IDM Travels

View Original

2024.07.14 Islandia (dzień 3)

W końcu nadszedł nasz ulubiony dzień. Po paru dniach w podróży i przemieszczaniu się możemy ubrać górskie buty, zapiąć plecaki i wyruszyć na hike.

Na ten wyjazd mamy zaplanowane cztery duże hiki i parę mniejszych (takich do jednej godziny). Dzisiaj wyruszamy na Hveradalir. Jest to przepiękny geotermiczny obszar znajdujący się w sercu ośnieżonych gór Kerlingarfjoll

Nie było łatwo zaplanować szlaki na Islandii. Tu nie chodzi o to, że ich nie ma. Jest ich tyle, że nie wiadomo które wybrać. Prawie każdy hike jaki wybierzesz będzie ciekawy. Chodzi, o to żeby wybrać te najlepsze. Te, które zostaną w pamięci na wiele lat.

Dlatego podzieliliśmy Islandię na trzy strefy, bo ilość hików nas przerosła. Jeden ciekawszy od drugiego. W samym tym rejonie, w masywie Kerlingarfjoll jest ich wiele. Wybraliśmy Hveradalir ze względu na urozmaicony teren, w miarę łatwość dostępu i chcieliśmy uniknąć wspinania się na wysokie i ośnieżone szczyty. Nie znamy jeszcze środkowej Islandii na tyle, żeby z pewnością i bezpiecznie się tu przemieszczać. Mam nadzieję, że ten wyjazd nas nauczy i przygotuje do kolejnych, bardziej zaawansowanych wypraw. Po tych paru dniach na Islandii już wiemy, że będziemy tu często wracać.

Z naszej Highland base (wysokogórskiej bazy) w rejon Hveradalir prowadzą dwie drogi. Jedna to pieszy szlak, a druga to droga szutrowa którą możesz jechać samochodem. Oczywiście, że wybraliśmy szlak. Nie dość, że idziesz przepięknymi terenami, to jeszcze zwiedzasz znacznie większą część tych geotermicznych obszarów bez ludzi. Tak, od naszej bazy do Hveradalir nie spotkaliśmy nikogo. Pięknie, nie?

Pogoda wyglądała nawet obiecująco. Brak opadów, słońce przebijające się przez chmury i duży wiatr. Niestety nie wszystko może być idealne. Plusem letnich hików na Islandii jest brak nocy. Możesz wyjść kiedy chcesz, a na pewno zdążysz przed zmierzchem. Dlatego wyszliśmy dopiero o 9:30, po długim śniadaniu. Jedyne na co chcieliśmy zdążyć to na finał Euro 2024, ale to dopiero wieczorem.

Z naszej bazy do początku Hveradalir idzie się jakieś dwie godziny. Szlak jest łatwy, cały czas lekko do góry z coraz to piękniejszymi widokami.

Oczywiście po drodze mijamy parę innych szlaków, ale tak jak pisałem wcześniej, nikogo nie ma. Mi już w głowie rysuje się plan następnych wypadów tutaj i odkrywania kolejnych rejonów tych jakże ciekawych terenów.

Im wyżej tym ładniejsze widoki i oczywiście więcej śniegu. Wczoraj pytaliśmy się przewodniczki jakie są warunki śnieżne w górach. Powiedziano nam, że tam gdzie idziemy to nie potrzebujemy raków. Większość trasy jest wolna od śniegu i lodu.

Tak też było. Śnieg występował, ale na płaskich terenach i żadnej dodatkowej trakcji nie było potrzeby zakładać.

Natomiast coraz lepiej było widać masy lodowca Hofsjökull. Jest to trzeci pod względem wielkości lodowiec Islandii. Położony w środku wyspy i niestety mało dostępny dla zwykłych ludzi.

Po około dwóch godzinach weśliśmy do Hveradalir. Weszliśmy to może za łatwo powiedziane. Nie było tak łatwo ze względu na wielkie błota jakie tutaj występują. Zima tu trwa przez 8 miesięcy, więc wszystko jest zamarznięte. Wiosna to zaledwie parę tygodni. Szybko przychodzi lato, które jednak ma niskie temperatury na tej wysokości i nie zdąży roztopić gruntu. Woda nie ma gdzie uciekać i turysta wpada dosyć głęboko w błotko. Ogólnie to nie jest nic strasznego, ale mamy jeszcze prawie cały dzień przed nami i ciężko jest chodzić w mokrych butach.

Hveradalir jest to geotermiczny obszar otoczony wielokolorowymi skałami, ośnieżonymi szczytami, zielonym mchem i bulgocącymi zboczami gór. No po prostu bajka!

Pierwotny plan zakładał, że zrobimy tutaj takie wielkie paro-kilometrowe kółeczko i wrócimy do schroniska tym samym szlakiem. Plan nawet dobry, więc ruszyliśmy go wykonać.

Oczywiście jak tylko weszliśmy w Hveradalir to poczuliśmy jego zapach. Czytaj: siarka połączona z zapachem zepsutych jaj. Piękne, nie? Ponoć można się do tego przyzwyczaić. Na szczęście był duży wiatr i te lokalne zapachy szybko nam wywiewał.

