

Dowiedzieliśmy się jak przeszliśmy niecałą minutę z rękawa do autobusu i uderzył nas wiatr i zimno. Chyba trochę tu wieje… chyba nawet nie trochę. Dlatego pewnie samolot potrzebował ekstra czasu żeby wymanewrować w tych wiatrach i chmurach.

O ile lot poszedł sprawnie o tyle potem troszkę czasu spędziliśmy na lotnisku. Po pierwsze to na walizki czekaliśmy a potem znów na samochód. Walizki dostaliśmy dopiero godzinę od wylądowania. Masakra. Ja wiem że oni muszą przewozić to bo samolot parkuje kawałek od terminala ale zdecydowanie za długo im to zeszło.

W końcu się udało i dostaliśmy walizki. No to kolejne wyzwanie to dojechać do wypożyczalni samochodów. Na tym wyjeździe nie mogliśmy wynająć auta w Sixt czy National. One mają auta ale tylko na drogi asfaltowe. Natomiast nas nie interesuje to co polecają na Tripadvisor czy wystawiają na Instagramie. Nas interesują te miejsca gdzie nie ma ludzi….a jak są to garstka. Na tym wyjeździe nie skupimy się na Ring Road (droga w okół wyspy). Pojedziemy w miejsca gdzie napęd na cztery koła jest wymagany, gdzie jak masz samochód ze snorkel to jesteś cool, a drogi to nie A4 tylko F-… F-road nie oznacza żadnego przekleństwa pomimo, że po angielsku to się tak ładnie kojarzy. Drogi F oznaczają drogi górskie bo Fjalla znaczy góra po Islandzku.

Jak więc zdobyć auto którym można odjechać od tłumów? Nasz wybór padł na Lotus Rent a Car. Mieli dobre recenzje, spoko samochody a cena…na Islandii nie mówi się o cenach. Tu wszystko jest dużo droższe niż w normalnym świecie, tak mniej więcej dwa razy droższe. Lotus miało nas odebrać w hali przylotów. No i odebrali ale trochę na nich musieliśmy poczekać…ale przyszedł…kto? Oczywiście Polak. Polacy stanowią ponad 6% populacji Islandii. Jest to największa grupa emigracyjna w tym kraju. Już jak byliśmy tu w 2017 roku to widzieliśmy dużo Polaków. Coś czuję że tym razem częściej będziemy używać języka polskiego a nie angielskiego. Nie długo czekaliśmy na kolejnego Polaka. Polak kierowca shuttle dowiózł nas do wypożyczalni a tam zgadnijcie co…Polka która nas obsługiwała i “przyniosła” nam samochód. Powiedziała, że przyniesie samochód a przyniosła kluczyki i urządzenie do wifi w samochodzie. Fajnie będziemy mieć satelitarne wifi gdziekolwiek pójdziemy czy podjedziemy.

Najlepsze autko na drogi off-road? Oczywiście, że Subaru. Można się kłócić że Jeep czy inne marki są lepsze i pewnie jest w tym dużo prawdy ale Subaru też jest super i fajnie było wrócić do naszej ulubionej marki. Pierwsza droga Subaru nie była długa. 3 min od wypożyczalni jest hotel w którym spędzimy pierwszą noc. To tak wyszło przez przypadek ale skoro dzisiejszy dzień to przestawienie się na czas europejski to wzięliśmy hotel który jest blisko lotniska.

Na szczęście dostaliśmy pokój już o 11 rano. Nie do końca nasz tylko jakiegoś innego szanownego gościa. Najważniejsze jednak, że czekoladki były….a czy to ma znaczenie czy na kartce pisze szanowna pani Maślanka czy pan Buchhalp. Pewnie żadne.

Padliśmy, po krótkiej nocy ze środy na czwartek (bo trzeba było się pakować), po prawie zerowym śnie z czwartku na piątek, łóżko było naszym najlepszym przyjacielem. Padliśmy i obudziliśmy się głodni i spragnieni kawy …lokalna piekarnia nam pomogła w zaspokojeniu obu pragnień.

Trzeba coś pozwiedzać. Na Islandii aktualnie są białe noce więc słońce (o ile jest) szybko nie zachodzi. Tak więc można spokojnie jeszcze dziś coś zobaczyć. Dziś mieliśmy w planach zrobić troszkę Instagramowe rzeczy. Blue Lagoon jest atrakcją turystyczną numer jeden na Islandii. Jakoś idea wchodzenia do wody z tysiącem innych ludzi nas nie kusiła ale jak zobaczyłam w książce 1001 Budowli, że cały kompleks jest dopisany do listy to zaczęłam myśleć jak jednak trochę zobaczyć co się tam dzieje za zamkniętymi murami.

