2024.01.14-16 Breckenridge, CO
Tak jak Ilonka pisała, ten przylot do Colorado nie należał do łatwych. Niestety nie zawsze idzie wszystko po myśli i z 4 narciarskich dni zrobiły się tylko 3. Mam nadzieję, że Delta kiedyś odda mi ten stracony dzień.
Zaraz po śniadaniu razem z kolegą i jego synem ruszyliśmy w kierunku wyciągów. Mieszkamy w wiosce narciarskiej, więc w 5 minut dostaliśmy się do jednej z paru dolnych stacji jakie Breckenridge posiada.
Tutaj niestety lekkie załamanie. Kolejka na dole na jakieś 15-20 minut stania. Chyba nie tylko my sprawdzamy pogodę i wiemy że wielkie śniegi idą.
Jak do tej pory to w tym sezonie Colorado nie ma dobrych warunków. Jakoś te słynne zachodnie śnieżyce omijają ten narciarski raj. Sypie w Utah, Kalifornii, Montanie… a w Colorado jakoś mało. Na szczęście to od dzisiaj ma się zmienić. Ma sypać parę dni!
Nasz samolot tak jak i pewnie wszystkie inne były pełne narciarzy i sprzętu (dlatego był problem z wagą samolotu). Każdy w końcu w tym sezonie chce się wyszaleć w puchu.
Mimo, że zapowiadają potężne mrozy i wiatry to i tak to ludziom nie przeszkadzało. Chyba wyznają zasadę, że nie ma złej pogody tylko człowiek źle przygotowany i się dobrze ubrali.
Breckenridge (dla lokalnych: Breck) posiada prawie 200 tras położonych na pięciu górach, połączonych kilkudziesięcioma wyciągami.
Niestety nie wszystko jest aktualnie otwarte. Jeszcze nie ma na tyle śniegu żeby szczyty były otwarte. Nawet jak dobrze sypie to i tak wiatr zwiewa śnieg w doliny.
Miejmy nadzieję, że po tej śnieżycy 100% terenów będzie dostępnych.
My na początek, na rozgrzewkę jeździliśmy w niższych partiach resortu. Nie na samym dole, bo tam kolejka dalej była ogromna.
Wyżej już praktycznie bez kolejek można było się bawić. Dobrze, bo stanie w kolejce do wyciągu na tym mrozie nie byłoby ciekawe. Było naprawdę zimno, jakieś -15C. Może to nie jest jakaś mrożąca krew w żyłach temperatura, ale w połączeniu z silnym wiatrem dawało spokojnie -25C.
Śnieg sypał. Z każdą godziną go przybywało, zwłaszcza w lasach. Na dole już go było sporo, a co dopiero wyżej w górach. Tam niestety nie mam video bo było stromo i potrzebowałem dwie ręce do balansu.
W takich warunkach nie da się być cały czas na zewnątrz. Dobrze, że na zachodzie to jakoś ogarnęli i bary znajdują się na każdej górze. Wiadomo, ciężko się do nich dostać, bo nie tylko my wyznajemy zasadę, że w takich warunkach to parę zjazdów i do baru!
Po 20-30 minutach można było wracać na mróz i przez godzinę czy dwie się bawić.
Im wyżej tym bardziej wiało. Trzeba było dużo czasu spędzać w lasach, które skutecznie chroniły od wiatru.
Około południa patrol uporał się z zagrożeniem lawinowym i otworzyli szczyt 6. Jest to najnowsza góra w Breckenridge. Należy do resortu może tylko od paru lat. Większość ponad lasami.
Oczywiście pojechaliśmy ją sprawdzić.
Trzeba było wziąć parę wyciągów i tak jechać jakieś 45-60 minut. Sama podróż była ciekawą przygodą, więc nie narzekaliśmy. Ta część resortu była nawet jakoś osłonięta górami od wiatru i znacznie mniej wiało.
Nigdy tutaj nie byłem i nie znam tych terenów. Za bardzo nie wypuszczaliśmy się głębiej w góry zwłaszcza, że było już popołudniu i słaba widoczność. Zjechaliśmy główną „trasą” w dół.
Tak jak przypuszczaliśmy, bardzo dużo jeszcze nie rozjeżdżonego śniegu. Była słaba widoczność i brak kontrastu, więc nie można było w pełni wykorzystać tego dziewiczego terenu. Ale i tak było ciekawie.
Spędziliśmy tu jakieś czas i około godziny 15 zaczęliśmy wracać w nasze rejony, czyli szczyt 9. Nie chcieliśmy po zamknięciu wyciągów wracać autobusami.
Następny dzień też cały spędziliśmy w Breckenridge. Mimo, że w pobliżu jest 6 dużych resortów to nie ma sensu się przemieszczać. Po pierwsze drogi są zasypane śniegiem i ciężko jest podróżować, a po drugie w Breck jest co robić nawet przez tydzień.
Ilonka też dzisiaj miała aktywny dzień. Zwiedzała Breckenridge ze wszystkimi jego zakątkami. Szukała ewentualnego transportu z powrotem do cywilizacji jak wszystkie drogi dalej będą zamknięte….
Dzisiaj jeszcze bardziej wiało, a temperatura była porównywalna do wczorajszej. Czyli zimno!
Niestety nie zawsze w Kolorado jest ciepło i słonecznie.