Zaczęliśmy schodzić w dół. Podchodziliśmy bliżej głównych atrakcji, czyli geotermicznych źródeł. Nawet tak nie śmierdziało, pewnie nasze receptory zapachowe już się przyzwyczaiły do tych zapachów. Oczywiście im niżej tym bliżej parkingu i więcej ludzi.

Zeszliśmy na sam dół Hveradalir. Ze względu na dużą popularność tego rejonu i wielką ilość ludzi odwiedzających to miejsce park musiał zamontować ułatwienia dla turystów w postaci dużej ilości stopni na stromych odcinkach.

Są one bardzo przydatne. Ziemia, a bardziej glina była bardzo mokra czyli śliska. W dodatku strome podejścia lub zejścia byłyby niebezpieczne bez sztucznie zrobionych stopni. My przynajmniej mieliśmy dobre, górskie buty, ale duża część ludzi z parkingu niestety takiego obuwia nie miała.

Biegaliśmy tam po tym Hveradalir jak dzieci po sklepie z zabawkami. Co chwilę to inny widok, inne gorące źródełko, inny kolor skał….

Zaczęliśmy wracać w rejon naszej bazy, a tu problem. Nie ma mostu. Ostatnio były duże opady deszczu i most zerwało. Rzeka nie jest jakaś duża, tak może do kolan z szybkim nurtem. Nawet już planowaliśmy ściągać buty i próbować przejść gdy nagle pojawiła się osoba co próbuje naprawiać szlaki w tym rejonie. Zapytała nas gdzie chcemy iść. My, że do Highland base. Pani powiedziała, że jest jeszcze jeden szlak powrotny, koło kanionu. Mało uczęszczany, koło drogi, ale też z ładnymi widokami. Dwa razy nie trzeba było nam powtarzać. Nowy szlak, nowe widoki… jak najbardziej.

Żeby tam się dostać, to trzeba wyjść na parking. Potem znaleźć jakieś kołki wbite w ziemię i iść za nimi. Na parkingu spotkałem moją nową zabawkę. Mam nadzieję, że kiedyś wyruszę taką w nieznane i odległe tereny gdzieś na naszej planecie. Sprawdziłem cenę i niestety jeszcze troszkę muszę uzbierać kasy i żonę do drugiej pracy wysłać.

Szlak znaleźliśmy i ruszyliśmy w dół. Niestety jest to mało uczęszczana ścieżka, bo nie było żadnych ludzkich śladów na ziemi ani kamieniach. Mało tego, większość tyczek już nie istniała i odnajdywanie szlaku nie należało do łatwych.

Natomiast widoki były super. Zarówno kanionu jak i w oddali lodowcu Hofsjökull. Szliśmy w dół, mniej więcej w kierunku naszej bazy. Teren był kamienisty, ale nawet nie błotnisty. Nie zapadaliśmy się w błoto. Drogę mieliśmy na horyzoncie, a nawet czasami pojawiały się wbite tyczki w ziemie wyznaczające nam kierunek marszu.

Pod samam koniec schodzenia, już prawie widać było naszą bazę pojawiła się góra, Ásgarðsfjall.

Tak ładnie wyglądała w promieniach zachodzącego słońca, że nie mogliśmy sobie odmówić jej zdobycia.

Nie była to jakaś wielka góra. Myślę, że wyszliśmy na nią w około 30 minut. Opłacało się, widoki na oba masywy lodowców były cudne. Taka wisienka na widokowym torcie na końcu dnia.

Ze szczytu szybciutko zbiegliśmy prosto do naszej bazy, a dokładnie do jego baru. Nic tak bardzo nie pragnęliśmy, jak ochłodzić się zimnym piwkiem na tarasie z widokiem na góry. Jak szybko pogoda w górach się zmienia to już wszyscy wiedzą. Tutaj chyba jeszcze szybciej. Usiedliśmy przy stoliku to było słońce. Za parę minut pojawiły się gęste chmury.

Chmury i zimno wygoniło nas do środka, ale to w sumie dobrze, bo zaczęli podawać kolacje.

Kolacje są tutaj podawane w formie bufetu. Ogólnie smaczne jedzenie i ładnie podane. Oczywiście jest wieprzowina, wołowina, łosoś i wiele innych dodatków. Jeść możesz ile chcesz. Jednak uważam, że cena jest za wysoka za kolacje. Ludzie, którzy tutaj przyjeżdżają nie mają innej możliwości tylko żywić się u nich. Ale tak jak Ilonka wcześniej pisała, na Islandii ogólnie wszystko jest drogie, więc o pieniądzach się tutaj nie rozmawia.

Przyszedł czas na mecz. Euro 2024, Hiszpania - Anglia. Sala barowa szybko się wypełniła i każdy kibic zasiadł żeby kibicować swojej drużynie, albo tak jak my, oglądać dobrą piłkę.

Po kolacji i meczu wróciliśmy do pokoju odpoczywać. Zanim poszliśmy spać to zaciekawiła mnie ilość ludzi tak o godzinie 23 albo nawet o północy chodzących na zewnątrz. Nie było ciemno, taka lekka szarówka. Ludzie chodzili tak trochę bez sensu. Plątali się to z jednej części resortu na drugą. Pewnie nie mogli spać. Mimo północy to dalej było w miarę jasno. My zasłoniliśmy grube kotary w oknie, wyłączyliśmy ogrzewanie, weszliśmy pod grube kołdry i szybko zasnęliśmy po długim i wyczerpującym dniu.