Blue Lagoon to kompleks Spa. Swoją sławę zdobył gorącymi źródłami, w których można się kąpać i relaksować. Bliskość wulkanu i otoczenie skał wulkanicznych są dodatkowym urozmaiceniem krajobrazu. W kompleksie można spać, korzystać z masaży i innych zabiegów. Brzmi cudownie ale jak dodasz do tego setki albo nawet tysiące ludzi którzy odwiedzają to codziennie to przestaje to być tak atrakcyjne.

My odwiedziliśmy Blue Lagoon bez noclegu, bez zabiegów SPA i bez wchodzenia do wody…byliśmy tymi co robili zdjęcia przez szybę z restauracji Lava. Stwierdziłam, że do restauracji możemy iść, żeby zrozumieć choć po części o co tam chodzi z tą całą popularnością.

A popularne jest nawet w taką pogodę jak dziś. Islandia przywitała nas typową pogodą północy czyli wiatry, deszcz i chmury. Co prawda pan na lotnisku powiedział że dziś jest nie najgorsza pogoda bo mało wieje. Nie chcę wiedzieć jak tu bardzo wieje bo my parasolek utrzymać nie mogliśmy, no ale w sumie nadal szliśmy prosto więc może to jest wyznacznik silnego wiatru. Darek jednak był w siódmym niebie bo lubi 13C w lipiecu w środku dnia.

Blue Lagoon słynie z gorących źródeł otoczonych skałami wulkanicznymi. To właśnie interakcja wody i skał wulkanicznych jest jednym z powodów dlaczego woda tu przybiera odcień metno niebieski.

Na szczęście można się przejść po okolicy i podziwiać te formacje i wodę. Jest fajnie zrobiony deptak z parkingu hotelowego do głównego parkingu Blue Lagoon. Oba parkingi są za darmo więc można sobie zrobić maly spacer i zobaczyć to cudo natury w mniejszej skali ale za darmo.

Nas ze spaceru przegonił deszcz więc poszliśmy na kolację. Restauracja ok, jedzenie przepyszne, wystrój mógłby być bardziej klimatyczny a obsługa milsza. To co nas zaskoczyło to ceny wina. Wino za $90 nie do końca było warte tej ceny ale alkohol na Islandii jest drogi, to już wiemy z wcześniejszego pobytu. Jest to pozostałość po tym jak w okresie nocy polarnych alcohol nie pomagał a wręcz wzmaga depresję. Myślę, że teraz ludzie mogą mieć więcej hobby więc alkohol nie jest już takim wrogiem.

W Islandii napiwków się nie daje a szczególnie nie 25% jak świrują w Stanach (my tego nie popieramy… 15% ok, ale 25%, przesada). Do tego na Islandii podatek już jest w cenie, kolejna rzecz która w Stanach doliczana jest na końcu. Jak się weźmie to pod uwagę to końcowy rachunek nie przeraził nas już tak bardzo.

Po kolacji chcieliśmy się jeszcze gdzieś przejechać. Mieliśmy w okolicy parę punktów do zobaczenia jak czas pozwoli. Punkty na mapie były dość blisko siebie, niestety Google mówiło, że dojazd zajmie godzinę. Nie długo zajęło nam zorientowanie się dlaczego nie można pojechać prosto tylko na około.

W listopadzie 2023 wulkan Sundhnúkur trochę narozrabiał, w sumie to dalej rozrabia. W efekcie miasteczko Grindavik zostało ewakuowane, drogi do niego zamknięte albo zalane lawa. Prace już postępują i budują nową drogę na nowej lawie. Czyli to wszystko co nas otaczało jak jechaliśmy do Blue Lagoon to świerza lawa.

Pogoda coraz bardziej się psuła, deszcz, słaba widoczność i dość duży wiatr. W spodniach jeansowych mało przyjemnie się chodzi jak wiatr i deszcz wieje po nogach. Tak więc wybraliśmy cieplejszą opcję i wieczór skończyliśmy w hotelowym barze.

A w hotelowym barze oczywiście nie kto inny pracuje tylko Polacy…. czyli jeden dzień a spotkaliśmy już 6 Polaków i Francuza co ma żonę Polkę. Ogólnie wszyscy chwalą sobie życie na Islandii ale bardziej polecają okresy zimowe. Pierwsza reakcja z naszej strony było niedowierzanie, ale jak podsumowali, że jest mniej turystów, piękne zorze polarne i że w sumie to wolą jak jest ciemno to zaczęliśmy rozumieć ich punkt widzenia. Bo jak jest jasno to pomimo, że w domach i hotelach są kotary nie wpuszczające światła to nadal mózg trochę świruje. No bo jak tu wyjść z baru jak jeszcze jest jasno… nas jet lag wygonił do łóżka ale fakt faktem, ciężko bylo po 22 godzinie iść spać widząc szarówkę za oknem. Powyższe zdjęcie jest zrobione o 22:47.