Dzisiaj tak samo jak wczoraj większość wyciągów w górnych partiach była zamknięta. Nie ze względu na brak śniegu (tego już było dużo), ale ze względu na silny wiatr i zagrożenie lawinowe.
Na szczęście jest poniedziałek i niektórzy muszą pracować więc nie było dużych kolejek do dolnych wyciągów.
Ponoć spadło ponad 2 stopy śniegu(60cm.). Było gdzie nogi zagrzać.
Tak jak wczoraj, jeździliśmy trochę na stokach, trochę w lasach żeby się zagrzać, a jak to nie pomagało to w barze barman miał odpowiednie ogrzewacze.
Oczywiście wykorzystaliśmy dzień na maxa i jeździliśmy do ostatniego krzesełka. Aż pomału zaczynało się ściemniać.
Ze względu na bardzo trudne warunki na lotniskach dużo samolotów jest opóźnionych albo odwołanych. Także droga przez góry na lotnisko nie jest łatwa, ale na szczęście już jest otwarta.
Kolega obliczył, że musi wyjechać już o 4 rano z Breck żeby spokojnie zajechał na lotnisko i zdążyć na samolot. Czyli pożegnanie trzeba było zacząć prosto po nartach.
Tak jak Ilonka pisała, mamy swój ulubiony bar w Breck, BoLd. Miła atmosfera, nie za głośno, dobre jedzenie i super ceny w Happy Hours (14-18h).
Posiedziało się, pogadało i zaplanowało kolejne narciarskie wypady….
Ostatniego dnia już sam jeździłem na nartach. Kolega z synem bezpiecznie dotarli do Denver i zdążyli na samolot.
Z tym dzisiejszym dniem to też było ciekawie. Ilonka dzisiaj rano mówi, że są problemy z naszym samolotem i może być odwołany albo dużo opóźniony.
Mamy dwie opcje. Pierwsza to, że szybko wstajemy (jest 7 rano) i jedziemy na lotnisko i łapiemy wcześniejszy samolot co leci do NYC, albo ryzykujemy i lecimy naszym. Tylko nie wiadomo czy poleci, a jak poleci to będzie opóźniony.
Wyglądam przez okno i widzę piękne góry, dużo śniegu, mało ludzi…. i mówię do Ilonki, że za bardzo nie rozumiem pytania. Delta ukradła mi sobotnie narty, więc na pewno nie pozwolę jej zabrać mi wtorkowych!
Zjadłem śniadanie i poszedłem w góry.
Z dobrych wiadomości to jest to, że samolot jest opóźniony parę godzin, więc więcej mogę się wyszaleć w górach. Dzięki Delta, że oddałaś mi moje stracone sobotnie godziny!
Oczywiście wiedzieliśmy, że główna droga z Breck do Denver nie będzie łatwa. Jest otwarta ale są potężne korki. Google już mówi, że zamiast 1.5h pojedziemy 4. Większość innych dróg jest pozamykana, więc wszyscy muszą jechać autostradą 70. Ale to na szczęście jest popołudniowy problem. Teraz przede mną są puste i zaśnieżone góry!
Tak też było. Pusto i śnieżnie. Śnieg nie sypał, ale było go wszędzie pełno. Nawet słońce czasami przebijało się przez chmury!
Jest wtorek i problemy na drogach. Mało kto dzisiaj dojechał w góry. Całe stoki należały do lokalnych i takich szczęściarzy jak ja co są już tutaj od weekendu.
Jeździł bym tak pewnie cały dzień, ale niestety wiem, że droga na lotnisko dzisiaj jest długa i ciężka. Ilonka mi napisała, że nasz samolot nie jest odwołany i że pewnie poleci późno wieczorem.
No nic, trzeba się niestety żegnać z zaśnieżonymi górkami i wracać do domu.
Szybkie przebranie się w mieszkanku i w drogę. Tutaj niestety przyjemna część dnia niestety dobiegła końca.
Normalny czas przejazdu z Breck do lotniska w Denver to jakieś 1:30-45. Dzisiaj niestety GPS pokazał nam 3:30 na start, a po pół godzinie jazdy niestety zmienił się na ponad 4h.
Na początku droga była biała, ale w miarę pusta. Można było poruszać się do przodu. Przecież nikt normalny nie opuści gór jak są tak idealne warunki! Niestety jak dojechaliśmy do autostrady 70 to się wszystko zaczęło.
Droga była czarna i można by szybko jechać, ale niestety się nie dało. Większość dróg jest zamknięta i wszyscy musieli tędy jechać. 3h zderzak do zderzaka niestety. Dobrze, że był wygodny samochód, fajna muzyka i piękne widoki. Jakoś zleciało….
Samolot był oczywiście dużo opóźniony, ale dalej miał dzisiaj lecieć. Jak narazie był gdzieś w powietrzu w drodze do Denver.
Na szczęście na lotnisku jest hotel Marriott który ma dobry bar. Lokalne piwka, w miarę dobre jedzenia i można jakoś zabić godzinkę czy dwie. Nasze ubezpieczenie pewnie i tak pokryje rachunek.
Około godziny 21 (czasu Denver) udało nam się zająć miejsca w samolocie i o 2 rano czasu lokalnego wylądować w NYC.
Trochę długi dzień, ale na szczęście zakończył się ok.
W Nowym Yorku Delta przywitała nas ciekawym napisem. „Delta, budujemy lepsze linie lotnicze dla Nowego Yorku.”
Delta, jeszcze „troszkę” musicie pobudować…..