IDM Travels

View Original

2024.07.15 Islandia (dzień 4)

Wczorajsze słoneczko było wisienką na torcie. Na Islandii to że będzie padać jest gwarantowane. Pytanie tylko jest kiedy. My mamy wycieczkę podzieloną na różne rejony ale wszystko na południu wyspy gdzie ogólnie pada więcej niż na północy. Co dwie noce będziemy sie przemieszczać do innego hotelu i co drugi dzień będziemy szli w góry. Miejmy nadzieję, że deszcz, jeśli w ogóle ma być będzie tylko w dni gdzie się przemieszczamy.

Dziś z gór wyjeżdżamy na Ring Road. Tu będzie więcej turystów ale to jest tylko kolejny powód, aby iść w góry i “zgubić” ich. Bo w góry się chodzi a nie robi się im zdjęć. Po tym wyjeździe to zdanie nabrało nowego znaczenia. W Islandii są takie przestrzenie, że patrząc gołym okiem trudno to ogarnąć. Obiektyw… zepsuje, on spłaszczy, przybliży i ogólnie to zdjęcie nie odda tego piękna, tego ogromu i tej wielkości. Dron… może tak, on uchwyci przestrzeń z góry ale zgubi szczegóły. I dlatego… w góry się chodzi a nie robi się im zdjęć.

Dziś po raz drugi z rzędu przywitało nas słoneczko. Wow… aż trzeba było szukać okularów przeciwsłonecznych.

W końcu mogliśmy zobaczyć jak dolina którą jechaliśmy dwa dni temu wygląda przy super widoczności. Robi wrażenie, góry, lodowce i pewnie też wulkany. Ciężko jest w Islandii poznać która góra to wulkan. Mniej więcej można obstawiać, ale ciężko powiedzieć który może wybuchnąć w ciągu kilkunastu lat a który już rozrabiał i teraz siedzi cicho.

Korzystając ze słońca zjechaliśmy po drodze nad jezioro Hvitarvatn. Już jadąc w góry chcieliśmy się tam zatrzymać ale zerowa widoczność zmieniła nasze plany. Tym razem pogoda utrzymała się i mogliśmy przespacerować się małą ale prawie prywatną plażą i oglądać lodowce po drugiej stronie jeziora. Byli ludzie którzy mieli jeszcze lepszy pomysł. Przyjechali z kajakami na dachu i zamierzali jeziorem podpłynąć pod lodowiec. To musi być dopiero fajne przeżycie. I to z zerową ilością ludzi. Oni sami i lodowiec.

My kajaków nie mieliśmy bo my z pływaniem trochę na bakier jesteśmy… więc pozostało nam przejście się po plaży i podziwianie lodowców w oddali.

Po plaży ruszyliśmy dalej w drogę. Dalej podziwialiśmy widoki i tylko wspominaliśmy, że parę dni temu była tu taka mgła, że nic człowiek nie widział. A teraz… cuda natury.

Zrobiliśmy pełne koło i znów byliśmy pod wodospadem Gullfoss. Zaparkowaliśmy i wyszliśmy z auta bo było piękne słoneczko. Nawet tęcza się zrobiła. Nie schodziliśmy jednak na dół tylko rzuciliśmy okiem i jeszcze raz piękno natury skusiło nas na pstryknięcie kolejnych zdjęć.

Z wodospadu Gullfoss do drogi numer 1 jest około 60 km, ale ponieważ asfalt zaczyna się właśnie przy wodospadzie Gullfoss to robi on za swoistą bramą do cywilizacji.

Odcinek drogi nr 1 z Reykiaviku do Diamond Beach znamy z wcześniejszego pobytu na tej wyspie. Jest to chyba najpopularniejszy odcinek bo jest blisko lotniska i ma wiele do zaoferowania. My jednak chcieliśmy odwiedzić nowe miejsca. Darek wynalazł rejon Dyrholaey gdzie można wyjść na klify i podziwiać czarne plaże z góry. Podobno można też tu zobaczyć ich słynne ptaki Puffins. My jakoś szczęścia do ptaków nie mieliśmy choć szczerze się przyznam, że byłam mało skupiona bo akurat wysiadając z auta dowiedziałam się, że dostałam bilety na mecz FC Barcelona z Real Madryt jak będą grać towarzyski mecz w New Jersey. Wygląda, że w końcu moje marzenie się spełni i zobaczę jakiś fajny mecz na żywo.

Żartuję. Bilety tylko trochę oderwały moją uwagę. Klify, skalne formacje w oddali robiły wrażenie. Islandia wydaje się taka mała a jednak jest taka duża. Człowiek przy ogromie tych gór, przestrzeni, lodowców itp jest niczym… jest tylko małym pudełkiem zapałek.

W końcu koło 18 dotarliśmy do kolejnego hotelu gdzie spędzimy dwie noce. Tym razem śpimy w średniej klasy hotelu w najbardziej turystycznym miejscu. Widok z tarasu restauracji jest prosto na wodospad Skogafoss.

W ciągu dnia jest tu pewnie tona ludzi. My zdecydowaliśmy się podejść pod wodospad dopiero po kolacji. Koło 10 w nocy nadal było jasno, żeby porobić zdjęcia a ludzi prawie w ogóle nie było. Zostali tylko nieliczni którzy śpią w naszym hotelu albo na pobliskim polu biwakowym.

Zdziwiłam się, że w tak turystycznym a jednocześnie pięknym miejscu można rozbijać namioty albo spać w samochodach. Pewnie po części jest to dozwolone ponieważ ze Skogar (tego miasteczka) aż do Bazar (po drugiej stronie gór) idzie szlak. My go planujemy zrobić jutro i zajmie nam prawdopodobnie około 10h w jedną stronę. Na nas ma czekać autobus ale pewnie wiele ludzi robi to kilka dni śpiąc w górach i stąd kamping na początku i na końcu trasy.

Ja wykorzystałam okazję, że ludzi było mało i mogłam się pobawić zdjęciami ze statywu z dłuższym czasem naświetlania. Takie oto są plusy mieszkania w centralnej lokalizacji.